KOMENTARZ
Autorzy strategii pisali, że: Oława w powszechnej opinii nie kojarzy się z niczym szczególnym, zapadającym w pamięć i przywołującym natychmiastowe pozytywne skojarzenia. Mówiąc krócej - jest zwykłą dziurą. Firma Anny Borkowskiej-Szwarc, która opracowała i sprzedała miastu dokumentację, pokazywała, jak to zmienić. Wskazywała na imprezy o charakterze ponad lokalnym, które mogłyby wypromować nasze miasto. Na pierwszym miejscu wymieniła Dni Koguta. Wśród pozostałych nie było obchodów 170. rocznicy otwarcia pierwszej linii kolejowej na ziemiach polskich, które odbyły się w Oławie 19 maja. Szkoda, bo - z pełnym szacunkiem dla organizatorów Dni Koguta - imprezy takie, jak nieoficjalne święto Oławy, robi wiele miast w Polsce i tylko niektórym udaje się wybić. Świętowanie z okazji 170 lat linii kolejowej Oława - Wrocław to zupełnie co innego. Już sama nazwa wskazuje na to, że mamy do czynienia z imprezą ponadlokalną. Lokomotywy, parowozy, pociągi i wagony są też - czego dowiódł sobotni festyn - dużo lepszym magnesem dla mieszkańców i przyjezdnych, niż obowiązkowa parada oblepionych bibułą kogutów na kółkach.
Nikt z władz miasta nie zorientował się w porę, jaka dobra impreza przechodzi nam koło nosa. To, co oglądaliśmy 19 maja w Oławie, było zasługą przede wszystkim miłośników kolei, a nie Urzędu Miejskiego w Oławie. Nawet wiceburmistrz Witold Niemirowski - człowiek zawodowo związany przecież z koleją - nie wykazał się tutaj czujnością i inicjatywą. Nikt inny w urzędzie nie zna się na kolejnictwie tak dobrze jak on. Dlatego to właśnie Witold Niemirowski powinien być lokomotywą działań i ciągnąć za sobą wagony z pomysłami, które realizowałby dzięki swoim kontaktom, jakie zdobył na kolei i w pracy w samorządzie. Impreza taka mogłaby się zaczynać tak samo, jak widzieliśmy to 19 maja - z Wrocławia wyrusza do Oławy pociąg. Starodawne wagony ciągnie parowóz. Pasażerowi pierwszej klasy to oficjele i honorowi goście ubrani obowiązkowo w eleganckie stroje stylizowane na te, sprzed 170 lat. W pozostałych wagonach jadą turyści z Wrocławia w cylindrach na głowach, które byłyby do kupienia zamiast biletów. Na peronie, tak jak było w pierwotnym scenariuszu, gra orkiestra. Pojawia się czerwony dywan, fotograf z wielkim aparatem i burmistrz Oławy witający gości (tylko - na miłość boską - niech ktoś go w końcu ubierze w odpowiedni strój, bo na festyn znowu przyszedł w garniturze). Podobny scenariusz mogliśmy zobaczyć miesiąc temu na relacjach z rejsu z okazji 100 rocznicy tragedii Titanica. Historyczny pociąg zostałby w Oławie na całe wakacje (a lokomotywa - jako "żywy" pomnik, już na zawsze, gwarantując swoją wagą, że jej nie ukradną, jak pamiątkowej tablicy z dworca) i woziłby w regularnych kursach pasażerów i turystów do Wrocławia i z powrotem. Należałoby do niego dołączyć wagon na rowery oraz mini restaurację, dzięki którym wrocławianie przyjeżdżaliby na rodzinne pikniki rowerowe do Oławy, a wracając do domu, zjedliby po drodze dobry obiad (sprawdza się to na Alasce, gdzie w Skagway funkcjonuje White Pass Railroad z prawdziwym pociągiem poszukiwaczy złota). Głównymi atrakcjami samego święta 170 rocznicy linii kolejowej w naszym mieście mogłyby być koncerty na gwizdki konduktorskie i specjalne piszczałki zamontowane na kominach lokomotyw (podobne koncerty organizuje się w Nowym Orleanie, z wykorzystaniem kominów parowców rzecznych na Missisipi). W przerwach zagrałby jakiś industrialny zespół, który zamiast bębna perkusyjnego używa kół pociągu, grzechocze łożyskami, a gitarę zastępuje szlifierką przecinającą kolejową szynę. Na bocznym torze odbywałyby się zawody drużynowe strongmanów, którzy pokazaliby, że są lepsi niż "tysiąc atletów" i przeciągnęliby po torach lokomotywę, a przy okazji ustanowili jakiś rekord Guinessa w bieganiu z podkładami kolejowymi pod pachą. Równolegle powinien odbywać się plener malarski artystów graffiti i rysowników, którzy malowaliby wspólnie wielkie obrazy o tematyce kolejowej na betonowych ekranach wygłuszających pociągi. Gdzie indziej, co jakiś czas, w ramach akcji "zatrzymaj się i żyj" można byłoby oglądać "performance" z udziałem przeznaczonych do kasacji samochodów, w które uderzałaby rozpędzony pociąg. Pomiędzy przeznaczonymi do zwiedzania lokomotywami, zamiast dymiących bud z kiełbasami i gofrów, powinny stać wagony WARSA i jego zagranicznych odpowiedników razem z ich kucharzami i kelnerami, serwującymi charakterystyczne potrawy. Oceniałby je Makłowicz, albo inna Magda Gessler . W budynku dworca hobbyści pokazywaliby swoje kolejki elektryczne jeżdżące po makietach miast - to największa uciecha dla najmłodszych. Mając w planach takie atrakcje Witold Niemirowski bez trudu dogadałby się z koalicjantem - posłem Romanem Kaczorem, żeby ten wystarał się o patronat u ministra transportu i razem z nim ściągnął do Oławy paru VIPów. Telewizje same lgnęłyby do nas z kamerami, tak samo jak turyści, którzy już co roku przyjeżdżaliby do Oławy "na lokomotywy" i święto promujące nasze miasto na zewnątrz mielibyśmy gotowe.
Kwotę 42000 zł netto za opracowanie strategii promocyjnej święta "777 Lokomotyw w Oławie" proszę wysłać na moje konto.
Kryspin Matusewicz
Reklama
Parowozy mogą być lokomotywą
- 25.05.2012 11:55 (aktualizacja 15.08.2023 12:22)
Szlag mnie trafia, kiedy po raz kolejny marnujemy okazję na wypromowanie Oławy. Przecież miasto kupiło przed dwoma laty - za niemałe pieniądze - program strategii promocyjnej Oławy na lata 2010-2015, czym dało dowód na to, że zależy mu na dobrym PR
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze