Na początku lipca 1997 roku Rubin Szajer odwiedził Jelcz.
Urodzony w Kłobucku w 1926 roku, obecnie zamieszkały w USA, w Baltimore. Jako szesnastolatek,12 kwietnia 1942 trafił do filii Gross Rosen - AL Fünfteichen.
Przebywał tutaj do końca 1944 roku. Pracował przy usypywaniu wzniesienia, na którym zbudowano fabrykę. Pchał wózki z piaskiem. Kiedy opuszczał obóz, obiekty fabryki były już gotowe. Uczestniczył w marszu śmierci do Bergen Belzen. Tam 15 kwietnia 1945 odzyskał wolność.
Do dzisiaj nie jest w stanie wyzwolić się ze wspomnień okrucieństwa tamtych lat. Z całej rodziny zabrano go pierwszego. Płakał jak każde dziecko, miał tylko 16 lat. Młodszych nie zabierali.
W obozie musiał oddać swoje ubranie. W zamian dostał obozowe łachy, drewniaki, koc. Żadnej pościeli. Więźniowie spali w barakach na siennikach wypełnionych słomą. Każdy dzień był taki sam bez względu na pogodę. Pobudka 4 rano. Godzinę później apel, liczenie i wymarsz do pracy. Zajmowało to następną godzinę.
Pracowali do godziny 18, z przerwą od 12 do 12.30. Cały dzień bez jedzenia i picia. Rano w obozie dostawali namiastkę kawy. To było całe śniadanie.
Od godz.18.00 do 19.00 - powrót do obozu.
Mieli pół godziny na mycie. Umywalnie były w jednym baraku. Nie było żadnego mydła ani ręczników. Po umyciu nie było czym się wytrzeć. Dlatego też w zimie w ogóle się nie mył, żeby ubranie nie przymarzało do ciała. Baraki nie były ogrzewane. W tej sytuacji wszy były czymś normalnym. A jak wszy, to i tyfus.
Wielu ludzi zmarło z tego powodu. Tysiące. W lecie było lepie j -można było się umyć bez konieczności wycierania. Po myciu dostawali kolacje. Był to jedyny posiłek w ciągu dnia. Kawałek chleba, trochę zupy, czasem końskie mięso.
Po zapadnięciu zmierzchu nie mogli wychodzić z baraków. Nie było toalet, tylko wiadra, które opróżniano rano.
Jak wytrzymał trzy lata w obozie? Czasem czuł się źle, ale ostatkiem sił szedł do pracy. Musiał iść, żeby przeżyć.
Co go skłoniło do odwiedzenia miejsca, w którym tyle wycierpiał?
Chciał się przekonać, czy w tym miejscu może może chodzić jako wolny człowiek.
Przebywanie w obozie nie oznaczało tylko utraty wolności. W tamtym czasie stracił całą rodzinę, jemu również stale groziła śmierć. Teraz czuje, że nic mu tu nie grozi. Przed pierwszą wizytą w Jelczu 5 lat temu, w pięćdziesiątą rocznicę jego uwięzienia - odczuwał lęk.
Jest przekonany, że jego przeżyć i przeżyć współtowarzyszy niedoli nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić.
Marzenia?
Mam nadzieję, że już nikt nie doświadczy tego, co on. Dałby bardzo dużo, by znaleźć groby członków swojej rodziny.
Bardzo trudno jest żyć ze świadomością tego, co się kiedyś wydarzyło. A zapomnieć nie można....
*
Wyznania Rubina Sztajera notował Jerzy Smyk. Rodzinę Sztajerów przyjęła Elzbieta Szczęśniak.
Dziękuję Pani Bożenie za przekazanie mi archiwalnych wydań Głosu Jelcza, dzięki którym mogę dzielić się z Wami.
Zdjęcia z byłego terenu niemieckiego obozu pracy, który istniał w latach 1943-1945 w Miłoszycach, i z Izby Muzealnej Marki Jelcz - mojego autorstwa.
Napisz komentarz
Komentarze