- Największymi sukcesami Szymona są srebrne medale z Igrzyskach Olimpijskich w Sydney (2000) i Pekinie (2008), a Sylwestra - medale mistrzostw Polski seniorów. Czy wierzył pan, że synowie zajdą tak daleko w sporcie?
Reklama
Szymon i Sylwester Kołeccy rozsławili Wierzbno, zdobywając medale mistrzostw Polski, świata, Europy i olimpiad. Ich sukcesy nie byłyby możliwy, gdyby nie wsparcie przez ojca Leszka Kołeckiego, z którym rozmawia Piotr Zalewski
- Sam uprawiałem dawniej ten sport i nawet wierzyłem, że mogę być czołowym polskim sztangistą. Niestety, z różnych przyczyn to się nie udało. Moja chęć zaistnienia w rywalizacji sportowej udzieliła się synom. Można powiedzieć, że Szymon już osiągnął sukces, a Sylwek dopiero do tego dąży. Nie było to jednak moim ostatecznym celem. Chciałem, aby dzieci realizowały swoje pasje i spełniały marzenia. Udało się to połączyć, co bardzo mnie cieszy.
- Szymon już w wieku 19 lat zdobył swój pierwszy medal olimpijski, ale nie cieszył się tym wynikiem...
- Ja też nie przyjąłem z radością jego drugiego miejsca w Sydney. Nasza reakcja może wydawać się dziwna, ponieważ marzeniem każdego sportowca jest pojechać na olimpiadę, a zdobycie jakiegokolwiek medalu jest uwieńczeniem kariery. Szymon był jednak zrozpaczony, bo celował w złoto, więc i ja nie potrafiłem się cieszyć, chociaż srebrny medal olimpijski był jego niewątpliwym sukcesem.
- Diametralnie inna reakcja była na srebro, zdobyte osiem lat później w stolicy Chin.
- Dokładnie tak. Nawet jeśli byłby to tylko brązowy medal, też byłbym bardzo zadowolony, ponieważ bałem się, że start Szymona skończy się niepowodzeniem. W ostatnich latach miał on duże problemy zdrowotne, walczył o powrót na pomost. Wykazał się ogromną determinacją i gdyby jego starania zakończyłyby się fiaskiem, to byłoby dla niego wielkim rozczarowaniem.
- Co miało decydujący wpływ na karierę synów?
- Szymon poświęcił się całkowicie ciężarom, decydując się na ciężki, mozolny i katorżniczy trening. Zrezygnował z innych rzeczy, w których mógłby się realizować i osiągać sukcesy. Natomiast Sylwek solidnie pracuje, wykazując ogromną wolę do osiągania postępów. W tym roku zrobił kolejny krok i już niedługo może być jeszcze lepszym zawodnikiem.
- Szymon pokazał już kilkakrotnie, że interesuje się wieloma dziedzinami...
- Pod koniec 2008 roku wygrał „Wielki test z historii", zorganizowany przez TVP z okazji dziewięćdziesiątej rocznicy odzyskania niepodległości, zaskakując wiele osób swoją wiedzą z historii. Szymon dużo czyta oraz interesuje się m.in. sztukami walki. W wolnych chwilach trenuje najczęściej boks, ale zgłębia też inne sporty walki. Nie dziwią mnie wiadomości dochodzące z mediów o jego starcie w formule MMA. Szymon ma bardzo silny cios i być może kiedyś zaprezentuje go na ringu, nie czekam jednak na to, bo nie jest to moim marzeniem.
- Gdzie lubi pan najbardziej oglądać starty synów?
- W miarę możliwości staram się obserwować ich starty na żywo, ale niekoniecznie z trybun, ponieważ nie potrafię usiedzieć na miejscu. Od wielu lat moją pasją jest filmowanie i praca z kamerą. Na każdej imprezie staram się zawsze zrobić jakiś materiał filmowy. Czasem jestem bardziej pochłonięty kadrowaniem ciekawych obrazków, niż tym, co się dzieje na pomoście. Dopiero w zaciszu domowym, kiedy oglądam materiał, docierają do mnie szczegóły danej rywalizacji.
- Jak je pan przeżywa?
- Jakoś już opanowałem nerwy, związane ze startem synów, spokojniej oglądam zawody. Moje przeżycia są uwidocznione na obrazach przeze mnie nakręconych. W najbardziej emocjonujących momentach drżą mi ręce. Wcześniej nie potrafiłem opanować emocji i było to widoczne w postaci drżącego obrazu.
- Szymon i Sylwester garnęli się do ciężarów, czy też musiał pan ich czymś zachęcać?
- Nikogo nie musiałem zachęcać. Moją jedyną rolą było wspierać i organizować. Synowie sami zadecydowali o tym, co chcą robić w życiu.
- Czy cieszyło, że poszli w pana ślady i zaczęli dźwigać ciężary?
- Jest to dla mnie duża radość, że moje dzieci trenują tę dyscyplinę sportu, którą ja uprawiałem. Wiąże się to jednak z ogromną troską o synów. W związku z doświadczeniami, jakie miałem z trenowania ciężarów, bałem się, że może dojść do nieprzyjemnej kontuzji bądź innego uszkodzenia ciała. Swoją troskę ukierunkowałem na to, aby dać dzieciom wolną wolę, ale również chronić przed niedozwolonymi środkami, nadmierną pracą bądź przed ludźmi, którzy chcieli zaistnieć dzięki nim. Nie zawsze byłem z tego powodu popularny wśród działaczy. Nie była to łatwa sytuacja, ale dla mnie najważniejsze było dobro dzieci.
- Co wpłynęło na to, że z niewielkiej wsi Wierzbno pochodzi tak wielu utytułowanych sztangistów?
- Ta dyscyplina sportu zakorzeniła się w naszej wiosce kilkadziesiąt lat temu. Ciężary promowali Ryszard Gorczyca i Romuald Gierczyk, którzy wcześniej byli sztangistami. W krzewienie tego sportu był również bardzo zaangażowany Henryk Mokrynka. Stworzono w Wierzbnie odpowiednie warunki i do klubu dołączyli m.in. Waldemar Ostapski, Jan Stachura, a następnie ja. To przyniosło rezultaty w postaci tytułów mistrzowskich i medali olimpijskich.
- Czy któryś z obecnych sztangistów LKS Polwica Wierzbno może osiągnąć takie sukcesy jak Szymon Kołecki?
- Nigdy nikomu bym nie odbierał szansy na wybicie się. Jest wiele czynników, które mogą pomóc, ale również przeszkodzić w osiągnięciu sukcesu. Najważniejsze jest jednak, żeby zawodnicy mieli warunki i wsparcie. Muszą czuć, że to, co robią, jest ważne dla ich rodziców i bliskich. To tworzy jeden długi łańcuch, składający się z poszczególnych ogniw, które muszą być zespolone, żeby doszło do ostatecznego sukcesu.
- Ciężary są rzadko pokazywane w telewizji...
- Imprezy najwyższej rangi, czyli mistrzostwa Europy i świata, oglądam z dużą ciekawością. Te zawody są profesjonalnie realizowane przez Eurosport oraz inne poważne telewizje. Nie wzbudzają co prawda takiego zainteresowania, jak inne dynamiczne dyscypliny sportu, ale ludzie, którzy się tym fascynują, bądź są związani z ciężarami, oglądają je bardzo chętnie.
- Co zrobić, aby zwiększyć popularność ciężarów?
- W Niemczech przychodzi na zawody ligowe po kilkaset, a nawet kilka tysięcy kibiców. U nas jest o wiele mniejsze zainteresowanie, ale trzeba wyciągnąć wnioski i zobaczyć, jak te zawody są organizowane u naszych zachodnich sąsiadów. Jest teraz odpowiedni czas i atmosfera, aby w polskich ciężarach zmieniło się wiele na lepsze. Nowe władze Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów są przychylne zmianom, które mają uatrakcyjnić ciężary. Sztangiści startujący w ligach niemieckich i francuskich mogą zaszczepić swoje doświadczenia na nasz grunt. Dzięki temu ta dyscyplina będzie mogła się rozwijać i zacznie być ciekawa dla większej rzeszy widzów.
- Czego życzyłby pan sobie i synom w 2010 roku?
- Szymonowi i Sylwestrowi życzę przede wszystkim zdrowia oraz sprzyjającej aury, aby mogli realizować swoje pasje sportowe. Jeśli chodzi o mnie, to marzę o możliwości filmowania wielu dyscyplin sportowych. Chciałbym, aby moje realizacje były pokazywane w telewizji. Wierzę, że jestem na dobrej drodze ku temu, bo mam kontakt z ludźmi, od których się uczę i w ich opinii robię obiecujące postępy. W pewnym stopniu jestem zauważany i mam nadzieję, że w przyszłości zaprocentuje to dobrym obrazem.
- Dziękuję za rozmowę
Tekst i fot.:
Piotr Zalewski
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze