Zaczął je i zakończył w Oławie. Zmarł nad ranem 13 sierpnia. Odpoczywał w swoim domu po powrocie z Watykanu. Cztery dni później spoczął w rodzinnym grobowcu na Zwierzynieckiej, przy siostrze, ojcu i matce.
Przez 30 lat kapłaństwa był apostołem Chrystusowej miłości, pokoju i dobroci. Sprawował coraz więcej funkcji, w większości poza rodzinnym miastem. Zawsze podkreślał, że sercem jest w Oławie. I choć kilka dni temu bić przestało, jednak już na zawsze tu pozostanie.
Żegnało go kilka tysięcy oławian oraz kilkuset przybyszów z różnych stron Polski. Przede wszystkim z Wrocławia, gdzie przez pięć lat był rektorem Papieskiego Wydziału Teologicznego. Także żołnierze uczcili księdza generała salwą honorową. O dwudniowych uroczystościach pogrzebowych, jakich Oława nigdy przedtem nie przeżywała, piszemy na innych stronach gazety. A zaczęły się we czwartek, w sanktuarium. Katafalk i trumnę ustawiono obok obrazu Matki Boskiej Pocieszenia. Tam Waldemar został ochrzczony, od dziecięcych lat był ministrantem, a matka chyba wymodliła dla syna powołanie do stanu duchownego. Wzorowy uczeń i kolega zdał maturę w LO na placu Zamkowym i wstąpił do seminarium. Po wyświęceniu odprawił prymicje w tym macierzystym kościele. Teraz niezwykle brzmiała na nabożeństwie pożegnalnym początkowa pieśń - "Serdeczna matko", zmieszana z płaczem i łzami oławian...
Piątkowy pogrzeb był żywym dowodem, że miłość jest mocniejsza niż śmierć. A oławianie naprawdę go kochali. Szczególnie za 12-letnie zarządzanie parafią Piotra i Pawła, którą mocno ożywił pod każdym względem. Także za wielki szacunek dla każdego, życzliwość i pomoc w potrzebie. Za słowo Boże i piękną polszczyznę, w czym był mistrzem. Mówić krótko, a powiedzieć dużo. To ściągało coraz liczniejszych słuchaczy, także z innych parafii, trafiało do młodzieży. Znajdował z nią wspólny język, również jako katecheta w macierzystym liceum. W dzisiejszych czasach to bardzo trudne, a on potrafił. Każdego traktował jak przyjaciela i każdą przyjaźń umacniał. Łączyć, a nie dzielić! - tę dewizę stosował na każdym kroku.
Niestety, skończyły się przyjazdy księdza rektora do ukochanej Oławy. Nie poprowadzi, jak dawniej, porywającej Drogi Krzyżowej w Wielki Piątek, na skwerze Jana Pawła II. Nie weźmie udziału w Opłatku Kresowym. Także w radosnych i smutnych zdarzeniach znajomych i przyjaciół, od podstawówki począwszy. Nie zadzwoni i nie zapyta: - Co słychać?
Tak zwyczajnie, po ludzku, jednak żal, że troskę o swoje zdrowie stawiał na dalszym miejscu. Dla niego ważniejsze było spełnianie podejmowanych zadań, szerzenie ewangelicznej miłości i kultury słowa. Od pewnego czasu miał kłopoty z sercem. Podobno wciąż odwlekał zalecane wszczepienie rozrusznika. Odwlókł na zawsze.
Odszedł dobry człowiek, oławianin, wielce zasłużony dla Kościoła i społeczności. Pięknie to określił ks. Edward Szajda w pożegnalnej refleksji, że do Andrzeja Świerada, Bernarda Lichtenberga, Franciszka Kutrowskiego i Jana Janowskiego dołączył w panteonie oławian Waldemar Irek.
Edward Bykowski
Reklama
Mały Walduś zakwilił pierwszy raz prawie 55 lat temu. Wielki Waldemar zasnął spokojnie i rano już się nie obudził. Wielki przez to, czym wypełniał swoje życie - jako kapłan, wspaniały mówca, autor i naukowiec, wychowawca i przyjaciel.
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze