Oława
Śmierdząca sprawa
Kiedy doszło do awarii, lokatorzy kilkakrotnie próbowali dodzwonić się na alarmowy numer TBS. Niestety, nikt nie odbierał, więc musieli radzić sobie sami. Jeden z nich powiadomił ZWiK w Oławie, tam usłyszał, że to zarządca budynku powinien zgłosić problem.
- Mamy to gdzieś, bo to nie pan jest odpowiedzialny za TBS i nie pan powinien tu dzwonić - usłyszał w słuchawce lokator. - Nie możemy przyjechać na pana zlecenie, bo wtedy pan za to zapłaci.
Mieszkaniec zawahał się, ale stwierdził, że pokryje koszty naprawy. - Nie miałem wyjścia, pod numerem alarmowym TBS nikt nie odbierał, a nasze piwnice pływały w gnoju - mówi. - Dopiero później zdobyliśmy numer do dyrektora TBS Jerzego Ciacha, on odebrał i stwierdził, że załatwi sprawę, ale pracownicy od kanalizacji już byli na miejscu i naprawiali usterkę.
Po rozmowie z dyrektorem, na ulicy Andersa pojawiła się kobieta odpowiedzialna za odbieranie telefonu alarmowego.
- Ona z kolei zadzwoniła do prezesa TBS, Władysława Niemasa, ale niewiele to zmieniło - mówi mieszkaniec. - My wszystko załatwiliśmy, bez przerwy wisiałem na telefonie i próbowałem uzyskać jakąkolwiek pomoc. Pobiegłem do marketu kupić gumowce za 50 złotych, chciałem uratować, co miałem w piwnicy. To przekroczyło wszelkie możliwości, po raz kolejny okazało się, że zarządca nie nadaje się na to stanowisko. Zniszczyli nam niedzielę, zszarpali nerwy, a teraz pewnie powiedzą, że sami zorganizowali ekipę do naprawy kanalizacji.
W zalanej klatce znalazły się cztery rodziny chętne do pomocy. Mieszkańcy ubrali rękawice, wzięli szufelki, wiadra i walczyli ze ściekami. Sprzątnie zakończyli po godzinie 19.00.
- To było tragiczne i śmieszne - wspomina mieszkaniec. - Sprzątaliśmy i żartowaliśmy, że zrobiliśmy sobie taka sąsiedzką integrację w gównach. Smród był tak ogromny, że w domu nie dało się wytrzymać...
Próbowaliśmy się dowiedzieć, co sądzi na ten temat Władysław Niemas, prezes TBS z Kamiennej Góry, ale nie udało się porozmawiać. Sekretarka poinformowała nas, że szef przez dwa dni będzie w delegacji.
Płać i milcz!
Budynek przy ulicy Andersa oddano do użytku w listopadzie 2009, lokatorzy skarżą się, że opłaty w TBS są wysokie, a kiedy coś się zepsuje, nie mogą liczyć na pomoc. To nie pierwsza sprawa tego typu. O kłopotach z oławskimi obiektami TBS pisaliśmy wielokrotnie. Mieszkańcy skarżyli się na wilgoć, cieknący dach, brak sprzątaczek, podwórko tonące w błocie, grzyb na ścianach. Zorganizowano nawet dyskusję rozczarowanych najemców z władzami miasta i dyrektorem TBS. Nie obyło się bez krzyków i wzajemnych pretensji. Burmistrz Franciszek Październik obiecał wtedy, że sytuacja lokatorów poprawi się. - Rozumiem wasze żale, bo sposób zarządzania jest zły i to widać od dłuższego czasu - mówił. - Nie można kierować tyloma obiektami w pojedynkę. To się sprawdzało, kiedy był jeden budynek. Element związany z zarządzaniem trzeba definitywnie zmienić...
Ci, którzy 20 grudnia sami musieli sprzątać ścieki, nie mają pretensji do kobiety, która nie odebrała telefonu alarmowego, tylko do zarządu spółki TBS. - Nie ma w tym nic dziwnego, że pani nie odebrała tego zgłoszenia, była niedziela, każdy chce odpocząć - mówi mieszkanka bloku na Andersa. - Przecież to niewykonalne, żeby jedna osoba 24 godziny na dobę siedziała przy słuchawce. Zarządca powinien zatrudnić kogoś do pomocy, od awarii technicznych. W Oławie jest siedem budynków TBS i jedna kobieta ma się zająć wszystkim? Dyrekcja żałuje pieniędzy na nowych pracowników, a my na tym cierpimy!
21 grudnia na sesji Rady Miejskiej Piotr Regiec poruszył problem zalanego bloku. Radny PiS pytał, kiedy wreszcie skończą się kłopoty z TBS-ami? Franciszek Październik przepraszał mieszkańców za niedogodności i zapewnił, że nie będą musieli pokrywać kosztów naprawy studzienki obok bloku przy ulicy Andersa.
To jednak nie wystarczyło. Ci, którzy pechowej niedzieli sami walczyli ze ściekami, oddali sprawę do prokuratury. Powiadomili też sanepid, bo w wyremontowanych mieszkaniach pojawiła się wilgoć...
Agnieszka Herba
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze