Grzegorz Turnau wystąpił wraz z gitarzystą Jackiem Królikiem na Zamku Piastów Śląskich w Brzegu. 23 kwietnia mieliśmy okazję wysłuchać w ich wykonaniu recitalu sowich piosenek. Koncert odbył się w ramach spotkań finałowych jubileuszowego XX Konkursu Recytatorskiego Wojska Polskiego, rozpoczynających Dni Księstwa Brzeskiego.
- Intryguje mnie tytuł pana sowiego recitalu. Sowa jest symbolem rozumu, to chyba mądre zwierzę...
- Mądre, drapieżne, kojarzy się też z nocą, w hieroglifice egipskiej ze śmiercią, ale nie popadałbym tutaj w jakąś przesadę, jeśli chodzi o symbolikę. Tytuł wziął się stąd, że ktoś gdzieś kiedyś zaanonsował mój występ jako występ Grzegorza Turnaua w recitalu sowich piosenek. Zamiana dwóch liter spowodowała, że zamiast swoich powstały sowie. To mnie zdziwiło, rozśmieszyło, a jednocześnie zainspirowało do tego, żeby rzeczywiście stworzyć taki program. Jest to recital kameralny, pasujący do późnej pory, złożony przede wszystkim z cytatów, piosenek innych artystów. Sowich, czyli niekoniecznie moich.
- Jaka jest muzyka Grzegorza Turnaua? Jakie jest jej przesłanie?
- Wydaje mi się, że to, co robię, zawsze służy przynoszeniu ulgi. Tak jak czasem ktoś ma po prostu potrzebę napicia się kieliszka wina, tak czasem ma potrzebę przesłuchania zestawu piosenek, które przynoszą ulgę. Ja się właśnie tym zajmuję, przynoszeniem ulgi. Przesłanie? Jedynym przesłaniem, jedyną zasadą, która towarzyszy mojemu wymyślaniu piosenek, ich pisaniu i wykonywaniu, jest to, żeby ludzi nie nudzić i nie dręczyć. Mam nadzieję, że mi się to w większości wypadków udaje.
- Dużo pan koncertuje, setki koncertów już za panem. Czy pamięta pan swój pierwszy raz na scenie?
- Bardzo dobrze pamiętam swój debiut z mikrofonem. Jako dziecko byłem oczywiście uczestnikiem wielu programów telewizyjnych, spektakli teatralnych, ale nie zapisały się one tak w mojej pamięci, jak występ na międzyszkolnym festiwalu w 1983r. Wtedy to po raz pierwszy usłyszałem swój zamplifikowany głos. Zrobiło to na mnie takie olbrzymie wrażenie, że pomyślałem, że właśnie tak chcę spędzić resztę życia. Chciałem żeby mnie słyszano. Towarzyszyła temu próżność, próżność i megalomania. I tak jest pewnie do dzisiaj.
- Kiedy pan wpadł na to, że słowa wierszy mogą posłużyć jako słowa piosenki?
- Wcale nie musiałem na to wpadać, bo przede mną kilku kompozytorów już to robiło (śmiech). Myślę, że bezpośrednim impulsem był koncert Marka Grechuty, który widziałem będąc jeszcze uczniem liceum. Wtedy okazało się, że tego typu połączenie teatru i słowa, słowa z pewnego rodzaju teatralizacją, ze światłem, z nastrojem, z osobowością solisty, to razem tworzy coś, co jest mi bardzo bliskie.
Miałem kiedyś taki plan, żeby po szkole muzycznej skończyć liceum plastyczne, a potem pójść do szkoły teatralnej i połączyć te trzy dziedziny w całość. Zamierzenia nie udało się zrealizować, ale młodzieńcza wizja w jakiś sposób się sprawdziła, bo i z teatrem jestem związany - piszę muzykę do spektakli, i ze sceną - bo występuję.
- W jaki sposób tworzy pan swój repertuar? Ma pan ulubionych liryków? Pisze pan własne teksty?
- Pisuję od czasu do czasu jakieś tam teksty, ale nie mam do siebie zaufania jako do autora. Wolę sięgać po rzeczy, które wychodzą spod piór ludzi w moim odczuciu bardziej obdarowanych talentem literackim niż ja, po prostu przeznaczonych do tej roli. Czy mam ulubionych? Tak, miewam. Kiedyś seriami pisałem do wierszy Ewy Lipskiej, potem był długi okres z tekstami Michała Zabłockiego, później Leszka Aleksandra Moczulskiego. Moje zainteresowania zmieniają się wraz z upływem czasu. Ostatnio odkryłem młodzieńcze wiersze Stanisława Lema. Kto wie, czy na nich nie oprę swojego nowego albumu.
- Komponuje pan również muzykę do filmów.
- Napisałem muzykę do dwóch filmów fabularnych: „Zakochanego Anioła” i „Niezawodnego Systemu”. Poza tym tworzyłem również ścieżki dźwiękowe do produkcji animowanych. Z filmem jednak mam znacznie mniej doświadczeń niż z teatrem. Do spektakli teatralnych pisałem wielokrotnie.
- Czym dla pana jest teatr?
- Teatr odgrywa w moim życiu rolę zasadniczą, a to między innymi dlatego, że już jako dziecko angażowano mnie do występów na jego deskach. Na scenie pojawiłem się między innymi w słynnych „Dziadach” Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze w Krakowie.
Wtedy, podejrzewam, zrodziła się we mnie potrzeba przedstawiania, potrzeba inscenizowania jakiejś innej rzeczywistości, czegoś, co pozwala uwierzyć, że nasze życie jest nie tylko fizjologią. Tę potrzebę ciągle jeszcze zaspokajam tworząc ilustracje muzyczne do spektakli.
- Ma pan w swoim dorobku kilkanaście albumów. W marcu ukazała się kompilacja „Do zobaczenia”, do której dołączony jest krążek DVD z teledyskami piosenek. Stąd też zapewne tytuł. Czy przypadkiem nie ma on jednak drugiego dna?
- Owszem, ma. Jak łatwo skojarzyć, do zobaczenia oznacza też zapowiedź jakiegoś kolejnego albumu. Myślę, że poza koncertami, które są chlebem powszednim, jeszcze w tym roku uda mi się zrealizować plan nagrania całkowicie premierowej płyty.
- Będą to aranżacje wierszy Lema?
- Być może tak, być może nie, ale nie chcę w tej chwili robić z tego sensacji. Na rynku aktualnie dostępne jest wspomnieniowe „Do zobaczenia”. Jest to zarazem album jubileuszowy, gdyż właśnie mija 25 lat od mojego debiutu. Trochę też się czuję, jak taki dostojny jubilat (śmiech).
- Czego więc można życzyć godnemu solenizantowi?
- Banalniej chyba nie można, ale chciałbym, żeby było tak jak jest, żeby dopisywało nam wszystkim zdrowie.
- Gratuluję pięknego jubileuszu i życzę świetnej formy na następne lata
Fot. Paweł Pawlita
Napisz komentarz
Komentarze