Gmina Domaniów
Rozmowa z kandydatką
- Decydując się na start w zbliżających się wyborach samorządowych, dołączyła pani do klubu tych, którzy nie boją się wchodzić po raz drugi do tej samej brudnej rzeki…
- Ogólnie jestem osobą mało strachliwą. Staram się też twardo stąpać po ziemi. Nie boję się więc różnych zaklęć, w tym tego o „zakazie ponownej kąpieli w brudnej rzece”. Poza tym nie uważam, żeby okres, w którym pracowałam w domaniowskim Urzędzie Gminy, można było zasadnie porównać do czegoś złego, czy brudnego. Podjęłam decyzję o kandydowaniu w wyborach wójta, bo poprosili mnie o to mieszkańcy, którzy dobrze mnie znają i dostrzegli moje starania z tego okresu, gdy byłam zastępcą wójta i jednocześnie szefem Gminnego Zespołu Oświaty. To za ich namową zdecydowałam się na start w wyborach na wójta Domaniowa i jednocześnie do oławskiej Rady Powiatu.
- Przypomnijmy, że pani odejściu z Urzędu Gminy wiosną 2007 towarzyszyły ostre napięcia i emocje. Co tak naprawdę spowodowało, że wójt Chudy, prawie po pięciu latach dobrej współpracy, nagle odwołał panią ze stanowiska?
- Marka Chudego znałam bardzo długo, niemal od dziecka. Pomogłam mu w wielu trudnych dla niego sytuacjach. Gdy w 2002 roku wygrał pierwsze wybory bezpośrednie i został wójtem, cieszyłam się z jego sukcesu. Miałam nadzieję, że wiele dobrego zrobi dla gminy. Prawie przez 5 lat starałam się mu w tym pomagać. I wtedy nastąpiły te dziwne zdarzenia z wiosny 2007. Formalnie poróżniliśmy się o wypłatę nauczycielom zaległych wynagrodzeń oraz świadczeń z funduszu socjalnego. Podjęłam wtedy taką decyzję i zostałam za to ukarana doniesieniem do rzecznika dyscypliny finansów publicznych. Po kilku miesiącach rzecznik umorzył sprawę, bo nie doszukał się w moich działaniach nawet znamion naruszenia dyscypliny budżetowej. Jestem osobą odpowiedzialną, więc gdy zdecydowałam o wypłacie nauczycielom należnych im wówczas pieniędzy, konsultowałam to z naszym gminnym radcą prawnym, a także dysponowałam pisemną opinią wydziału prawnego Ministerstwa Finansów. Podjęłam więc świadomą i zgodną z prawem decyzję. Czy było w tym jeszcze jakieś inne dno? Pewnie tak, ale przyczyn mojego odwołania, tak naprawdę, nigdy nie poznałam. Mówiłam już nieco więcej na ten temat w 2007, na listopadowej sesji Rady Gminy, po tym, jak rzecznik dyscyplinarny umorzył moją sprawę. Dziś uważam to za rzecz całkowicie zamkniętą. Nie chcę więc do tego ciągle wracać, bo to tylko rodzi przykre wspomnienia, a już niczego nie wyjaśni, ani nie zmieni na lepsze.
- Po odejściu z Urzędu Gminy wróciła pani do pracy w szkole. Początkowo tam się tego trochę obawiano, ale szybko okazało się, że niesłusznie.
- Wróciłam do domaniowskiego Zespołu Szkół, z którego byłam urlopowana na czas pełnienia funkcji w samorządzie gminnym. Jestem tam do dziś, uczę w szkole podstawowej przyrody oraz biologii w gimnazjum. A co do mojego zachowania po powrocie do szkoły, to powiem tylko tyle, że wójtem czy innym ważnym urzędnikiem jest się przez chwilę, a człowiekiem trzeba być przez całe życie. Tak staram się zawsze postępować i dlatego niezależnie od tego, gdzie w danym momencie jestem, nie muszę przed nikim odwracać głowy, czy też uciekać wzrokiem po suficie.
- Namówili panią do kandydowania mieszkańcy gminy - domyślam się, że ci, którzy nie są zadowoleni z ośmioletnich rządów wójta Marka Chudego. Pani też odnosi się do tego krytycznie?
- Kandyduję na to stanowisko nie z chęci odwetu, lecz dlatego, że mam inną koncepcję rozwoju gminy. Owszem, coś tam zrobiono w gminie jako całości oraz w poszczególnych sołectwach, np. place zabaw dla dzieci. Pytanie, czy w tym samym czasie nie można było zrobić dużo więcej? Uważam, że tak, gdyby w gminie priorytetem byli ludzie i ich problemy. Moim zdaniem mieszkańcom Domaniowa i okolic żyje się coraz gorzej. Wiele można by zrobić inaczej i lepiej, gdyby wcześniej rozmawiano z ludźmi, słuchano tego, co mówią, i brano pod uwagę ich opinie. Dla mnie każdy mieszkaniec gminy jest ważny, niezależnie od tego, czy jest bogaty, czy biedny, albo czy mieszka w małym przysiółku, bądź w stolicy gminy. Będę więc ściśle współpracowała z mieszkańcami poszczególnych wsi i ich reprezentantami: sołtysami, radnymi i radami sołeckimi. To dla ludzi i ich potrzeb są wszystkie działania. Efektem takiej współpracy powinny być inwestycje, adekwatne do potrzeb mieszkańców, a także możliwe do realizacji ze względu na kondycję finansową gminy.
- Ma pani na myśli zapowiadaną hucznie przez wójta Chudego budowę dużej hali sportowej?
- Tak, ale nie tylko. Hala sportowa w Wierzbnie jest bardzo potrzebna i tego nie kwestionuję. Należy się jednak głęboko zastanowić nad tym, czy to musi być aż tak potężna hala? Z tego, co wiem, ma pomieścić ponad 5 tysięcy widzów. Nasza cała gmina liczy mniej więcej tylu mieszkańców, a w samym Wierzbnie mieszka niewiele ponad tysiąc osób, wliczając w to małe dzieci i starszych ludzi. Halę być może uda się wybudować, chociaż na razie gmina nie ma pieniędzy na ten cel, ale potem zrodzi się problem wykorzystania i utrzymania tego obiektu. Na ostatniej sesji wyszło na jaw, że współczynnik zadłużenia gminy w stosunku do dochodów przekroczył próg bezpieczeństwa i wynosi już ponad 64%. Wójt wnioskował o zaciągnięcie nowych kredytów, między innymi na pokrycie deficytu budżetowego, który obecnie wynosi ponad
4 mln zł. Inną ważną kwestią jest budowa „Orlika” w Wierzbnie. Owszem, to jest na pewno fajna sprawa dla młodzieży, ale czy to musiało się odbyć kosztem tego, co stare, ale też dobre? Mam tu na myśli trawiaste boisko, na którym rozgrywano mecze piłkarskie, gdzie odbywały się przeróżne festyny i imprezy. Otóż wybudowano „Orlika”, niszcząc to stare boisko. Tymczasem można było dokupić trochę gruntu i ocalić je, nie rezygnując z pomysłu budowy nowego placu sportowego. Ponieważ mieszkam na terenie gminy, więc na co dzień widzę, że poważnym problemem jest sprawa udrożnienia kanalizacji burzowej i melioracji. Mieszkańcy skarżą się na pozalewane piwnice, pola, wodę, która wdziera się na posesje po ulewnych deszczach. Wszyscy czujemy smród przy wjeździe do wielu miejscowości. Udrożnienie kanalizacji pozwoliłoby przetrwać do czasu wykonania strategicznej inwestycji, jaką ma być budowa kanalizacji.
- Na liście kandydatów do Rady Powiatu jest z panią Sławomir Poborski, z którym przyjdzie pani rywalizować o stanowisko wójta. To trochę dziwna sytuacja.
- Pan Poborski kandyduje ze mną z tej samej listy do powiatu, podobnie jak pozostali kandydaci, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza. Kandydowanie na stanowisko wójta KWW „Wspólnota samorządowa 2010” zaproponował mnie, zaś pan Poborski startuje z własnego komitetu wyborczego. Ma do tego demokratyczne prawo, tak jak każdy obywatel.
- Czy poparcie pani osoby, to nagroda za wierność barwom PSL?
- Dostrzegam w tym pytaniu pewną uszczypliwość, ale nie w stosunku do mnie, tylko do mojego głównego konkurenta - Marka Chudego, który niedawno zamienił PSL na PO. Otóż jestem członkiem PSL od wielu lat, ale nie pełniłam i nie pełnię w tej partii żadnych ważnych funkcji. Nie zmieniam też poglądów w zależności od tego, gdzie wieją korzystne wiatry. Wcześniej w ruchu ludowym działali mój ojciec i dziadek.
- Pracując w gminnym samorządzie, zajmowała się pani głównie sprawami oświaty i kultury. Wójt musi się jednak znać na wielu innych kwestiach. Czy zdaje sobie pani sprawę z ogromu zadań po ewentualnie wygranych wyborach?
- Mówiłam już, że jestem odważna, nie boję się więc odpowiedzialności. Odpowiedzialności nie może się bać człowiek, który uczciwie pracuje. Mam doświadczenie samorządowe. Jestem absolwentką Akademii Rolniczej, przez wiele lat wspólnie z mężem prowadziłam trzynastohektarowe gospodarstwo rolne, które teraz wydzierżawiam, ze względu na moją sytuację rodzinną. Znam więc dobrze problemy rolników, którzy stanowią znaczną i ważną grupę wśród naszych mieszkańców. Nie obiecuję złotych gór, gruszek na wierzbie, czy też drugich Bielan w ciągu pierwszego roku nowej kadencji, bo to już nasi mieszkańcy słyszeli, a teraz widzą, co z tych planów wyszło.
- Ma pani jakiś własny pomysł na rozwój gminy?
- Uważam, że trzeba się przede wszystkim otworzyć na zewnątrz - głównie po to, by pozyskać nowych inwestorów. Środki unijne - tak, ale tylko na inwestycje strategiczne, bo na wszystko nas po prostu nie stać, ze względu na kondycję finansową gminy. Ważna jest też promocja gminy, a tutaj widzę ogromny potencjał w mieszkańcach - zarówno młodych, jak i starszych. Oni mają wiele cennych pomysłów i są chętni do współpracy. Z ludźmi można zrobić wiele, tylko trzeba dać im szansę. W promocji można wykorzystać pewne tradycje lokalne, które należy pielęgnować i eksponować na zewnątrz. Potrzebne są tu bardzo dynamiczne działania
- Nie będę pytał kobiety o wiek, ale zapytam na koniec o rodzinę…
- Myślę, że wieku nie muszę się wstydzić, jest on najbardziej odpowiedni do pełnienia funkcji wójta. Jestem mężatką, mam 47 lat i 21-letnią córkę, która studiuje pedagogikę instrumentalną na Uniwersytecie w Grazu (Austria) i jest także w klasie fortepianu na tamtejszej Akademii Muzycznej.
- Dziękuję za rozmowę.
Napisz komentarz
Komentarze