JELCZ-LASKOWICE
Rozmowa
- W liście, który ukazał się na łamach „GP-WO”, sołtysi z gminy Jelcz-Laskowice zarzucili pani zrujnowanie majątku GS i stwierdzili, że mimo nazwy „Samopomoc Chłopska” spółdzielnia odwróciła się od rolników. Zgadza się pani z tymi zarzutami?
- Nazwa jest historyczna. Wiele innych spółdzielni zmieniło, my świadomie zostaliśmy przy swojej, bo nam, jej członkom, dobrze się kojarzy. Jeżeli chodzi o sposób prowadzenia gospodarki? Cóż, pewne sprawy wymusza ekonomia i gospodarka rynkowa. Ale stwierdzenie, że spółdzielnia odwróciła się od rolników, to gruba nieprawda. Jest całkowicie odwrotnie. To oni przestali do nas przyjeżdżać po pasze, węgiel, nawozy. Gdyby było inaczej, jaki mielibyśmy interes w likwidacji lub ograniczaniu działalności? Nasza spółdzielnia ma się bardzo dobrze, w ostatnich latach wypłaciliśmy duże dywidendy. Sponsorujemy wiele fundacji, sportowców, kluby sportowe, a także wiejskie przedsięwzięcia, w tym organizowane przez sołtysa Mieczysława Głuszkę. Zapewniam, że nasza spółdzielnia ma się dobrze, a twierdzenie, że jest inaczej, to tendencyjne. O takich spółdzielniach, jak mleczarska, SKR-y czy kółka rolnicze, już dawno zapomniano. O takim kolosie jak Jelczańskie Zakłady Samochodowe niedługo zapomnimy, a akcje, które otrzymali pracownicy tego zakładu, można sobie przerobić na wiadomą strukturę. I o tym się nie mówi, w tym nie widzi się problemu...
- Czy zgodnie z zapowiedzą pozwie pani do sądu autorów listu? Mimo żądania, nie przeprosili pani za to, co napisali.
- Oczywiście, że pozwę i już dłużej nie będę czekała na przeprosiny. Jestem to winna moim spółdzielcom. Sołtysi nie mają racji. Zostając radną, zdawałam sobie sprawę z tego, że staję się osobą publiczną i poddaję się weryfikacji społecznej. To jednak dotyczy tylko mojej pracy społecznej, nie zawodowej. Od tego jest rada nadzorcza spółdzielni i są moi współpracownicy. To, co zrobili sołtysi, jest dużym nadużyciem, zwłaszcza że nie znają faktów. To małe i prymitywne. Zawsze powtarzam, że najważniejsze jest zachować twarz. Gdy przestajemy z uznaniem patrzeć na swoje odbicie, zaczyna się tragedia człowieka. Ja do tego nie dopuszczę. Zostając radną, nie zobowiązałam się służyć burmistrzowi czy innemu pracownikowi urzędu. Moim zadaniem jest służyć społeczeństwu i reprezentować je, a ono to oceni. Nie mogę siedzieć na sesji i patrzeć, jakie miny robi jeden z wiceburmistrzów i na tej podstawie głosować. Nie stać mnie na to. Chcę zachować twarz. Mam prawie 40 lat pracy. Niedługo odejdę na zasłużoną emeryturę i nie mam ochoty robić z siebie pajaca.
- Czy według pani za wspomnianym listem kryje się ktoś inny?
- Jestem o tym przekonana, chociaż Głuszko zapewnia, że sołtysi umieją pisać i czytać. Nie wątpię w to. Polska Ludowa wszystkim dała tę możliwość, ale z całym szacunkiem dla sołtysów uważam, że list napisał ktoś inny. Może w ich gronie, ale ktoś inny.
- Kto?
- (Chwila zastanowienia). Gdy polemizowałam z wiceburmistrzem Tomaszem Kołodziejem na temat hali sportowej, liczyłam się z tym, że otwieram puszkę Pandory na skalę Jelcza-Laskowic. Wiedziałam, że nie wybaczy mi pewnych stwierdzeń i „odda”. A że jest człowiekiem formatu takiego, jakiego jest, byłam pewna, że kimś się posłuży. Padło na sołtysów. To, co zrobili, jest dla mnie wyjątkowo bolesne, bo po nich się tego nie spodziewałam. Jestem rodowitą mieszkanką Jelcza-Laskowic, tu mieszkam, pracuję, wychowałam dziecko. Kocham tę gminę. Byłam przekonana, że ktoś taki jak sołtys Głuszko, który zna mnie od dziecka, ze względu na patriotyzm lokalny nie posunie się do takich oskarżeń i znieważeń pod moim adresem. Jak widać, myliłam się. Sołtysi zawierzyli człowiekowi, który - jak za czasów komuny - przyjechał w teczce. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Cieszę się, że wiceburmistrz Kołodziej zapuszcza korzenie w Jelczu-Laskowicach, potrzeba nam młodych ludzi, ale jeszcze nie znamy go na tyle, aby bezgranicznie mu ufać. A tak się stało...
- Pani przeciwnicy polityczni mówią, że udział Godlewskiej w radzie polega jedynie na krytyce wszelkich poczynań obecnej władzy. Zgodzi się pani z tą opinią?
- Absolutnie nie. Ja nie jestem od chwalenia, a burmistrz to nie król z nadania. To władza wykonawcza wybrana w bezpośrednich wyborach, zobowiązana do ciężkiej pracy, a jako radna jestem zobowiązana rozliczać go z tego. Jeżeli nie jestem pewna, moim obowiązkiem jest pytać. Szanuję zdanie innych, ale mam prawo mieć swoje. Uważam też, że każdy powinien ponosić odpowiedzialność za to, co robi. Jeżeli burmistrz nie informuje radnych o swoich działaniach, to znaczy, że nas lekceważy. Tak było np. z wyjazdem do Włoch w sprawie „Antygony”. Nie chodzi o to, że pojechał, ale o to, że pominął to milczeniem. Dla mnie to brak szacunku dla rady.
- Można wnioskować, że jest pani niezadowolona z obecnej władzy?
- Ja nigdy nie jestem zadowolona z władzy, bo według mnie trzeba jej wysoko stawiać poprzeczkę i każdemu można coś zarzucić. Z poprzednim burmistrzem też często się handryczyłam, ale tamten, gdy przychodził na spotkanie, zawsze miał ze sobą długopis, notatnik i notował nasze uwagi. Często też je wykonywał. Żaden z obecnych burmistrzów nie posługuje się takimi akcesoriami. Wierzę, że zapisują to na swoich twardych dyskach. Ale wiem też, że często je czyszczą. Powiedzą, że czepiam się. Nie, to ważne rzeczy, które decydują o gospodarności. Przykład? O tym, że przy ulicy Chabrowej jest zepsuta lampa, która w każdej chwili może się przewrócić i spaść na samochody, mówiłam ponad miesiąc temu. Wiceburmistrz Kołodziej zapewnił, że zrobi to natychmiast. Do dziś nic się nie zmieniło. Nigdy nie starałam się przypodobać wszystkim. Wręcz przeciwnie. Czułabym się nieswojo, gdyby wszyscy o mnie dobrze mówili. Jestem przekonana, że jest grono ludzi, którzy mnie szanują, i to mi wystarczy.
- Wystartuje pani w nadchodzących wyborach samorządowych?
- Mówią, że chcę być burmistrzem, to wierutna bzdura! Już raz ubiegałam się o to stanowisko. Nie żałuję, to było cenne doświadczenie, ale to mi wystarczy. Uważam, że być burmistrzem to ciężka praca, za tym muszą iść działania, a ja chyba za szybko bym się wypaliła. Jeżeli chodzi o wybory do Rady Miejskiej, jeszcze nie zdecydowałam, ale na razie więcej jest ku temu minusów niż plusów.
- Nadal jest pani członkiem SLD?
- Nie, już dawno nie jestem, ale w dalszym ciągu mam poglądy lewicowe, a jeżeli tak jestem kojarzona, to prawidłowo. Nie mam zamiaru zamieniać się w prawicowca.
- Skąd w takim razie wzięła się pani w „Samorządowym klubie PO i PiS Radnych Rady Miejskiej w Jelczu-Laskowicach”? Od miesiąca jest pani jego członkiem...
- Chciałam się znaleźć w gronie ludzi, którzy są przeciwwagą władzy wykonawczej. Koledzy, którzy powinni mieć przekonania lewicowe, gdzieś się zagubili. Byłam osamotniona, dlatego zaproponowałam kolegom nowo powstałego klubu swój udział i zgodzili się. Odpowiada mi to, bo jest tam myślenie konstruktywne...
- Jeżeli pani wystartuje w wyborach, to z listy PO i PiS?
- Nie, nie chcę nikomu psuć listy, poza tym nie wyglądałabym na niej dobrze. Wystąpiłam z SLD, bo nie podobało mi się to, co się działo w strukturach partii na szczeblu krajowym. Był to mój sprzeciw wobec tej sytuacji, ale poglądów nie zmieniłam.
- Jak ocenia pani obecną władzę Jelcza-Laskowic?
- Chciałabym, aby ta gmina doczekała się prawdziwego gospodarza. Taki plebiscyt i wyróżnienie, jak „Śląska Super Gmina” to dla mnie jak „Taniec z gwiazdami”. Cieszę się, że otrzymaliśmy to wyróżnienie i zaistnieliśmy jako gmina, ale to niemiarodajne. Nie odzwierciedla sytuacji i potrzeb mieszkańców. Wciąż nie ma ścieżek rowerowych, chodników dla pieszych, suchą stopą nie można przejść z osiedla nad staw. Kocham tę gminę i mogłabym się tu czuć jak w Edenie, są ku temu możliwości, ale ich się nie wykorzystuje. W obecnym rządzeniu jest za dużo polityki, a za mało gospodarności.
- Czy to oznacza, że w zbliżających się wyborach nie poprze pani kandydatury obecnego burmistrza Kazimierza Putyry, jeżeli wystartuje?
- Nie, nie poprę!
-A kogo widziałaby pani na tym stanowisku?
-Dobrego gospodarza i na niego postawię. Mam taki typ. Na obecnym burmistrzu bardzo się zawiodłam, chociaż go popierałam. Gdy objął władzę i głosowaliśmy nad pierwszym absolutorium, jako jedyna głośno powiedziałam, że wszyscy powinniśmy go poprzeć, dać kredyt zaufania i szansę na to, by się wykazał. Bardzo się rozczarowałam. Był biznesmenem, prowadził firmę i miałam nadzieję, że tak samo potraktuje gminę, że stanie na głowie, aby ten biznes szedł dobrze. Tak nie jest, ale jeżeli społeczeństwo zdecyduje inaczej, będę go szanować. Dla mnie mój prezydent, mój burmistrz i mój ksiądz to rzecz święta, a najważniejszym kodeksem jest dekalog. To świętości, których nie naruszę, nie ma więc obaw, nie ubliżę burmistrzowi, ale jestem nim zawiedziona. Według mnie, na obecny budżet gminy za mało realizowanych jest spraw znaczących dla społeczeństwa.
- Była pani w gronie radnych, którzy zdecydowali o wykreśleniu z budżetu budowy hali sportowej, a zarazem Centrum Kultury.
- Nie lubię fałszu, stąd moja polemika na ten temat z wiceburmistrzem Kołodziejem na łamach „GP-WO”. Nie można ludziom przypisywać poglądów, których nie mają. Żaden radny nie był i nie jest przeciwny hali. Trzeba tylko mierzyć siły na zamiary. Nie wierzę, że Kołodziej wybuduje tę halę. Spektakularnym dziełem tej władzy ma być wbicie szpadla, ale na tym się skończy. Wierzę, że wiceburmistrz chciałby się przejść obok tej budowli z synami i powiedzieć, że to zbudował wasz tata. Ale ja w to nie wierzę i nie podobają mi się metody działania, jakie zastosowano, by zmienić podjętą w tej sprawie uchwałę. Mam wątpliwości, czy to było słuszne. Jestem spod znaku Wagi, więc wszystko ważę...
Napisz komentarz
Komentarze