Znaleziono błyskawicznie rozwiązanie, że tam się zagnieździ sklep z zabawkami. Jego właściciel był wcześniej bardzo porządny wobec miasta, a ta zasługa była ważnym argumentem do przyznania takiej nagrody.
Reprezentacyjny lokal w centrum miasta już wypełniły zabawki i inne akcesoria, choć z wypełnieniem to raczej przesada. Wszak "Adria" miała stosowne zaplecze kuchenne z pełnym wyposażeniem. Zabawek się nie gotuje, nie smaży ani nie przygrzewa. Może ten sprzęt z kotłami i naczyniem odpłynął na czółenkach i w innych butach, które przez kilka poprzednich lat królowały w tym lokalu? Jeśli nie, to dzieci mogą mieć dodatkową uciechę przy wybieraniu zabawek, lalek i misiów. Nauczą się pitrasić dla nich wspaniałe smakołyki. To w końcu nieistotne, ale najbardziej szkoda, że przepadła szansa na to, o co dopominali się czytelnicy, także poprzez internet.
Sprawdziło się więc przypuszczenie pesymistycznie patrzących na sprawę, że może zabraknąć takiego restauratora, który zechce ryzykować prowadzenie interesu raczej deficytowego. Kawa lub herbata z ciastkiem i coś z garmażerki nie zapewnią opłacalności, nawet przy iluś tam klientach z kraju i ze świata. Oławianie odwykli od tego, najchętniej grzeją miejsce w domu lub w plenerze. Centrum miasta przestało spełniać tradycyjną funkcję, nie tętni życiem, jak to jest na całym globie. Mamy niechlubny wyjątek. Goście mogą do nas przyjeżdżać, żeby na własne oczy zobaczyć, jak spartaczono piękny Rynek, m.in. z wyjątkowym zabytkiem w postaci zegara, jednego z takich trzech w Europie. Tu nie tylko brak restauracji, kafejek i innych przytulnych zakątków. Za to dookoła pełno banków, w maju doszedł następny.
Oławianie i goście nie wypiją kawy czy herbaty w Rynku, w godnych warunkach pod dachem. Nie przysiądą tam na chwilę, nie ożywią miasta po południu i wieczorem. Najwyżej posiedzą w projektowanym plenerze, ale raczej "o suchym pysku". Za to nie będzie najmniejszych problemów z pieniędzmi. W każdej chwili hop do banku i zakup nawet najdroższych zabawek będzie dziecinnie łatwy.
Po prostu mamy coś za coś. Tu się przypomina metoda z czasów PRL. W komunikatach o zmianach cen podawano, że drożeją różne artykuły codziennego użytku, głównie spożywcze, m.in. mąka, cukier mięso, ale tanieją parowozy, wagony, szyny, ciężarówki itp. Wyliczano dokładnie obie strony i bilans się zgadzał. Tyle złotych podwyżek, ile obniżek. Ustrój się zmienił, a metoda wiecznie żywa. Za reprezentacyjny punkt gastronomiczny mamy zabawki. Dziękujemy, dziękujemy!
Edward Bykowski
Reklama
Marzenie o powrocie "Adrii" trzeba między bajki włożyć. Styczniowy felieton w tej sprawie zbiegł się z ogłoszonym konkursem na ten lokal w Rynku. Rewelacyjnie szybko okazało się, że nie ma chętnych na prowadzenie placówki gastronomicznej. Nie tracono czasu na szukanie
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze