Kopalina. W rodzinnej cukierni
Słodycz może mieć wywrotową siłę. Pamiętacie film “Czekolada” Lasse Halstroema? Do konserwatywnego miasteczka na południu Francji wprowadza się młoda kobieta. Otwiera sklepik z czekoladą, a wkrótce potem świat wokół niej staje na głowie. Pobożni katolicy, zamiast odprawiać wielkopostne pokuty, oddają się rozkoszom podniebienia. Małżeństwa, w których od dawna już nic się nie dzieje, na nowo przeżywają rozkwit miłości. Sam wielebny ksiądz proboszcz zakrada się nocą do sklepiku i w dziwnym szale oczyszcza spiżarnię z zapasów.
Po otwarciu cukierni w Kopalinie koło Jelcza-Laskowic żadnej rewolucji nie było. Tutaj rodzina Żygadłów, Krajewskich i Malarzów to uznana marka. Wszyscy pamiętają, że Danusia i Dorota od dziecka pomagały mamie przy przygotowywaniu ciast i posiłków na wesela. To, że otworzyły własną firmę, nie zaskakuje. Za to na punkcie tortów z Kopaliny oszalał powiat. SCA, Bricomarche, „Mrówka”, Bank Spółdzielczy, Bank Śląski, oławski ogólniak, szkoła muzyczna - największe firmy i instytucje tu składają zamówienia przed swoimi uroczystościami i jubileuszami.
Porzeczka na przeciwwagę
Na chwilę przed rozmową z Dorotą Krajewską mam okazję obserwować jak przyjmuje zamówienie klienta.
- Interesuje mnie coś czekoladowego, orzechowego...
- To czekolada, czy orzechy? Czy może łączone?
- Może być masa czekoladowo-orzechowa.
- Powiem tak. Osobiście jeśli robię coś z czekoladą, lubię połączyć to z dżemem porzeczkowym. To daje taką fajną przeciwwagę
- Ale porzeczka czarna czy czerwona?
- Czarna.
- No to odpada. Młody nie lubi.
- Nie na grubo, ale daje fajny posmaczek. A lubi orzechy?
- Tak, to może orzechy z czymś innym?
- Mamy bardzo fajny, ciekawy smak, który klienci bardzo chwalą - orzechy z kajmakiem.
- A co to jest?
- Taka krówka, toffi...
- O, toffi to pycha! Żona i synek bardzo lubią.
Po wynegocjowaniu właściwych smaków pani Dorota prezentuje katalog i wybiera ze swoim rozmówcą odpowiednią figurę wieńczącą tort. Mam trochę czasu, żeby posłuchać klientów, odbierających zamówione ciasta.
Babcia Mariola, mama, Kasia i mała Klaudyna z Dębiny przyjechały po tort na urodziny Kasi. Błękitne fale, palma z rurki waflowej, pod nią na plaży wyciąga się mulat w ciemnych okularach i spodenkach w panterkę.
- To pani marzenie? - zagaduję 25-latkę. - Wybrałam projekt z katalogu... - śmieje się.
- Byłyśmy na urodzinach, gdzie żona zamówiła dla męża piersi na torcie, dopiero było śmiechu!
- dodaje pani Mariola.
- Najpierw kupiłem tu torcik na chrzciny naszej córeczki, a teraz przyjeżdżam bez okazji, co sobotę - mówi Dominik Zawadzki z Jelcza-Laskowic. - Wolę wybrać się do Kopaliny niż kupować na miejscu, nawet jeśli są tak trudne warunki na drodze jak dzisiaj...
- Inne cukiernie też robią figury pszczółki Mai, Spidermana, czy Barbie Muszkieterki, ale odbiegają smakowo od tego, czego bym sobie życzyła - stwierdza pani Małgosia z Oławy.
- Podoba mi się, że są otwarci na nowe pomysły - dodaje Zawadzki. - Mamy w pracy kolegę, informatyka. Wymyśliliśmy, że na urodziny dostanie tort w kształcie płyty głównej. - Nie ma sprawy - powiedzieli mi, tylko muszę przywieźć coś na wzór...
Dozownik zniechęca klientów
W sobotę po dwunastej ruch uspokaja się. Możemy usiąść przy stoliku z panią Dorotą i porozmawiać spokojnie. To, czego się dowiaduję, potwierdza, że jej firma ma trochę inną filozofię działania. Wyrosła z tego, co mama robiła przez całe swoje życie. W każdej wiosce jest kilka pań, które obsługują “cateringowo” wesela, festyny, odpusty. W Kopalinie taką rolę odgrywała Janina Żygadło. Największym kapitałem przy starcie cukierni byli klienci, związani z domem od lat. Doświadczenie liczy się bardziej niż wiedza teoretyczna. Siostry nie zatrudniają cukierników, a swoim pracownicom przekazały dokładnie to, czego nauczyły się przy mamie i same wypracowały przez lata praktyki. Dorota powtarza, że największym jej staraniem - teraz, gdy mają zakład i nie brakuje zamówień - jest zachować jakość domowych wypieków. W swojej ofercie mają ponad 80 rodzajów ciast. Serniki, makowce, jabłeczniki, pierniki, ciasta z orzechami, czekoladą, alkoholem. Dla dużych zakładów produkcyjnych to zupełnie nieopłacalne. Nie reklamują się i nie rozprowadzają ciast po sklepach - pracują praktycznie na zamówienie.
Zresztą inaczej byłoby trudno - naturalne składniki nie mają długiego okresu przydatności. Dorota wystrzega się półproduktów. Śmietana, twaróg, jajka - wszystko musi być swojskie. Na początku nie rozumiała klientów, którzy zamawiając torty, zastrzegali, żeby nie dodawać bitej śmietany. - Ale dlaczego? - dopytywała się. Okazało się, że ta w dozownikach ze sklepu skutecznie zniechęca klientów.
- U nas bita śmietana smakuje zupełnie inaczej - opowiada z dumą. Dodaje, że do osiągnięcia idealnego smaku przyczynił się również jej pobyt w Niemczech. Gospodarze dowiedzieli się, że pasją młodej Polki są wypieki, więc podsuwali jej fachową literaturę, katalogi, pokazywali strony internetowe, obwozili po sklepach.
Robole z osiedla Huby
Mocną stroną Danusi jest wycinanie figurek. Z masy marcepanowej potrafi zrobić wszystko. W katalogu można zobaczyć twarz obolałego mężczyzny z termometrem w ustach, w szaliku i czapce. Tort w takim kształcie był podziękowaniem za opiekę podczas choroby. Dwóch budowlańców w kombinezonach i szpetne bloki z wielkiej płyty. Rodzina wyprowadzała się z wrocławskiego osiedla Huby do własnego domku, więc koleżanka wpadła na taki pomysł. Telewizor z wyświetlonym na ekranie napisem “60 lat Maciusia”. I już wiadomo, co jest życiową pasją dziadka... Propozycje dla dzieci nie mają końca. Laleczki, osiołki, samochodziki, piłkarze, ukochane postacie z bajek i przedmioty symbolizujące zamiłowania dziecka. Tylko co zrobić, kiedy najdroższą maskotką 3-latka jest wielki szczur? Kiedy klientka odbierała tort z takim wizerunkiem, zawahała się przez moment.
- Siostra zrobiła szczura zbyt realistycznie - komentuje Dorota. Po chwili dodaje: - No tak, robimy różne brzydkie rzeczy...
Czy jest odpowiedniej wielkości?
Najlepszą ilustracją jej słów jest krótka wizyta teściowej. Wpada do chłodni i po chwili wychodzi z tortem przystrojonym... okazałym penisem. - No co, jest odpowiedniej wielkości? - dopytuje się. - Na imieniny sąsiada, będzie miał niespodziankę - pani Helena poklepuje marcepanową ozdobę i znika za drzwiami.
- Tak, teraz już nikt nie zamawia normalnych tortów - wzdycha mąż Staszek.
- Erotyczne rozchodzą się na imprezy dwudziestolatków i trzydziestolatków jak świeże bułeczki.
Klienci zachowują się różnie, wybierając motyw, który najbardziej trafia im do gustu.
- Pewna pani wyraźnie się krępowała, nie mogła znaleźć odpowiednich słów - Asia Malarz uśmiecha się opowiadając tę historyjkę. - W końcu wypaliła: chcę u was zamówić interes.
Jej przeciwieństwem była mama, która rekomendowała swojej osiemnastoletniej córce dwie nagie panie w wyszukanej pozycji miłosnej.
- No, ale dla księży też torty robimy i nawet nas chwalą z ambony - zamyka temat lekko zaniepokojona pani Dorota i podsuwa mi pod nos zdjęcie z całkiem poprawnym motywem muru pruskiego z kościoła w Laskowicach.
Jaki talent, ciężko było
- Gdyby nie babcia, nie mielibyśmy tego wszystkiego - Asia wyczuwa zmianę tematu. Z cukierni do domu jest tylko parę kroków. Pokonujemy zaspy i po chwili jesteśmy już przed odnowionym, pomalowanym na ciemną zieleń rodzinnym domem Żygadłów.
Zaraz przy wejściu po lewej stronie pokój babci. - Dziewczyny odziedziczyły po mnie talent? - cieszy się z komplementu 76-latka.
- Wie pan co, ja wtedy nie myślałam o talentach. Mieliśmy szóstkę dzieci i było nam bardzo ciężko. Mąż pracował na kolei, zarabiał parę grosików, trzeba było dorabiać. W dzień pracowałam na gospodarce, a po nocach szyłam. Ale potem poczułam pociąg do gotowania. Najpierw po sąsiadach, tu wesele zrobiłam, tam wesele... i tak się zaczęło.
Jej historia to zapowiedź tego, co teraz córki robią zawodowo. Ludzie poznali się na Jance. Dostawała zlecenia z całego powiatu, wyjeżdżała do Rogalic i Wrocławia. A przy sobie miała niezawodną ekipę kelnerek, złożoną z córek i wnuczek.
Teraz pani Janina jest dumna z osiągnięć Danusi i Doroty, ale też żałuje ich, że tak ciężko pracują i martwi się, czy im się powiedzie. Po wizycie w Kopalinie można powiedzieć krótko: nieuzasadniona obawa nestorki rodu.
Xawery Piśniak
fot.: Jerzy Kamiński i arch. Doroty Krajewskiej
Napisz komentarz
Komentarze