- Zacznę od gratulacji. 20 maja wywalczyłeś w Świeciu brązowy medal mistrzostw Polski federacji NAC, w najbardziej prestiżowej kategorii wagowej, czyli powyżej 100 kg. Jest to największy sukces w twojej karierze kulturysty?
- Tak, bo walczyłem z największymi wyjadaczami tej dyscypliny. Wspominałem w naszej poprzedniej rozmowie ("GP-WO" nr 49/2011), że w styczniu zacznę przygotowania zupełnie od innego pułapu, jak w roku poprzednim. W moim ciele było znacznie mniej tkanki tłuszczowej do zbicia. Mieliśmy pięć miesięcy razem z moim trenerem - Radosławem Słodkiewiczem, na przygotowanie optymalnej formy. Szkoleniowiec zna już bardzo dobrze moje ciało, więc mogliśmy wprowadzić modyfikacje i zastosowaliśmy kilka nowych metod treningowych. Cały czas współpracuję z najlepszymi i dążę do perfekcji. Debiutowałem w wadze "heavyweight". Doprowadziłem ciało do idealnego odtłuszczenia, czyli miałem "rzeźbę" bliską perfekcji. Jak to u mnie bywa, miałem za rywali znakomitych zawodników: Andrzeja Majchrzyka - mistrza Europy, Andrzeja Raka - wielokrotnego mistrza Polski i Macieja Jaśkiewicza, który również ma w dorobku tytuły mistrza Polski. W tej stawce byłem najmłodszy. Nie bałem się tej konfrontacji, bo rzetelnie przepracowałem pięć miesięcy przed startem i dałem z siebie 110 procent. Majchrzyk był czwarty, więc młokos pokonał mistrza. Natomiast Rak, który zajął drugie miejsce, dwa tygodnie później zdobył tytuł mistrza świata w rosyjskim Kazaniu. Dziękuję mamie i tacie oraz kolegom z rodzinnego miasta za wsparcie mentalne. Na każdym kroku dawali mi do zrozumienia, że wierzą w moje umiejętności i mocno trzymali za mnie kciuki.
- Czy stajesz się osobą rozpoznawalną w świecie kulturystyki?</p>
- Muszę się pochwalić, że zostałem doceniony przez firmę Triceps.pl i podjąłem z nią współpracę. Dali mi oni możliwość spotkania z "Hardcorowym Koksem", czyli Robertem Burneiką. Miałem przyjemność obcowania z nim przez tydzień. Próbowałem jego słynnych "stejków" we wrocławskiej Piramidzie, uczestniczyliśmy w różnych spotkaniach, a także braliśmy udział w seminariach. Jest to bardzo sympatyczna osoba, która kompletnie nie pasuje do wizerunku wykreowanego przez media. Dostałem od Roberta zaproszenie do Stanów Zjednoczonych, ale nie mogłem ostatecznie z niego skorzystać. Może następnym razem...
- Czy ten sukces kosztował cię bardzo dużo wyrzeczeń, a nawet utraty zdrowia? Z tego, co mówisz wynika, że 24 godziny na dobę byłeś pod żelaznym reżimem treningowym...
- Nigdy nie doprowadziłem organizmu do takiego zmęczenia, jak na dwa tygodnie przed majowym startem. Tuż przed mistrzostwami w Świeciu miałem siłę tylko na spanie. Byłem na tak dużym deficycie kalorycznym, że poza treningami nie miałem zdrowia na inne czynności. Mój poziom tkanki tłuszczowej wynosił 6 procent, gdzie u przeciętnego mężczyzny stanowi ona około 20 procent masy ciała. Poza jedzeniem i trenowaniem, sama myśl o wysiłku fizycznym powodowała u mnie mdłości. Początkowo prowadziłem jeszcze zajęcia, ale później nie miało to najmniejszego sensu.
- Wygląda na to, że jest to bardzo ciężki sport, dla wąskiej grupy ludzi. Przede wszystkim niezwykle ambitnych i cierpliwych. Nie każdego stać na wysiłek, momentami przekraczający tzw. próg zmęczenia...
- W tym sporcie trzeba mieć bardzo duże "jaja". Żeby się w niego zaangażować i trzymać w ryzach swoje słabości oraz ciągotki do przyjemności, które niesie nam życie codzienne. Kulturystyka, według mnie, to stan umysłu. W wielu dyscyplinach po treningu możesz sobie poluzować, natomiast w mojej branży jest zupełnie odwrotnie. Dopiero po wyjściu z siłowni pokazujesz, jakim jesteś profesjonalistą. Wtedy musisz wykazać się siłą woli, bo możesz ulec wielu pokusom. Musisz żyć ze świadomością, że każdy kolejny dzień zbliża cię do wyjścia na pomost. Jeżeli ty sobie odpuścisz, to ktoś inny to wykorzysta.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że tak wygląda twoje życie przez dwanaście miesięcy w roku?
- Tak wygląda okres startowy, a szczególnie okres robienia definicji, czyli tzw. "rzeźby". Wtedy nie ma mowy o zjedzeniu okruszka chleba. Mocno zaciskam zęby i pocieszam się tym, że z każdą chwilą mam do startu bliżej niż dalej. Najgorszym momentem jest okres diety, wtedy najważniejszą rzeczą jest odporność psychiczna. Człowiek zaczyna bzikować i robić dziwne rzeczy w chwili słabości. Zaczyna brakować przyjemności, jak choćby najzwyklejszych słodyczy. Dochodziło nawet do tego, że wysyłałem dziewczynę do sklepu, a jak sam musiałem ruszyć się z domu, to nie brałem ze sobą pieniędzy.
- Jesteś jednym z najmłodszych zawodników, którzy zaliczają się do czołówki krajowej w tej dyscyplinie. Czy to znaczy, że młodym zawodnikom trudniej jest zaakceptować rygorystyczny reżim treningowy i jest to zajęcie dla dojrzałych sportowców?
- Dojrzalszy kulturysta zna lepiej swoje ciało i jego uwarunkowania genetyczne, dlatego największe sukcesy osiągają zawodnicy przed czterdziestką.
- W takim razie największe sukcesy przed tobą, bo masz dopiero 27 lat.
- Czas działa na moją korzyść. Nie muszę się od razu rzucać na głęboką wodę, tylko cierpliwie dążę do poprawiania swojej formy. W kulturystyce nazwiska się zmieniają, starzy odchodzą, a nowi przychodzą. Ja robię swoje i wiem, że przyjdzie czas, kiedy będę zdobywał najważniejsze nagrody. Tym bardziej, że jestem obdarzony tym genem, który odpowiada za umięśnienie ciała.
- Czy można powiedzieć, że na tym etapie swojej kariery jesteś zawodnikiem spełnionym?
- Myślę, że tak. Wszystkie lata pod okiem Radka Słodkiewicza nie poszły na marne i jestem w bardzo dobrym miejscu swojej kariery. Zdobyłem wszystko, co byłem w stanie uzyskać. Od 2007 ciężko trenuję i z roku na rok widzę postęp. Osiągnąłem szczyt swoich możliwości, ale w następnych latach będzie on wzrastał, wraz z wiekiem. Cały czas jestem w czołówce i powoli pukam do tych najważniejszych drzwi.
- Wspomniałeś o tym, że wzrost masy mięśniowej wymaga większych wydatków na przygotowanie optymalnej formy. Czy martwiłeś się kiedyś o to, że nie wystarczy ci funduszy na treningi?
- W tym roku po raz kolejny otrzymałem wsparcie od miasta i gminy Jelcz-Laskowice. To pomogło mi w czasie okresu przygotowawczego, bo nie musiałem ciąć kosztów. Mogłem sobie pozwolić na najważniejsze suplementy diety, które są bardzo istotne w kulturystyce. Korzyści są obustronne, bo przy każdej możliwej okazji promuję miasto i gminę Jelcz-Laskowice. Na zawodach miałem przeróżne gadżety z tym związane.
- Mieszkasz częściej we Wrocławiu, ale czujesz się mieszkańcem Jelcza-Laskowic z krwi i kości?
- Oczywiście, że tak. Nie wstydzę się tego, skąd pochodzę, tylko się tym chwalę. Cieszę się, że miasto również nie zapomniało o mnie i stara się mnie wspierać. Nie ukrywam, że to był ogromny wkład w moje tegoroczne sukcesy.
- W młodym wieku jesteś już doświadczonym kulturystą. Co możesz przekazać młodym ludziom, stawiającym pierwsze kroki w tym sporcie? Jest to zajęcie dla każdego, czy tak jak w innych dziedzinach, trzeba mieć to coś, czyli talent?
- Powiem szczerze, jest to sport, w którym trzeba mieć pewne uwarunkowania genetyczne. Bez nich nie osiągniesz sukcesów. Jeżeli nie ma się tendencji do nabierania masy mięśniowej, czyli jest się ektomorfikiem, to trudno osiągnąć dobre wyniki. Ale jak w każdej dziedzinie życia, są pewne wyjątki. Kulturystka zna historię kilku zawodników, którzy poprzez tytaniczną pracę i żelazną konsekwencję na treningach, osiągnęli więcej niż ci, którzy mieli do tego większe predyspozycje. Młodym zawodnikom mogę powiedzieć, że trzeba mieć dużo cierpliwości, bo mięśnie nie rosną z dnia na dzień. To zajęło mi dziesięć lat. Warto gonić za swoimi marzeniami.
- Czyli jest to inwestycja długoterminowa?
- Tak, trzeba zjeść tony kurczaków, aby zbudować odpowiednią masę mięśniową. Ja jem rocznie około 400 kg drobiu, czyli porządną ciężarówkę. Znajdź mi teraz osobę, która będzie codziennie konsumowała 1,5 kg mięsa. To wszystko trzeba odpowiednio przygotować i jeść o określonej porze dnia. Czasami dlatego trzeba chodzić z pojemnikiem, bo reguły muszą być podtrzymane.
- Młodzi ludzie wolą wygodne i łatwe życie...
- Ze mną było podobnie, ale ja wiedziałem od dziecka, że będę kulturystą i konsekwentnie do tego dążyłem. Wiele osób śmiało się ze mnie i z moich upodobań. Koledzy namawiali mnie, żebym poszedł wypić piwo pod sklepem, bo to nie wymaga aż takiego zaangażowania i wysiłku.
- Uważasz, że ten sport jest odpowiednio doceniany w Polsce, czy można go nazwać zaściankowym?
- Nie jest to dyscyplina popularna, ale rozwija się w dobrym kierunku. Powstają nowe federacje i coraz częściej można wygrać na zawodach nagrody pieniężne. Jest to dodatkowa motywacja, bo wiesz, że walczysz nie tylko o tytuł. Jest też druga strona medalu, bo kulturystyka może kojarzyć się z nielegalną suplementacją. Ona nie kształtuje zawodnika, ale ciężki trening i odpowiednia dieta, bo bez tego nawet najlepszy suplement nic nie da. Więc ten mit jest już przeżytkiem. Wielu ludzi widzi w nas tylko mięśniaków i przez taki stereotyp nas ocenia. Tak naprawdę, w większości są to ludzie inteligentni i wykształceni, wiele można się od nich nauczyć.
- Coś się zmieniło w twoim życiu pozasportowym, od czasu naszej poprzedniej rozmowy?
- Ostatnio prowadziłem rozmowy z firmą Pure, aby podjąć pracę na stanowisku trenera personalnego. Jest to jedna z największych sieci siłowni w Europie. W samej Polsce jest około 40 oddziałów, natomiast firma planuje ekspansję na wschodnią część naszego kontynentu. W oddziale wrocławskim jestem na stanowisku trenera "Master", na które awansowałem całkiem niedawno. Staram się wykorzystywać swoją wiedzę dla potrzeb innych. Zdobyłem ją podczas wielu lat trenowania z najlepszymi oraz w trakcie studiów. W pracy jestem uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony do ludzi. Lubię to, co robię, i nie zamierzam zmieniać swojego zawodu. Cieszy mnie niezmiernie, jak widzę postępy wśród moich podopiecznych. Są to ludzie, którzy mi ufają i liczą, że zmienię ich samopoczucie na lepsze. Pieniądze aż takiego szczęścia nie dają, jak widok wdzięcznych osób. W życiu prywatnym nastąpiła poważna zmiana, bo nie ma już mojej Basi. Po dwóch latach powiedziała dość. Nie nadążała za mną, bo nie mogła zrozumieć, że ja nie robię tego z przymusu, tylko z pasji. Teraz mam więcej czasu dla innych ludzi i staram się im pomagać. Spotkałem wiele osób na swojej drodze, które udało mi się wyprowadzić na prostą. Na codzień mieszkam we Wrocławiu i można powiedzieć, że jestem kawalerem do wzięcia.
- Jakie są twoje plany na przyszłość? Masz już cel, do którego będziesz dążył?
- Przez dwa lata startowałem ciągiem i nie miałem żadnego odpoczynku. Bardzo dobrze poznałem swój organizm i ciało, ale też strasznie je zmęczyłem. Moja psychika też potrzebuje relaksu. Teraz mam właśnie czas dla siebie i korzystam z przyjemności dnia. Do stycznia mniej jem, ograniczyłem też liczbę treningów i skupiam się na innych rzeczach. Więcej czasu poświęcam pracy i bardziej angażuję się w życie prywatne. Jest teraz pewna osoba w moim życiu, której bardzo mocno dopinguję i poświęcam jej trochę czasu. Można powiedzieć, że tak jak Radek Słodkiewicz mnie, tak ja pomagam tej osobie w walce o medal. Jest to trochę inna walka, bo o lepsze, normalne życie. Trzymam mocno kciuki za tę osobę i liczę, że się jej uda. Starty w przyszłym roku uzależnione są od finansów. Jeżeli będzie odpowiednie wsparcie, to szykuję się do październikowych mistrzostw świata. Czekało by mnie osiem miesięcy wyjętych z życiorysu. Jeżeli nie dojdzie to do skutku, to na pomoście pojawię się dopiero w 2014 roku. Przerwa nie pójdzie na marne, bo zbuduję w tym czasie większą masę mięśniową.
- Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.
Tekst: Mateusz Czajka
Fot.: Sylwester Szymczuk
Napisz komentarz
Komentarze