- Skąd zamiłowanie do stylu vintage? Tak nazywa się twoja nowa płyta i podobno w takim stylu urządziłaś nowe mieszkanie.
- Rzeczywiście. Z pojęciem vintage zetknęłam się, kiedy urządzałam mieszkanie. Niektórzy interpretują je jako powrót do tego co stare, w stylu retro. Jednak można znaleźć pojęcie, że jest to połączenie nowych elementów ze starą przestrzenią lub na odwrót. Z muzyką jest podobnie. Łączę to, co mnie kiedyś inspirowało, z czymś, co mnie interesuje teraz. Sięgam do dźwięków lat 60., które uwielbiam. Staram się jednak przedstawić to w nowoczesny sposób. Łączę style i mieszam gatunki.
- To całkiem inna płyta niż pierwsza, bardziej twoja, wiele w niej radosnych brzmień i emocji.
- Na pewno. Przez wiele lat się zmieniłam i moje patrzenie na muzykę również. Na "Vintage" są moje teksty i kompozycje. O moich przeżyciach, spostrzeżeniach, emocjach i relacjach z ludźmi. Jest osobista, ale myślę, że tematy, o których śpiewam, są na tyle uniwersalne, że każdy może je interpretować na swój sposób.
- Płyta nagrana była głównie z muzykami z Wrocławia. To znaczy, że odnalazłaś już swoje miejsce na Ziemi?
- Zdecydowanie tak. Wrocław jest moim domem już od jakiegoś czasu. Nie zamierzam się stąd ruszać. Tutaj jest fajny klimat. Także środowisko muzyczne, które potrafi ze sobą doskonale współpracować. Nawzajem się inspirować, a nie tylko rywalizować. Czuć, że tutaj ludzie mają wspólne pasje, dlatego tworzy się przestrzeń do realizacji wielu ciekawych projektów muzycznych.
- Czy wydanie płyty wiąże się z rezygnacją ze współpracy z bluesowym zespołem "HooDoo Band"?
- Absolutnie nie. Myślę, że nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu. Jeżeli istniałaby sytuacja, kiedy trudno byłoby pogodzić te dwa projekty, wtedy będziemy szukać jakiegoś rozwiązania, ale myślę, że to jest do pogodzenia.
- Skąd czerpałaś inspiracje na materiał do "Vintage"?
- Na płycie najwięcej jest dźwięków soulowych, trochę bluesa, jazzu, szczególnie w solówkach instrumentalnych. Na harmonijce świetnie gra Bartek Lekowski. Na skrzypcach Adam Bałdycha, który na co dzień mieszka w Nowym Jorku. Zgodził się ze mną zagrać jeden utwór, który teraz jest singlem - nosi tytuł "Nie tak". Dla mnie, pod względem tekstowym, jest najważniejszą piosenką, ponieważ to moje przesłanie do świata na temat tolerancji.
- Czego fani mogą się spodziewać po twojej drugiej płycie i po nowej Ali Janosz?
- Na pewno dużego kroku w przód. Minęło prawie dziewięć lat od mojego debiutu na scenie. Wiele w tym czasie się zmieniło. Świadomie zniknęłam na te late ze sceny, chciałam odpocząć, zajęłam się czymś całkiem innym. Stałam się przede wszystkim fanem muzyki. Tamta płyta była debiutem wokalnym, a ta jest dla mnie debiutem twórczym. Od czterech lat współpracuję z "HooDoo Band". Ten czas to ogromna przestrzeń, którą pokonałam jako człowiek i jako muzyk.
- Czy ta przerwa była ucieczką od show biznesu, którego częścią się stałaś jako nastolatka, wygrywając program "Idol"?
- Uważam, że wygrywając pierwszy w Polsce program typu talent-show, stałam się królikiem doświadczalnym. Jak się nie jest ukształtowanym muzycznie, nie jest się dojrzałym, asertywnym i gotowym do nagrania utworów rzeczywiście wartościowych, to pod drodze mogą się dziać różne rzeczy. Ja od początku miałam ambicje, ale zderzyłam się z całkiem innym światem. Wtedy byłam na to nieprzygotowana. Zbyt szybko byłam skazana na zrobienie wielu rzeczy. Później nikt inny za to nie odpowiadał, tylko ja. Nie chciałam iść tą drogą, więc zdecydowałam się na przerwę i danie sobie czasu na poszukiwanie swojego celu. Myślę, że to była dobra decyzja.
- Z perspektywy czasu żałujesz udziału w "Idolu"?
- Nie. Jestem przeciwna szufladkowaniu i klasyfikowaniu, że coś jest tylko dobre albo tylko złe. Na wszystko należy się patrzeć w szerszej perspektywie. "Idol" na pewno dał mi popularność. Moje nazwisko jest rozpoznawalne. Dzięki temu nie jestem teraz osobą zupełnie anonimową i może ktoś zainteresuje się moją płytą. Z drugiej strony nie mam już carte blanche, publiczność ma być może już pewne opinie na mój temat. Wszystko ma swoje plusy i minusy.
- Gdy oglądasz programy typu talent-show, co sądzisz o tych młodych osobach, które liczą na sukces i popularność? Może im się udać?
- Każdy ma inną drogę. To, że ja miałam ciężko, że musiałam zrobić sobie przerwę, nie znaczy, że każdy tak musi. Jest wiele osób, które wzięły udział w takich programach i świetnie sobie radzą na scenie muzycznej, nagrywając bardzo dobre płyty. Żeby odnieść sukces, trzeba być ukształtowanym, dojrzałym muzycznie i emocjonalnie, nie dać sobą manipulować osobom z zewnątrz. W ich interesie niekoniecznie jest budowanie twojej długofalową kariery, tylko chcą raz dobrze zarobić. Taki typ programów jest bardzo dobry dla osób, które mają swoje zespołu i kompozycje.
- Przez dziewięć lat przerwy wiele się zmieniło?
- Dużo. Skończyłam studia. Zawsze miałam przekonanie, że muzyka jest cudowna, ale warto rozwijać swoje zainteresowania w innych kierunkach. Studiowałam reklamę, a potem public relations. To kierunki dalekie od muzyki, ale trochę zbieżne, bo będąc muzykiem trzeba także dbać o swój dobry wizerunek. Zmieniłam się muzycznie, ale chyba też na każdej płaszczyźnie. Przez te lata nabrałam wiele doświadczeń, poznałam wiele osób i inaczej patrzę na niektóre rzeczy. Mój rozwój mentalny wiąże się również z rozwojem muzycznym.
Fot. Anna Powierża
Napisz komentarz
Komentarze