Wyniki badań, przeprowadzonych przez naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, rozprawiają się z mitem słodkiego życia w pojedynkę. “Single” maja więcej problemów ze zdrowiem i żyją krócej. Dzień Życia, obchodzony 24 marca to przykład, jak Kościół próbuje zapobiegać osłabianiu więzów rodzinnych. My postanowiliśmy rozejrzeć się wokół i znaleźć osoby, które postawiły na rodzinę. I nie zawiodły się.
Wy tu tak mafijnie?
Firma Korex działa na rynku nieprzerwanie od 17 lat. Jej specjalizacja to techniki zamocowań. Sklep na ul. Opolskiej zna chyba każdy budowlaniec. Electrolux, SCA, Autoliv - największe przedsiębiorstwa w Oławie zaopatrywały się tam, kiedy budowały swoje fabryki. Od roku Korex prowadzi sprzedaż przez internet. Przychodzą zamówienia z całego kraju, a nawet z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych.
*
W 1985 Leszek Kiciński przeszedł na rentę. Wcześniej wykonywał zawód blacharza-ślusarza-spawacza, w JZS był brygadzistą i mistrzem. Choroba odebrała mu możliwość pracy fizycznej.
- Trzeba było z czegoś żyć - opowiada. - Zdecydowałem się, że będę wytwarzał kołki rozporowe i zaślepki do mebli.
Wraz z zięciem, Krzysztofem Szejną, wykonali pierwsze formy i zaczęli produkcję. Za samochód dostawczy służył maluch z wyciągniętymi siedzeniami. Pomysł ojca okazał się strzałem w dziesiątkę. Rynek był niezwykle chłonny, produkty firmy rozchodziły się błyskawicznie.
Mimo że Izabela Szejna ma wykształcenie ekonomiczne, karierę w Koreksie rozpoczęła na produkcji.
- Jak to w spółce cywilnej: wszyscy są równocześnie szefami i pracownikami fizycznymi - komentuje Kiciński.
Syn Tomasz dołączył po wojsku. W firmie pracowała też jego żona, Sylwia. Zdobyli doświadczenie i w 2005 roku otworzyli własną działalność. W podobnej branży i po sąsiedzku. - Jak klienci pytają o coś, czego nie mamy, kieruję ich do brata - mówi Izabela. - “To wy tu tak mafijnie?” odpowiadają.
W tym przypadku trudno wyznaczyć granicę - w pracy są rodziną, w domu rozmawiają o pracy. Próbowała z tym walczyć mama, Józefa Kicińska. Gdy wracali do domu i zaczynały się tematy zawodowe, mówiła: - Oho, już Korex przyszedł...
Jednak najlepsze pomysły rodziły się właśnie podczas swobodnych rozmów w domu.
- Tato ma dar zjednywania ludzi - przyznaje Izabela. - Dzięki tej zdolności udało nam się pozyskać cennych partnerów.
Najpierw był “Koelner”. Korex stał się jego oddziałem, zapewniając sobie niezwykłą ekspansję. Obsługiwał 150 sklepów w pięciu województwach - od Raciborza po Zgorzelec i Gorzów. Codziennie wyjeżdżały busy z towarem.
Potem doszły wiertła cylindryczne firmy “JORAN”. Na rynku zalanym przez tanią produkcję z Chin, klienci szybko poznali się na jakości Amerykanów. Szwedzka ABA, włoski INTAR TOOLS-IVARS, brytyjski Moss Plastics - Kiciński mnożył kontakty. - Wychodzę z założenia, że firma powinna stać na trzech nogach, mieć trzy profile działalności - tłumaczy swoją filozofię działania. - Gdybym stał na dwóch, a jednej by mi zabrakło, trzeba by podskakiwać, a to jest niebezpieczne.
- Traktuję równo wszystkich klientów - zapewnia Izabela Szejna. - Doceniam, że ktoś przyjechał do nas z wioski kilka kilometrów rowerem. Kiedyś zamówiłam dla jednego nawet bańki na mleko.
Pojawiające się wyzwania sprawiały, że członkowie rodziny nabywali nowych umiejętności. Na początku Krzysztof Szejna i Tomasz Kiciński rozwozili ładunki - teraz Krzysztof odpowiada za logistykę. Gdy w Oławie rozeszła się wieść, że Kiciński produkuje elementy zamocowań, ludzie zaczęli przychodzić i pytać, czy mogą je kupić. W ten sposób powstał sklep, którym zajmuje się Izabela Szejna.
W przyszłości zamierzają go rozbudować i zmodernizować.
- Może kiedyś powstanie tu mały market z kasami, koszykami... - marzy Iza.
- Spokojnie - studzi zapał córki Kiciński. - Niedawno miałem możliwość dokupienia lokalu, ale zrezygnowałem. Teraz się z tego cieszę. Przyszedł kryzys i trzeba pilnować każdego grosza.
Wiem, czego chcę
- Zaniepokoiło mnie to, że Kasia urodziła się biała - przypomina sobie Zofia Kirchner z Jelcza-Laskowic. - Nie różowa, ani sina, jak zwykle niemowlaki, ale właśnie biała.
*
Kiedy Zbigniew i Zofia pobierali się 29 lat temu, planowali przynajmniej troje dzieci. Urodziła im się piątka.
- Nasz dom tętni życiem, gwar, ruch... nie ma pustki - Zofia Kirchner uśmiecha się. - Byłam szczęśliwa w ciąży z Kasią. Przeżywaliśmy drugą młodość... Gdy dziecko przyszło na świat, zauważyłam niepokojące objawy, prężyła się w nocy i krzyczała, była bezładna.
Lekarze zdiagnozowali porażenie mózgowe i zespół Westa, nie dawali dziewczynce wielu szans na poprawę. Dzisiaj oceniają, że wśród dzieci z tym rozpoznaniem w Polsce Kasia poczyniła największe postępy. Powoli, przez 10 lat, pani Zofia uczyła się jak pomagać córce. Pierwszy impuls dali niemieccy rehabilitanci w przychodni “Promyk Słońca” we Wrocławiu. Wstrzymali rutynowe ćwiczenia.
- Zastanówmy się, co chcemy osiągnąć - mówili. - Temu podporządkujemy całą resztę.
Otworzyć piąstki Kasi - to jeden z pierwszych celów.
- Czego to nie wymyślaliśmy - wspomina mama. - Człowiek wychodzi od jednego ćwiczenia, a potem fantazja podpowiada następne. Kasia zanurzała rączki w klejach, farbach, rwała papier. Ustawiłam jej w kuchni siedzenie z blatem i wyrabiała ciasto. Codziennie rano skubała kilka listków pelargonii, które dla niej posadziłam. Tato zbudował na działce piaskownicę. Dotykała i przesypywała piasek - robiliśmy wszystko, żeby pobudzić jej zmysły i sprawność.
Zofia Kirchner ukończyła kurs dla rodziców dzieci z upośledzeniami, na turnusach rehabilitacyjnych podpatrywała specjalistów. Poznawała metody pracy z psami i końmi, terapię poprzez muzykę. I tak padały kolejne bariery. W wieku dwóch lat Kasia usiadła, nauczyła się raczkować, jako pięciolatka zaczęła mówić i chodzić.
- Nie wstydziłam się prosić, bo wiedziałam, że to się dziecku należy - stwierdza mama. - Na początku turnus kosztował 3.200, teraz już 4.000. Roczny koszt leczenia Kasi szacuję na 25-30 tysięcy. Pisałam wszędzie. Do Jurka Owsiaka i Jolanty Kwaśniewskiej. Pomogli nam Orlen, Samoobrona i Fundacja Polsatu. Dwukrotnie apel o pomoc dla Kasi opublikowała w całej Polsce Agora. Zebraliśmy wtedy pieniądze na trzy turnusy. Kiedy Kasia poszła do przedszkola, poznałyśmy fantastycznych ludzi. Pomagali nam zbierać fundusze. Od kilku lat występujemy z apelem o przekazanie 1%, Kasia ma założone subkonto. W tym roku również rozniosłam informacje do parafii i urzędów, powiadomiłam prasę.
Pani Zofia chce się dokształcać. Z jej porad korzystają już inne rodziny z J-L, które mają chore dzieci.
- W pierwszej reakcji na chorobę Kasi załamałam się - przyznaje. - Gdy patrzę teraz na miniony czas, mogę powiedzieć, że córka wniosła do naszego życia niezwykle dużo. Nauczyła mnie wytrwałości i systematyczności - nie było chyba dnia przez te lata, żebym zapomniała o podaniu jej leku - nabrałam pokory - trwało rok, aż utrwaliła pierwsze kroki. Teraz mam w sobie dużo siły i wiem, czego chcę. Kasia musi być przygotowana do samodzielnego życia, od tego nie odstąpię.
Zobaczyć was na scenie
W salonie u Wandy Linkiewicz z Janikowa wisi drzewo genealogiczne rodu. Jest niedziela, na stole ciastka i kawa. Czekamy na córki pani Wandy, mają opowiedzieć o latach wspólnego muzykowania. - Kiedy śpiewali w kościele, ojciec się wzruszał. Siedmioro rodzeństwa i kuzyni. Ks. Dereń prosił ich o oprawę mszy patriotycznych. To Ania była motorem wszystkiego. Ona zawsze mówiła: chodźcie, przećwiczymy to, przygotujemy się do występu... Ukończyła Akademię Muzyczną i mieszka we Wrocławiu. Ja też miałam piękny głos. Namawiali mnie, żebym się kształciła w tym kierunku. Ale ojciec powiedział, że śpiewaczka to żaden zawód. I zostałam księgową.
- Byliśmy zupełnymi amatorami, gdy wystąpiliśmy po raz pierwszy na spotkaniach rodzin muzykujących - Anna Ciesielska przyniosła teczkę z wycinkami prasowymi i archiwalnymi zdjęciami. - Graliśmy piosenki turystyczne, ambitniejszy repertuar przyszedł z czasem. Podczas którejś edycji podszedł do nas pan Steczkowski i mówi: - Z roku na rok się poprawiacie. Justynę pamiętam jako małą dziewczynkę, której wszędzie było pełno. Pospieszalscy należeli do absolutnej czołówki.
*
Wyspecjalizowali się w piosence poetyckiej. Były lata osiemdziesiąte, śpiewali teksty Ernesta Brylla. Zakazany autor, to budziło emocje.
- Nigdy nie zapomnę koncertu na wrocławskim Rynku - Majka Pilch zapala papierosa. - Nie wiedzieliśmy jak to będzie. Byliśmy przyzwyczajeni do kameralnych sal. Zaczęliśmy grać i schodziło się coraz więcej ludzi. Skończyliśmy, rozglądam się, a wokół nas ciemno od głów.
Muzykujące rodziny, kolorowe wioski, turniej miast w Oławie - całą młodość spędzili na scenie. Tak jak dzisiaj w Arce Noego, śpiewały u nich kilkulatki. Na którymś z koncertów, przedłużającym się do późna w nocy, bratanica zasnęła w futerale od kontrabasu.
Na spotkaniach rodzin muzykujących wypatrzył Anię prof. Krukowski. Zachęcił ja do zdawania na wrocławską Akademię Muzyczną. Próbowała też kariery solowej. Wystąpiła na festiwalu w Kołobrzegu, z piosenką Maryli Rodowicz.
- Niezwykłe przeżycie - wspomina. - Pierwszy raz akompaniowała mi profesjonalna orkiestra.
W 1989 odebrała z rąk ministra Aleksandra Kwaśniewskiego artystyczną nagrodę młodych. Swoje doświadczenie przekazuje dalej. Prowadzi zespół wokalny w SP nr 74 we Wrocławiu.
- Braliśmy teraz udział w konkursie - mówi. - Dzieciaki śpiewały na 4 głosy z jazzowym aranżem. Zdobyły Grand Prix - dla takich chwil warto pracować.
Po kilku latach przerwy Linkiewiczowie wystąpili w teleturnieju Polsatu - „As, dama, walet”. Przeszli przez kolejne odcinki i dotarli do finału. Główną nagrodę sprzątnęła im sprzed nosa rodzina Kowalskich z Marcinowa. W jury zasiadał Zdzisław Smektała.
- Nasz klawiszowiec i akordeonista, Andrzej, pracuje teraz w Jelczu - wylicza Ania. - Basista Zbyszek jest pracownikiem Volvo. Dziewczyny: Majka, Ela i Renia grały na fletach i śpiewały w chórkach. Teraz Marysia uczy w szkole w Wójcicach, Ela jest księgową, a Renata pracuje w Autolivie. Najmłodszy, Piotr, akompaniował na instrumentach perkusyjnych, obecnie pracuje w Instytucie Mechaniki.
- Teraz śpiewamy przy okazji świąt - mówi Ela.
- Albo na rodzinnych weselach - dorzuca jej córka Magda. - Zespół dostaje wolne i program artystyczny przejmują Linkiewiczowie. Trwa to tak z półtorej godziny, aż przyłączą się wszyscy goście weselni.
- Z nami jest tak, że na jedno hasło byśmy się spięli i znaleźli czas, żeby wystąpić - mówi Majka.
- Jak ja bym chciała na stare lata jeszcze raz was usłyszeć - wzdycha Wanda Linkiewicz. - Wybrać się na koncert i znowu widzieć was na scenie...
Tekst: Xawery Piśniak
Fot. Xawery Piśniak i arch. Anny Ciesielskiej
Napisz komentarz
Komentarze