- Zatrudniam w swoim zakładzie 700 osób. Jeśli każdy pracownik ma na utrzymaniu trzyosobową rodzinę, to wychodzi na to, że jestem odpowiedzialny za los blisko 3000 osób. A przecież utrata pracy to wielka tragedia rodzinna. W takiej sytuacji trudno spać spokojnie...
Lesław Danilewicz, którego firma zajmuje się produkcją podzespołów dla branży motoryzacyjnej, obok budowlanej i meblarskiej najbardziej zagrożonej skutkami światowego kryzysu finansowego, ma własne zdanie na temat przyczyn recesji. Upatruje je przede wszystkim w braku szacunku dla wykonywanej pracy, a uzasadnia to w bardzo prosty sposób. Wielka emigracja na zachód spowodowała, że pracownicy w Polsce stali się bardzo roszczeniowi i dyktowali warunki pracodawcom. Przykładowo, od kwietnia 2007 do lutego 2008 w Instytucie Mechaniki płace wzrosły o 30%, a nie poszła za tym większa efektywność pracy.
Sen o kryzysie
- Przeczuwałem, że coś będzie nie tak - tłumaczy Danilewicz. - Stawałem się przez to mniej konkurencyjny dla swoich kontrahentów, którzy zaczęli sobie szukać innych, tańszych podwykonawców, potem przyszedł kryzys i już w ogóle nie było tematu do rozmowy. Jako część aglomeracji wrocławskiej jesteśmy silnie związani z niemieckim rynkiem motoryzacyjnym. Nie byliśmy przecież liderami jakichś zaawansowanych technologii, tylko tanią siłą roboczą. Jeśli przestaliśmy być tani, to mamy gotową odpowiedź. Niezaprzeczalnym faktem jest również to, że małą firmę łatwiej przeprowadzić przez sytuacje kryzysowe, bo większe przedsiębiorstwo generuje większe koszty, a my nie jesteśmy mali, ani nawet średni.
Prezes Instytutu Mechaniki specyficznie definiuje również swoje obecne działania. Za sukces uważa każdy miesiąc, który uda mu się przetrzymać bez zwolnień pracowników. - Nie odpowiem, czy to jest racjonalne działanie, jeżeli chodzi o utrzymanie się na rynku. Nie myślę o jakimkolwiek zarabianiu, a tylko o tym, żeby jak najwolniej tracić. Jestem przekonany, że moi pracownicy, którym byłem zmuszony podnieść pensje, teraz chętnie by mi oddali tę różnicę, a nawet więcej, za gwarancję stabilizacji pracy. Mieli święte prawo prosić o podwyżki, ale nikt nie był w stanie przewidzieć obecnej sytuacji ekonomicznej w kraju i na świecie. Robię wszystko, co w mojej mocy, i mam nadzieję, że będzie dobrze. Pewne jest, że najlepszym sojusznikiem kryzysu jest strach, trzeba więc go oswoić i podejmować racjonalne decyzje.
Sen zimowy
Pewną recesję na rynku zaczyna odczuwać również oławski deweloper Ireneusz Bartunek. Twierdzi, że pod koniec ubiegłego roku zdarzały się tygodnie, w których sprzedawał nawet 10 mieszkań, codziennie ktoś przychodził i interesował się kupnem. - Teraz jest trochę mniej zainteresowanych, ale tragedii nie ma - tłumaczy deweloper. - 70 procent pomieszczeń ma już właścicieli, budowa jest w zaawansowanym stadium, więc nie martwię się o jej zakończenie. Bardzo ratuje mnie fakt, że nie musimy się opierać na różnego rodzaju podwykonawcach, bo oprócz działalności deweloperskiej, sami jesteśmy wykonawcami oraz pośredniczymy w kontaktach z bankami, jeśli chodzi o udzielanie kredytów hipotecznych. Na dodatek nie mamy na tym rynku konkurencji. W tym roku branża budowlana zachowuje się trochę tak jak kula śnieżna, na którą jeszcze działa siła rozpędu. Jestem przekonany, że w przyszłym roku znacznie przyhamuje, a co najgorsze - zacznie topnieć...
Klienci firm deweloperskich stali się bardziej rozważni i wymagający. Jeszcze 2, 3 lata temu wystarczyła im łopata wbita w ziemię gdzieś w szczerym polu i już byli w stanie zapłacić od pięciu do sześciu tysięcy zł za metr kwadratowy. Teraz zwracają uwagę na wszelkiego rodzaju udogodnienia, parkingi podziemne, windy, siłownie, ławeczki, tarasy widokowe, „wytrawną” lokalizację, a to wszystko za przystępną cenę. Ale wiadomo, jeśli ktoś jest zagrożony bezrobociem, albo utracił zdolność kredytową, to trudno będzie go przekonać do kupna nowego mieszkania. I nikt tu nic nie pomoże...
Sen o kredycie
W takiej sytuacji znalazł się 30-letni oławianin, który rok temu zaczął się zastanawiać nad kupnem własnego mieszkania. Sprawdził oferty firm, zajmujących się doradztwem finansowym oraz osobiście wizytował banki. Wszystkie propozycje kredytów we frankach szwajcarskich - bo w takiej walucie chciał go zaciągnąć - były do siebie podobne. Jedyne co go lekko zaskoczyło, to opłaty związane z udzieleniem kredytu.
- Nie spodziewałem się, że będzie to aż ponad 5 tys. zł, ale mówi się trudno - wspomina. - Miałem już upatrzone 60-metrowe mieszkanie przy ul. Sportowej w Oławie, budowane przez oławskiego dewelopera, Ireneusza Bartunka. Kredyt miał pokryć 100% wartości nieruchomości, czyli 260 tys. zł. Wybrałem bank, przedstawiłem wszelkie wymagane dokumenty i zaświadczenia. Po dwóch dniach oddzwonili do mnie z informacją, że zmieniły się zasady kredytowania. Rata kredytu, na którą wcześniej się zgodziłem, wzrosła o jakieś 20 procent, dlatego zrezygnowałem. Był przełom listopada i grudnia 2008. Zaczęto bardzo otwarcie mówić o kryzysie. Znów sprawdzałem oferty banków, ale wszystkie zaczęły wymagać wkładu własnego, co mnie z kolei nie urządzało. W tej sytuacji deweloper sam zaproponował mi ofertę jednego z banków, zadzwoniłem i okazało się, że pomimo konieczności wpłaty własnej, kredyt jest w dalszym ciągu całkiem atrakcyjny. Myślałem nad tym kilka dni i znowu okazało się, że sprawa jest nieaktualna. Zacząłem kolejne poszukiwania. Byłem bardzo zdesperowany. Jedni albo kazali mi przeprowadzić wycenę nieruchomości na własny koszt, albo zrezygnować z karty kredytowej, na której miałem limit jedynie 1500 zł i używałem jej właściwie tylko do zakupów biletów przez internet. Potem znów zmieniły się wymagania i trzeba było wykazać bardzo wysokie miesięczne dochody. Dałem sobie spokój. Nie miałem już ani siły, ani czasu na dalsze monitowanie rynku. Gdyby nie kryzys, już dawno miałbym to mieszkanie...
Senny koniec roku
Dyrektor PKO Bank Polski w Oławie, Ewa Rakoczy-Ciska potwierdza, że na przełomie roku zasady kredytowania zmieniały się praktycznie z dnia na dzień, szczególnie w zakresie kredytów w tak popularnych frankach szwajcarskich. Bank PKO udzielał i udziela nadal kredytów mieszkaniowych we frankach szwajcarskich. Z uwagi jednak na sytuację makroekonomiczną, zmianie uległy warunki. Zmieniła się maksymalna wysokość walutowych kredytów mieszkaniowych. Wynosi ona aktualnie 75% wartości nieruchomości (dla porównania złotowy kredyt mieszkaniowy można uzyskać w wysokości do 100% wartości nieruchomości - chociaż był krótki okres, kiedy kredytowano tylko 90% wartości nieruchomości). Osoby wnioskujące o udzielenie kredytu mieszkaniowego w walucie wymienialnej (w tym i we frankach szwajcarskich) muszą spełnić podwyższone wymagania, dotyczące zdolności kredytowej. Każdy bank ma indywidualne parametry badania zdolności kredytowej i właśnie te parametry decydują, że w różnych bankach można otrzymać różne kwoty kredytu przy tych samych dochodach. Tak naprawdę otrzymanie kredytu nie jest trudne, ważniejsze jest to, jak sami kredytobiorcy oceniają możliwości realnej spłaty kredytu. Od 2006 roku kredyty we frankach szwajcarskich stały się jednymi z najpopularniejszych pożyczek walutowych i mnóstwo osób na nie się zdecydowało.
- Osobiście jestem zdania, że najbezpieczniejszą walutą, w której zaciąga się kredyt, jest waluta, w której osiąga się dochody - tłumaczy dyrektor Rakoczy-Ciska. - Jednak jeżeli rata kredytu we frankach była o kilkaset złotych niższa od tej w złotówkach, to żadne inne argumenty nie były przyjmowane przez kredytobiorców. Uważam, że kredyty w walutach są dla ludzi o silnych nerwach, szczególnie teraz, kiedy tak mocno spadła wartość złotego. Należy się jednak uzbroić w cierpliwość i nie dokonywać żadnych ruchów, a tym bardziej przewalutowania. Kredyty mieszkaniowe są w naszym banku kredytami z najmniejszym odsetkiem kredytów niespłacanych. Sytuacja makroekonomiczna, jak dotychczas, nie spowodowała niespłacalności tych kredytów - w oławskim oddziale PKO BP tylko jeden z kredytobiorców zgłosił się do nas i poprosił o zawieszenie spłaty na 6 miesięcy. Pracował w dwóch firmach i z jednej został zwolniony.
Sen o niskiej racie
Zwiększającą się ratę kredytu odczuł na własnej skórze 32-letni oławianin Artur Korzeń, pracownik wrocławskiej firmy cateringowej. W listopadzie 2007 nie miał żadnych problemów z zaciągnięciem kredytu we frankach szwajcarskich. Wziął kredyt w PKO BP na 21 lat z wkładem własnym i kupił 37-metrowe mieszkanie na ul. Wiejskiej w Oławie. Wychodziło prawie 5 tys. zł za metr kwadratowy, a mimo to mieszkania schodziły na pniu.
- Początkowo rata wychodziła mi 1250 zł miesięcznie, a teraz płacę 1500 - mówi. - Gdyby w styczniu stopa procentowa nie została obniżona z 4,42 na 2,20, musiałbym teraz spłacać około 1700 zł miesięcznie. Ale i tak jestem w bardziej komfortowej sytuacji niż moi znajomi, bo kilka lat temu kupiłem kawalerkę w Oławie, naprawdę za śmieszne pieniądze, a że mieszkam z rodzicami, więc obydwa mieszkania wynajmuję. Za pieniądze z wynajmu spłacam część raty kredytu.
Sen o sypialni
Ireneusz Bartunek najbardziej obawia się przyszłego roku i planowanej inwestycji na ul. Strzelnej w Oławie. Przewiduje, że jeśli rynek zachowa się tak jak obecnie, to budowę będzie musiał finansować w 80 procentach z własnych środków. Zastanawia się również nad zmianą struktury budynku i połączeniem lokali mieszkalnych z powierzchniami biurowymi. Będzie musiał bacznie obserwować rynek i natychmiast reagować. Ale widzi małe światełko w tunelu. Gdyby w mieście powstała wreszcie obwodnica, to poprawiłoby się połączenie z Wrocławiem. Jeśli połączenie ze stolicą Dolnego Śląska będzie dogodniejsze dla jego mieszkańców, Oława ma dużą szansę zostania sypialnią Wrocławia. - Bardzo bym tego chciał - rozmarza się.
Dla Lesława Danilewicza bardzo trudna jest sama myśl o konieczności zwolnień pracowników. Przecież firmę budował od podstaw, był jej pierwszym pracownikiem, swoim znajomym sam proponował współpracę, zna ich rodziny.
- Kilka godzin dziennie poświęcam na zbieranie informacji i pogłębianie swojej wiedzy o kryzysie, myślę, kalkuluję... - mówi strapiony. - Podchodzę do niego z pokorą i ze świadomością, że najważniejszy jest człowiek. Ale przecież ktoś musi podejmować niepopularne decyzje. A jeśli obiorę złą drogę? Przynajmniej będę miał pewność, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy...
Tekst i fot.: Anka Borkowska-Szwarc
Napisz komentarz
Komentarze