Przy wielkim nawale czasem organizowano dodatkowe seanse. Tam odbywały się od roku 1946 wszystkie uroczyste akademie ku czci i z okazji. Występowały również słynne w kraju zespoły artystyczne z legendami polskiej muzyki rozrywkowej. No bo gdzie miało się to dziać, jeżeli “Odra” była jedyną salą, w której mogło usiąść prawie trzysta osób. Czasem tłoczyło się dodatkowo dużo więcej.
Cała drugą stronę Młyńskiej zajmowali goście z Sojuzu. Wprawdzie nieproszeni, jednak ich reprezentanci regularnie uczestniczyli w powiatowych uroczystościach. Po zmianie ustroju wreszcie opuścili Oławę, a sala kinowa coraz bardziej traciła rangę kulturalnego centrum. Zresztą częściowo straciła ją wcześniej, po wybudowaniu amfiteatru, co też miało pośredni związek z młynem. Ten obiekt postawiono w wielkim czynie społecznym oławian właśnie tam, gdzie wcześniej płynęła młynówka. To odnoga Oławki, poruszająca niegdyś turbiny, mielące zboże w młynie. Stoi on do dziś, przebudowany na mieszkania i inne cele.
Wielkie imprezy i uroczystości ściągały do amfiteatru nawet kilka tysięcy widzów. Oczywiście nie w zimie, bo na chłodne i mroźne czasy służyła oławianom niewielka sala w pobliskim Ośrodek Kultury. Nie miał on takich powiązań z młynami, jak “Odra” i amfiteatr, ale na dawnej Ogrodowej, dziś 11 Listopada, również kiełkowało przez lata kulturalne ziarno, wydając różne plony. Dla 33 tysięcy mieszkańców to jednak do dziś zbyt małe poletko.
Zanosi się na to, że wróci Młyńska. Dawne kino “Odra” ma się przeistoczyć w nowoczesne europejskie centrum szeroko pojętej kultury. Jest nadzieja, że ta ulica znów będzie ściągała nie tylko mieszkańców Oławy, gorliwie narzekających na jej pustynny krajobraz kulturalny. Trochę w tym przesady, a jednocześnie budzą się wątpliwości. To nie te czasy, kiedy nie znano internetu, a telewizja wolno kiełkowała. Wtedy kino ściągało tłumy, a każda impreza była wielkim wydarzeniem. Teraz masówka jest tylko na festynach, koniecznie z piwem, grillem i innymi atrakcjami.
Czy nowe centrum ściągnie na Młyńską dużą widownię? Oby tak było, ale świeży przykład nie napawa optymizmem. Właśnie na dawnym placu koszarowym przy Młyńskiej zaproponowano oławianom dwa spektakle “Karawany teatrów ulicznych”. To ambitna inicjatywa dyrektora wrocławskiego “Teatru Formy”, znanego aktora i reżysera Józefa Markockiego, wspierana przez oławskie władze miejskie i Ośrodek Kultury. Duża reklama, zaproszenia na bezpłatne spektakle w ciągu czterech dni. Oława znalazła się na chwilę w dolnośląskiej czołówce animatorów kultury. Nawet pogoda dopisała, czego nie można powiedzieć o oławianach. W pierwszym i czwartym dniu odbywały się przedstawienia na zielonych terenach przy OK. Na to ostatnie przyszło około stu osób, w tym połowa dzieci, choć to nie były bajki na dobranoc. Na Młyńską ściągało niewiele więcej. Zatem komu tak naprawdę potrzeba jest oławska kultura i jaka? Wystarczy ta od beczki z piwem i smażonej kaszanki? Wstydź się, wstydź, kogucie miasto…
Edward Bykowski
Napisz komentarz
Komentarze