Odzew po artykule
- Po zakończeniu roku szkolnego 2008/09 zniknęła pani, nikogo nie uprzedzając. Elżbieta Wysocka-Reguła, prezes stowarzyszenia „Wspierajmy Trójkę”, nie mogła się z panią skontaktować by dopiąć niezbędne formalności. Stwierdziła, że nagle rozpłynęła się pani w powietrzu i zostawiła ją zupełnie samą...
- Nie zniknęłam, tylko zwyczajnie wyjechałam na urlop. Wszyscy pracownicy wiedzieli, że wyjeżdżam, to nie była żadna tajemnica. Po wczasach wróciłam i panią Elżbietę spotkałam w sklepie. Wtedy nawet się do mnie nie odezwała, nie prosiła o żadne spotkanie.
- Ale podobno pani sama zadzwoniła do niej w sierpniu i przyznała się do błędu, przeprosiła i powiedziała, że następnego dnia wróci do szkoły...
- Absolutnie nie miałam za co przepraszać, przy tej rozmowie był urzędnik i słyszał, że niczego takiego nie powiedziałam. Umawiałam się, żeby pozałatwiać do końca pewne sprawy.
- Dlaczego nie doszło do spotkania?
- Ale myśmy się spotkały. To była któraś środa w sierpniu. Dokładnie nie pamiętam.
- I co wtedy udało się załatwić?
- Niewiele. Miałam żal, bo przez cały rok nie dostałam od stowarzyszenia powołania na stanowisko dyrektora. Pełniłam tę funkcję nieformalnie. Do zarządu nie docierało, że muszę wreszcie dostać powołanie. Do 31 sierpnia miałam umowę ze szkołą, ale do tej pory moja sytuacja się nie zmieniła. Pracowałam tam jako pedagog i jako dyrektor, tyle że nieformalnie...
- Kto podjął decyzję o likwidacji szkoły?
- Pani Reguła powiedziała, że szkoła nie ma racji bytu. Na każdym zebraniu powtarzała „my się nie utrzymamy”. Ja chciałam, żeby szkoła nadal istniała. Pod koniec sierpnia odbyło się zebranie, na które mnie nie zaproszono. I to już był sygnał, że nie będę miała przedłużonej umowy, że powinnam szukać innej pracy. Pani prezes poinformowała, że ja nie chcę być dyrektorem, chociaż nie rozmawiała ze mną. Ale to wcale nie było tak, że na moje miejsce nikt nie chciał przyjść. Była kobieta, która chciała być dyrektorką, ale jak rodzice wcześniej dowiedzieli się od pani prezes, że będzie upadłość szkoły, to pozabierali dzieci do innych placówek.
- Nie powołano pani na stanowisko dyrektora, czy w takim razie pensję też dostawała pani tylko nauczycielską?
- Trudno powiedzieć, za co były te pieniądze, bo z finansami szkoły było bardzo krucho. Mimo że cudem przyznano nam dotacje, nigdy nie było wypłat w terminie, nigdy też nie było ich wystarczająco dużo. Finansami zajmowała się pani Reguła.
- Ale ona poszukiwała pani między innymi po to, żeby rozliczyć się z pozawieranych umów i niezapłaconych faktur...
- Nie podpisywałam żadnych zobowiązań finansowych, nie miałam upoważnienia do konta, ja tylko wpisywałam rozliczenie dotacji, ale i tak było to nieformalne, bo wciąż nie miałam powołania. Pieniądze, które były w szkole, przekazywałam pani prezes, albo wpłacałam na konto stowarzyszenia.
- Pani twierdzi, że nie unikała kontaktu ani z urzędnikami, ani z panią Regułą, ale przecież zmieniła pani numer telefonu komórkowego...
- Tak, zmieniłam, ale kto chciał się ze mną skontaktować, zrobił to i wiedział jak. Urzędnicy zdobyli numer mojej komórki.
- Czy po artykule „Dyrektorka na wagarach”, w którym Elżbieta Wysocka-Reguła apeluje o spotkanie, coś się zmieniło?
- Spotkałyśmy się w domu pani prezes, chciałam zabrać z budynku moje rzeczy, bo 19 listopada jestem umówiona w Jeleniej Górze, żeby oddać dokumentacje pedagogiczną. Ale pani Reguła stwierdziła, że już nie posiada tych kluczy i na tym się skończyło. Mimo że miałam klucze, to sama nie chciałam tam wchodzić bez świadków. Skontaktowałam się z Urzędem Miejskim w sprawie dokumentacji pedagogicznej. Odbyło się spotkanie z wiceburmistrzem Jerzym Hadrysiem, panią Krystyną Cecko i urzędniczką, zajmującą się archiwizacją. Na tym spotkaniu dowiedziałam się od pani Cecko, że pani Reguła twierdzi, że w październiku tego roku podpisywałam jakieś faktury, co jest wierutnym kłamstwem. Oświadczam, że od 1 września 2009 nie byłam na terenie szkoły, ani nie wchodziłam do budynku. Na jakiej podstawie pani prezes przekazała taka informację urzędnikom, skoro twierdzi, że zaraz po zakończeniu roku szkolnego zniknęłam?
- Jak zatrudniono panią w szkole w Kotowicach, skoro świadectwo pracy i inne ważne dokumenty wciąż leżały w szufladzie starej szkoły?
- W katolickiej szkole w Kotowicach złożyłam dyplom ukończenia studiów, przygotowanie pedagogiczne i to, co było potrzebne. Świadectwa pracy nikt ode mnie nie wymagał.
- Jak się pani pracuje w nowym miejscu?
- Bez porównania. Teraz wszystko jest dopięte na ostatni guzik, dostałam powołanie na dyrektora i jest bardzo dobrze.
- O co ma pani największy żal do koleżanek ze stowarzyszenia „Wspierajmy Trójkę”?
- Według mnie, szkoła miała rację bytu, nie powinni jej zamykać. Błędem było to, że nie pozyskiwali pieniędzy. Pieniądze na imprezy i funkcjonowanie szkoły załatwiałam wspólnie z nauczycielami. Pani prezes zostawiała na biurku podpisaną karteczkę, jakie jest zadłużenie w urzędzie skarbowym, w ZUS i nic z tym dalej nie robiła.
- Jak się udało zdobyć pieniądze na załatanie tych luk?
- W kwietniu były podwyżki dla nauczycieli. Na konto stowarzyszenia wpłynęła jakaś kwota i z tych pieniędzy przeznaczonych na podwyżki spłacono długi. Wszystko dzięki nauczycielom, którzy nie domagali się tych pieniędzy.
- Gdyby pani miała szanse cofnąć czas, czy z taką samą determinacją i oddaniem jak na początku zawalczyłaby o szkołę na Zwierzyńcu?
- Trudne pytanie. Ale przyznam, że często nad tym myślałam. Kiedyś ktoś mi powiedział, że w dzisiejszych czasach bycie szlachetnym nie popłaca i teraz w stu procentach się z tym zgadzam. Później zostaje się samemu. Myślę, że drugi raz nie podjęłabym takiej walki. Straciłam wiele nerwów, czasu, sił i pieniędzy. Moje życie bardzo się zmieniło na niekorzyść. Później się okazało, że kiedy szkoła upadła, to według pani prezes moja wina. Miałam dość charyzmatycznej walki. Ale teraz wspiera mnie trzech mężczyzn z rodziny i dzięki nim idę do przodu. Wierzę, że wszystko się ułoży.
- Czy myślała pani, żeby szukać pracy w zupełnie innym zawodzie?
- Wciąż o tym myślę, ale w nowej szkole jestem szczęśliwa. Tam mam wspaniały kontakt z przełożonymi. Wszystko jest uporządkowane, konsultowane i na czas.
Rozmawiała Agnieszka Herba
Fot. Agnieszka Herba
Napisz komentarz
Komentarze