Wyróżniona za pracę
- Zaskoczyła panią ta nagroda?
- Bardzo.
- Długo pani działa w Towarzystwie Opieki nad Zwierzętami?
- Zwierzętami zajmuję się od zawsze. Jeszcze nie było towarzystwa, gdy współpracowałam z weterynarzami z ul. ks. Janowskiego. Później zapisałam się do TOnZ. Na początku trzymałam bezdomne psy w mieszkaniu, u mojej mamy, i u znajomych na Kamiennej. Karmiłam je za własne pieniądze. Teraz mam sponsora, pana Piotra, który bardzo mi pomaga. Pomagamy biednym ludziom z “domu cudów” na Zwierzyńcu, którzy mają kilka psów i nie chcą ich oddać. Wozimy tam jedzenie. Dokarmiam bezdomne koty na ul. Strzelnej i w innych częściach miasta, a wszystko dzięki panu Piotrowi. To wspaniały, skromny człowiek. Chwalę sobie też współpracę z oławskimi lekarzami weterynarii.
- Skąd pani bierze te wszystkie porzucone psy, znajduje na ulicy?
- Dużo ludzi mnie zna, przekazują sobie mój numer telefonu. Często przychodzą z psami pod dom. Wzywam Straż Miejską, albo biorę pieski i umieszczam je u znajomej, która udostępniła mi miejsce. Robię zdjęcia, wysyłam do “Gazety Powiatowej”. Współpracuję z Adamem Politem z Zakrzowa, szukamy psom nowych właścicieli. Jeszcze nigdy nie odwieźliśmy psa do schroniska. Na początku wystarczyły dwa kojce na terenie oczyszczalni ścieków. Kiedyś nie było tylu porzuconych psów, jak teraz. Były jeden, dwa, kojców nie używało się nawet przez kilka miesięcy. Teraz nie wiem, co się dzieje, czy ludzie ot tak, po prostu je wyrzucają? Jest ich coraz więcej.
- Czy w związku z tym, poprawiły się działania odpowiedzialnych służb?
- Urząd Miejski załatwił kojce, daje pieniądze na sterylizację. Od początku działalności, TOnZ walczyło chociaż o jedno miejsce, gdzie mogłabym zaprowadzić psa wziętego z ulicy. Tak się stało.
- Dlaczego rośnie liczba porzuconych psów?
- Panuje moda na pewne rasy, a potem moda się zmienia. Niektórzy uważają, że pies nie ma uczuć. Znam praktykującego katolika, który uważa, że pies czuje tyle samo, co marchewka, bo nie ma duszy. Dla niego jest przedmiotem. Nie bierze pod uwagę, że to ssak, że go boli, że cierpi. Takich ludzi jest sporo. Nigdy nie doznałam krzywdy od zwierzęcia, a od ludzi - bardzo często. Najgorsze jest to, że ci, którzy męczą zwierzęta, nie mają sobie nic do zarzucenia. Znam panie ze wsi, które idą za baldachimem, a pies w upał nie ma wody w misce. Bo pies nie czuje? Czasem tak siedzę i myślę o tych psach, a mąż mówi: - “Daj spokój, bo się rozchorujesz”. Jak można wziąć zwierzę, a potem je wyrzucić jak zabawkę? Przecież to żywe stworzenie. To kwestia kultury i wrażliwości. To, co się często dzieje na wsiach, to jest tragedia. Nie mówię, że wszyscy są tam źli, nie można uogólniać. Czy można zatłuc psa łopatą? Można. Czy można psa ze zmiażdżoną nogą zostawić pod wiaduktem? Można. Najpierw ktoś bierze pieska, a za dwa dni go wyrzuca i mówi, że dziecko ma alergię. Jak oddajemy psa nowym właścicielom, zawsze o to pytamy. Nagle okazuje się, że pies robi siku i kupę… Czasem po prostu chce się wyć.
- Myśli pani, że yorki będą za jakiś czas szukały jedzenia, błąkając się po ulicach?
- Niewykluczone, że tak będzie. Niedawno zatelefonował do mnie pan z Marcinkowic, że ktoś mu przez płot wrzucił na podwórko reklamówkę z psem. Ważył 50 dkg. Powiedziałam, żeby zadzwonił do Straży Gminnej, ale nie chciał. Mówił, że wie, czyj to pies i odda go właścicielce. Przekonywałam go, żeby tego nie robił, bo kobieta wywiezie zwierzę do lasu, przecież to maleństwo. Suczka leżała w komórce, pod drewnem, we własnych odchodach, odwodniona. Właścicielka wygrzebała ją kijem na wierzch. To był mieszaniec shitsu. Pani mówiła, że jej nie chce, bo zrobiła w domu kupę. Gdy wzięłam psinę na ręce, wiedziałam, że będzie moja, i jest.
- Psy, które pokazujemy w gazecie, w większości znajdują właścicieli?
- Nigdy żadnego nie wywieźliśmy do schroniska. Od kiedy działam, jeden został uśpiony po wypadku, był bardzo połamany, drugi umarł na nosówkę. Psy zawsze znajdowały domy.
- Często jeździcie na interwencje, że coś złego dzieje się zwierzęciu?
- Często. Ostatnio byliśmy z doktorem Kotapskim na ul. Opolskiej, gdzie pies był dwa tygodnie zamknięty w altance. Nikt się do tego psa nie przyznawał. Przytargałam go na Kamienną, kilka dni temu znalazł dom.
- Gdy podczas niedawnej powodzi zalało kojce, gdzie były psy?
- Zabrali je państwo Aksmanowie i nasi wolontariusze. Kiedyś nie było wolontariuszy, nie mieliśmy pomocy. Dojeżdżałam do Wrocławia do pracy na 7.00, a o 4.00 jechaliśmy z mężem wyprowadzić psy. Po pracy znów to samo, a wieczorem wiadrami gotowałam jedzenie. Dostawałam resztki jedzenia ze sklepów, kaszę kupowałam sama. Urząd Miejski dawał mi pieniądze, za które opłacałam telefony, paliwo, internet, dokupowałam żywność.
- Pani ściąga urzędowi kłopot z głowy, bo przecież opieka nad bezdomnymi zwierzętami jest obowiązkiem samorządu.
- W tej chwili problem już jest rozwiązany, bo dzwoni się po Straż Miejską. Kiedyś wszystkie psy musiałam upychać po ludziach. Nie było wolontariuszy, tylko ja, moja mama i znajomi.
- Jak jest z kotami?
- Urząd Miejski miał dać pieniądze na sterylizację. Koty są często otruwane, bo robią szkody na działkach. Jaką trzeba mieć mentalność, żeby nasypać trucizny do jedzenia, a kot umiera w męczarniach…?
- Myśli pani, że w Polsce kiedyś to się zmieni? Jest przecież ustawa o ochronie zwierząt.
- Facet z Bystrzycy przez godzinę zabijał psa siekierą. Sąsiedzi nie wytrzymali, zadzwonili po policję. Lekarz niewiele mógł już zrobić. Oprawca dostał 1000 zł kary i koniec, normalnie funkcjonuje. Gdyby chociaż jedną osobę skazano na rok więzienia, to może baliby się inni. Ale jeżeli za gwałt dostaje się 2 lata, to jakie to jest prawo?! Znęcający się nad zwierzętami czują się bezkarni. Działacze na rzecz zwierząt zawsze słyszą w prokuraturze - “mała szkodliwość społeczna czynu”. Większość postępowań jest umarzana. Kary muszą być surowsze.
- Pamięta pani sprawę przytuliska w Ligocie? Jego właścicielka została uznana winną znęcania się nad psami.
- Jeździłam tam. Wszystkie psy, które żyły na zewnątrz, a stamtąd je zabierałam, płakały. Było im tam dobrze. Resztę, przetrzymywaną w tragicznych warunkach, zdziesiątkowała choroba i zaniedbanie, właścicielka nie poradziła sobie, to ją przerosło. Powinna wcześniej zapobiec tragedii, poprosić o pomoc. Nie zrobiła tego.
- Co trzeba zrobić, aby takie tragedie zwierząt więcej się nie powtarzały?
- Jeżeli nie będzie takich przytulisk jak w Oławie, gdzie psy czekają na adopcję, będzie coraz gorzej. Takie punkty muszą być w wielu miejscach. Do schroniska powinny trafiać tylko zwierzęta, które nie nadają się do adopcji. Adopcja jest najlepszym rozwiązaniem. Mamy wolontariuszy, którzy karmią psy. Państwo Aksmanowie, którzy opiekują się nimi w Oławie, to odpowiedni ludzie na odpowiednim miejscu.
- A inne zwierzęta?
- Panowie Bodnar i Kotapski jeżdżą do innych zwierząt domowych. Do mnie trafiają psy, koty i ptaki.Kiedyś miałam 4 małe gołębie. Przyzwyczaiłam się do tego, że traktuje się nas jak nawiedzonych, świrów. Kiedyś jedna pani rzuciła się do mnie: - “Przecież dzieci głodują, niech się pani nimi zajmie!”. Czy ja komuś zabraniam działać w organizacjach na rzecz dzieci? Czy ja zabieram dzieciom? Co ten biedny pies jest temu winien? To jest ciężka i niewdzięczna praca. Kilka minut przed moją operacją rozmawiałam przez telefon w sprawie psa. Nie ma odpoczynku. Gdyby nie rodzina, nie dałabym rady. Ale nie potrafię inaczej, bo wiem, że gdy ratuję psa, to jestem dla niego całym światem.
Fot. Monika Gałuszka-Sucharska
Napisz komentarz
Komentarze