Godzinowice
64 lata razem
- Gdy zdecydowałem się na żeniaczkę, miałem 19 lat - wspomina 83-letni dziś Władysław. - Byłem sam. Ukraińcy zabili mojego ojca, a rok później umarła mama. Miałem pod opieką dwójkę młodszego rodzeństwa i gospodarstwo. Nie w głowie były mi romanse. Potrzebowałem pomocy. Stefę znałem już jakiś czas. Spotykaliśmy się w towarzystwie, u jej kuzynki. Zawsze z taką czułością i ciepłem w głosie mówiła o rodzinie i życiu. Bardzo mi się to podobało. Wiedziałem, że dobrze zaopiekuje się moim rodzeństwem i będzie mnie wspierała.
- Gdy poprosił mnie o rękę, od razu się zgodziłam - dodaje z uśmiechem pani Stefania. - Miałam 20 lat. Znałam Władka, podobał mi się, więc nie było na co czekać.
Spod Lwowa do Godzinowic
Stefania i Władysław Krzebietowie mieszkają w Godzinowicach. Mają po 83 lata, ona jest ze stycznia, a on z grudnia. 9 lutego obchodzili 64. rocznicę ślubu. Poznali się i początkowo mieszkali w Zawiśni pod Lwowem. Po ślubie przenieśli się do miejscowości Żwirki. W 1947 urodził im się pierwszy syn, Zygmunt, a za rok - córka Władysława.
W ramach wysiedleń w roku 1951 przewieziono ich z dobytkiem do Oławy i stąd do Godzinowic, gdzie - jak mówią - zapuścili korzenie. Rodziły się następne dzieci. W 1953 Zdzisław, trzy lata później Danuta, a po dwóch - najmłodszy syn, Mieczysław. Aby utrzymać rodzinę, Władysław pracował w PKP, a Stefania zajmowała się domem i dziećmi. Zawsze wspierali się nawzajem. Doczekali się 11 wnucząt i 12 prawnucząt.
Rower i tran
Na twarzach Krzebietów maluje się szczęście. Są uśmiechnięci i niezwykle pogodni, nie narzekają, nie skarżą się na zdrowie, są zadowoleni z życia. To widać. - Nigdy nie chorowałam, nie choruję i oby tak dalej - mówi pani Stefania. - Nigdy nie stosowałam żadnych diet, nie przepadam też za czosnkiem i cebulą. Co innego Władek. Lubi tran i od lat go pije. - To prawda! - przyznaje mąż z uśmiechem. - Piję go prosto z butelki i dodaję prawie do każdego jedzenia, nawet polewam pierogi. Lubię też śledzie i różne ryby, a także jazdę rowerem. Jeżdżę na zakupy do Oławy, a w niedzielę do kościoła. Syn zawsze proponuje samochód, ale to nie dla mnie.
Walentynki - to nie miłość
Z okazji walentynek, przypadających 14 lutego, zapytaliśmy jubilatów z 64-letnim stażem małżeńskim, co sądzą o tym święcie zakochanych? - To głupota! - stwierdza bez namysłu pan Władysław. - Jak się ludzie mają kochać, to będą i bez tego. Kiedyś nikt o czymś takim nie słyszał, a miłość istniała, ludzie się kochali. Dla mnie przysięga małżeńska to świętość. Nie uznaję żadnych rozwodów. Ojciec mnie tego nie uczył. Każdy się kłóci i spiera, ale później jest czas na zgodę i zrozumienie. Takie jest życie, taka prawdziwa miłość. Kocham żonę za to, że zawsze była i jest moja, i przy mnie...
Sto lat!!!
Niech dobry los się kłania w pas. Sto lat, sto lat jeszcze raz!!! Niech ten jubileusz milowym będzie krokiem. Czekamy następnych z wielkim w sercu wzruszeniem.
Z okazji 64. rocznicy ślubu Stefanii i Władysławowi Krzebietom wszystkiego najlepszego z głębi serca życzą syn Mieczysław z żoną Teresą oraz wnuki i prawnuki
Wioletta Kamińska
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze