Jelcz-Laskowice
Podczas próby
Czasu coraz mniej. Aktorzy ćwiczą codziennie. Na razie w sali Miejsko-Gminnego Centrum Kultury, ponieważ amfiteatr jest zajęty na polsko-włoski festiwal teatralny. Jednak już za parę dni wejdą na scenę w amfiteatrze. Tam będzie czekało na nich wszystko - scenografia, światła, rekwizyty i pełne kostiumy, na razie ćwiczą w ich fragmentach, aby się oswoić.
27 sierpnia, godz. 17.00. To jest dzisiaj ich już druga próba. Trochę zmęczeni, ale gotowi do pracy. Są w komplecie. Jeszcze parę minut i zaczynają. Powtarzają sobie tekst lub ćwiczą charakterystyczne gesty przed lustrem.
Stanisław Wolski, asystent reżysera, rozpoczyna próbę, prosi o spokój i skupienie. Na scenie pojawia się Artur Zaborski - sierżant Murphy. Swój tekst mówi bez zarzutu, jednak Wolski podpowiada, aby mówił mocniej. W pomieszczeniu obok przypatruje mu się jego siostra Anna Zaborska - Anita. Skupiona, zaraz będzie musiała wejść i powiedzieć swoją kwestię. Piotr Zubowski - Pchełka skacze przed lustrem i poprawia grzywkę, tak jak to robi jego bohater. Na scenie kilka krzeseł, które zastępują parkową ławkę, na nich leży Ryszard Herba, czyli Sasza. Włącza magnetofon, z którego leci piosenka „Strangers in the night”. Do sali wchodzi Anna Zaborska.
W tym czasie pojawia się także reżyser Robert Gonera, siada koło swojego asystenta, omawia parę szczegółów i przypatruje się aktorom. Na reakcje nie trzeba długo czekać. - Jesteś zbyt serio - woła do Piotra Zubowskiego. - Pchełka jest cwaniaczkiem. Po paru minutach dodaje, że aktorzy muszą sprawiać wrażenie, że są właśnie tacy jak ich postacie, a nie tylko o nich opowiadać. Każe się im rozluźnić. Za chwilę znów słychać okrzyki - żywo lub nie patrz w podłogę, bo ciebie nie ma! Robert Gonera wstaje, wkracza na scenę i pokazuje niektóre fragmenty jak chciałby, aby zagrali aktorzy. Mija godzina, potem następna, ciągle ćwiczą pierwszy akt. Reżyser chce, aby zachowywali się tak jak ich bohaterowie, którzy są bardzo charakterystyczni. Te wszystkie cechy muszą pokazać publiczności już właśnie na początku. Jednak to nie jest ciągle to, czego on oczekuje. - Dystans, musicie mieć dystans i swobodę na scenie, bo inaczej popłyniecie, widząc dużą widownię. Aktorzy są zmęczeni, ale słuchają uwag i starają się zmieniać swoją grę, bo w końcu coraz mniej czasu.
Próba, pewnie jak ta poprzednia i następne, już w amfiteatrze, będą trwały długo, do późnego wieczora, może jeszcze dłużej. Co chwilę słychać uwagi reżysera, ale to ostatni czas, aby dopracować szczegóły. 5 września trzeba będzie stanąć przed widownią w amfiteatrze i po prostu to zagrać.
“Antygona w Nowym Jorku” to sztuka teatralna Janusza Głowackiego, tragifarsa, polski dramat współczesny w dwóch aktach, szesnastu scenach. Po raz pierwszy opublikowana w „Dialogu” w 1992 roku. Zarówno tytułem jak i treścią nawiązuje do antycznej tragedii Sofoklesa - “Antygona”. To poruszająca opowieść o trójce bezdomnych - Portorykance Anicie, Polaku Pchełce i rosyjskim Żydzie Saszy. Z jednej strony dowcipne połączenie antycznego tematu ze spojrzeniem na współczesnych emigrantów, z drugiej - poruszająca tragikomedia o miłości, nadziei, rozpaczy.
Anita, podobnie jak jej grecka imienniczka, chce pochować swojego przyjaciela. Nie kierują nią jednak wzniosłe nakazy moralne, lecz chęć zachowania resztek ludzkiej godności…
Już 5 września zabrzmią w Jelczu-Laskowicach te słowa:
Pchełka: - U nas we wsi w czasie wojny to się rzeczywiście paru Żydów wydało. Głównie takich, co się z transportu urwało i lasami przyszło. Zwłaszcza takich kulejących, połamanych, co i tak by ich pewnie złapali. Ale taki jeden od nas ze wsi, Masiak Antoni się nazywał, to on nic nikomu nie powiedział, tylko jednego Żyda w stodole przechowywał po cichu. A potem, jak się wojna skończyła, ten Żyd wyjechał do Izraela i zaczął Masiakowi przysyłać paczki. I ten Masiak zaczął we wszystko opływać. Miał dwie córki na wydaniu, to one pierwsze we wsi miały nylonowe pończochy, poliestrowe bluzki. Kupił samochód i co niedziela do kościoła jeździł sobie w koszuli non-iron, obok żona, a z tyłu dwie córki. I ci wszyscy, co wydali Żydów, to patrzyli na to, płakali i bili głowami o ścianę.
- Ludzie gadają i gadają na tę wódkę. A spójrz się na Larry’ego Fortensky’ego. Też Polak, też się lubił napić. I teraz co? Cały świat go podziwia. Jakby nie pił, to nikt by o nim w życiu nie usłyszał. Dalej by pracował przy budowie domów. A tak, zobacz. Pił jak dobry Polak, osiągnął sobie powolutku dno. Może miał jakąś delirkę, albo trochę epilepsji. No i kulturalnie sobie poszedł na elegancką odwykówkę. A kto się odzwyczaja w sąsiednim pokoju? Elizabeth Taylor. No i proszę. Od słowa do słowa małżeństwo. I Fortensky leży sobie teraz na hamaczku, ptaszki śpiewają, palmy się kołyszą, Michael Jackson tańczy, dookoła żółwie, węże, a może jakiś kotek, chuj wie, a Liz Taylor na paluszkach myk, myk, przynosi mu wyborową z sokiem grejfrutowym.
- Jeżeli ten Judasz rzeczywiście oddał pieniądze, to miękki był człowiek. Dzisiaj na Manhattanie daleko by nie zaszedł.
Sasza: - W Leningradzie miałem wystawę zbiorową z innymi malarzami. Ja robiłem abstrakcje. Mojego obrazu nie chcieli przyjąć, ale szef wystawy był uczniem mojego ojca i w końcu wziął ten obraz. I na wystawę przyszedł Breżniew. Szybko przeszedł przed wszystkimi obrazami i zatrzymał się przed moim. Bardzo długo mu się przyglądał, potem poczerwieniał i splunął na niego. Kiedy przyjechałem do Nowego Jorku, miałem wystawę w SoHo z jeszcze jednym rosyjskim emigrantem. Miałem nadzieję, że przyjdzie George Bush i napluje na obraz. Ale nikt nie przyszedł.
Sierżant Murphy: - Ja się muszę zdecydować, czy ja panią po prostu skuję kajdankami. Czy wykręcę ręce do tyłu... Czy ja złapię panią za włosy, zegnę do ziemi i wyprowadzę. Czy potrzebuję innego oficera. Czy przyłożę pani pałą. Czy pani ma być popychana, niesiona, czy ciągnięta po ziemi. A na taką decyzje wpływa szereg czynników. Na przykład, czy pani jest zanarkotyzowana, pijana, w ciąży, czy nieżywa.
(wyb.: XA)
Musisz tam być! Tego nie możesz przegapić...
Tekst i fot.: Malwina Gadawa
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze