J-L/WARSZAWA
Przygotowania do Antygony
Dotrzeć do autora „Kopciucha” czy „Polowania na karaluchy” nie jest prostą sprawą. Zwłaszcza kiedy ten autor właśnie pracuje nad nową książką, a do tego jest cały czas w rozjazdach między Nowym Jorkiem a Warszawą. Nam się udało, ale nie byłoby lipcowego spotkania bez wcześniejszych rozmów Tadeusza Szymkowa i Roberta Gonery.
- Spotkajmy się o 16.30 w hotelu Bristol - powiedział nam w rozmowie telefonicznej autor „Antygony w Nowym Jorku”. Bez zmrużenia oka przełykamy nazwę hotelu, wiedząc jednocześnie, że jest to jedno z najdroższych miejsc w stolicy. Uzbrojeni w oficjalne zaproszenie, plany scenografii i płytę ze zdjęciami z prób, ruszamy z wiceburmistrzem Tomaszem Kołodziejem na spotkanie z autorem jednej z trzech najlepszych polskich sztuk, napisanych po wojnie.
Na miejscu jesteśmy tuż po godz.16.00, więc mamy jeszcze chwilę czasu, by przejść się Krakowskim Przedmieściem. Po chwili siadamy w hotelowym ogródku, mając widok na wyjście z Ministerstwa Kultury, bo właśnie stamtąd spodziewamy się naszego gościa. Przychodzi zgodnie z planem i po krótkim przywitaniu zaczynamy omawianie projektu.
- Widziałem to już z 60 razy, ale w ten sposób będzie to wystawiane po raz pierwszy na świecie - mówi Janusz Głowacki. - Plenerową realizację oglądałem w Macedonii i w Czechach, ale tam robili to zawodowi aktorzy. Tu będą grać naturszczycy i przed nimi trudne zadanie, bo... to po prostu bardzo trudna sztuka i wielkie role...
Autor pyta od razu o wiek aktorów i dzieli się swoimi spostrzeżeniami:
- Bardzo ważny jest policjant, moim zdaniem powinien być trochę rubaszny, śmieszny, ale nie straszny, a ile ma wzrostu? - pyta o Artura Zaborskiego, który w naszym przedstawieniu wcieli się w rolę sierżanta Murphy’ego. - Wysoki, hmm.... zdaje się, że już był taki policjant we Wrocławiu.
Podpowiadamy, że chodzi o Mariana Glinkę, dziś już nieżyjącego aktora, związanego z Teatrem Współczesnym we Wrocławiu. Trzeba przyznać, że akurat on w mundurze wyglądał kapitalnie, bo oprócz tego, że miał talent aktorski, to był trzykrotnym mistrzem Polski w kulturystyce.
- Tak, świetny był też Piotr Fronczewski w przedstawieniu reżyserowanym w Ateneum - dodaje autor. - Z kolei „Antygona” z przedstawienia telewizyjnego była dla mnie trochę za dramatyczna. Po chwili pokazujemy projekty scenografii autorstwa Elżbiety Wernio. Zniszczony jelczański amfiteatr nabiera na nich innych barw. - Super! - przytakuje z uznaniem Janusz Głowacki. - Sam pomysł jest tak ciekawy, że aż się go trochę boję. Do pierwszego sierpnia muszę skończyć nową książkę, ale potem służę wszelką możliwą pomocą. Parę razy to widziałem, więc wiem, gdzie mi się podobało, a gdzie niekoniecznie. Bardzo chciałbym to zobaczyć, bo to na pewno będzie coś nowego...
Żegnamy się, mając zdobyczny numer telefonu komórkowego i prywatnego e-maila. Mijamy w holu recepcję hotelu i przypominamy sobie jedną z historii, zawartych w książce Janusza Głowackiego „Z głowy”. Kiedy autor był w wojsku, z miejsca zaprzyjaźnił się z dowódcą kompanii, pewnym majorem, który był zainteresowany objęciem stanowiska szatniarza w hotelu Bristol. Janusz Głowacki obiecał mu poparcie i został jego ulubieńcem. Jak skończyła się ta historia - nie wiadomo, pewnie będzie szansa zapytać o to samego autora, po premierze 5 września w Jelczu-Laskowicach.
Łukasz Dudkowski
Fot. Tomasz Kołodziej
Napisz komentarz
Komentarze