Owszem, jest to interesująca informacja! I z tej okazji przypominamy rozmowę z Alicją Sinicką (przeprowadziliśmy ją pod koniec 2020 roku)
Z Alicją Sinicką - rozmawia Jerzy Kamiński
- Najpierw wyrazy uznania, bo w kraju, w którym ponad 60% obywateli nie czyta książek, pani sięga po słowo pisane.
- Dziękuję.
- Czyli grzeczności mamy za sobą. To teraz inaczej. Jest pani kobietą, pisze dla kobiet, o kobietach, wydaje w Wydawnictwie Kobiecym, więc nic mnie nie powinno zdziwić. Trochę się jednak oburzyłem, gdy mówi pani, że mężczyźni są mniej wrażliwi: "Dla nich świat jest prosty. Zero-jedynkowy. A my rozbijamy się gdzieś pomiędzy. Zatracamy się w destrukcyjnym myśleniu, niekończących się analizach. Czasem dzięki temu mamy łatwiej. Czasem dużo trudniej. Takie już jesteśmy. Myślę, że to przekleństwo kobiecości jest też piękne, prawdziwe, głębokie. Gdyby nie ono, świat byłby nudny". Serio?
- Rzeczywiście często wracają do mnie pytania o to, dlaczego jestem skoncentrowana na kobietach. Dlaczego nie piszę z męskiej perspektywy. Wynika to z tego, że ciągle boję się wejść w męskie buty. To dla mnie wyzwanie. Przeczytałam już wiele książek, w których autorki próbują to zrobić. Wchodzą w męską rolę i zawszę czuję, że jest to trochę przekłamane. Wrzucają na przykład w męski świat zbyt dużo emocjonalności, wrażliwości, takiego kobiecego rozdrabniania się. I to mi się trochę nie podoba, aczkolwiek wcale nie uważam, że mężczyźni muszą być tacy zero-jedynkowi...
- To pani słowa.
- Ale wiadomo, że nie mówiłam o wszystkich mężczyznach. Istnieje grupa wrażliwych, którzy mają trochę kobiecą duszę i można byłoby się pod nich podpiąć, ale jednak cały czas istnieje dla mnie jakieś rozgraniczenie. A ponieważ bardzo poważnie podchodzę do pisania i stawiam w literaturze na prawdę, którą trzeba z siebie wydobywać, przelewać na papier, dzielić się nią z czytelnikiem, więc na razie cały czas uważam, że najwięcej mogę przekazać jako kobieta. Wtedy jestem najbardziej spójna.
- Mówi pani, że skupia się na kobietach: "Chcę zostać specjalistką od kobiecych dusz. Mężczyznom przyglądam się z ostrożnością turystki na safari".
- Tu chodziło mi bardziej o emocje, jakie towarzyszą takiej obserwacji - głównie niepokój. Generalnie obserwuję męskie myślenie, podglądam je i przygotowuję się do wejście w niego.
- Pani się go trochę boi?
- Na pewno, bo zawsze boimy się tego, czego dobrze nie znamy. A na pewno mam mniejszy lęk przed kobietami niż przed mężczyznami. Powiedziałam kiedyś, że chciałabym się stać specjalistką od kobiecej duszy, od kobiecej percepcji, dlatego zgłębiam kobiece tajemnice. Wydaje mi się, że w tym momencie jestem w stanie dobrze porozumieć się z nimi. Nawet jeżeli jesteśmy różne, to wyłapuję wspólną kobiecą perspektywę. Z mężczyznami wciąż tak nie mam, ale ich podglądam. Bardzo dużo rozmawiam z moim mężem na temat jego przemyśleń.
- Wchodzi pani do tej "klatki z dzikimi zwierzętami"?
- Powoli wchodzę. Mówiąc o tym przyglądaniu się mężczyznom z ostrożnością turystki na safari chodziło mi właśnie o przyglądanie się z oddali, bo jeszcze nie potrafię podejść zbyt blisko.
- A chciałaby pani?
- Bardzo. Dążę do tego, by napisać książkę wiarygodną z punktu widzenia kobiety i mężczyzny. Jak dla mnie do tej pory zrobiła to prawie w stu procentach Caroline Kepnes w książce "Ty", o stalkerze. Ona jest kobietą, ale wchodzi w rolę mężczyzny. Jak czytałam tę książkę, to musiałam się co chwilę otrząsać, że to się nie dzieje naprawdę, że je nie weszłam w tę rolę, że ja nie jestem nim. Ona to zrobiła perfekcyjnie. Czytałam to z rosnącą zazdrością, że ja jeszcze nie potrafię. Przyznaję się do tego. Jeszcze za wcześnie, abym mogła napisać coś z męskiej perspektywy, w czym mężczyźni naprawdę się odnajdą. Cały czas się boję, że kiedy wejdę w męską rolę, że kiedy zacznę pisać o męskich tematach, to ciągle wszystko będzie za bardzo przesiąknięte kobiecością, którą sobie literacko wyrobiłam. Oczywiście są mężczyźni, którzy czytają moje książki, ta grupa rośnie, a ja ich świetnie rozumiem. Wchodzą w przestrzenie emocjonalne, które tworzę, bo chcą zrozumieć lepiej kobiety i dzięki moim książkom to się udaje. Mam coraz więcej takich głosów, które zaczęły się od "Stażystki", że fajnie jest zrozumieć, jak myślą kobiety. Mężczyźni czują, że u mnie jest to autentyczne. To fajne, że mogą z tego czerpać. Dobrze, że czytelnicy mogą sobie poszerzać perspektywę, by lepiej zrozumieć świat kobiety. Ja też lubię wchodzić w męski świat, np. Łukasza Orbitowskiego, bo to jest dla mnie bardzo męska proza.
- Do Orbitowskiego za chwilę wrócimy, a teraz proszę powiedzieć, kiedy pani ostatnio biegała?
- O jejku! Już dawno, niestety. Mam półtoraroczną córeczkę i teraz bieganie nie jest łatwe, ale planuję. Chcę wrócić do biegania, ono przewija się przez całe moje życie. Bardzo dużo biegałam, także w lokalnych "zimnarach".
- Bieganie pomaga pani zresetować umysł, czy podczas biegu układa pani poszczególne sceny nowej książki?
- Resetuję. Dla mnie bieganie jest zbliżone do medytacji. To jest dla mnie taki stan, za którym teraz bardzo tęsknię.
- Ulubione trasy?
- Ponieważ teraz, na czas budowy domu, mieszkamy w Jaczkowicach, lubiłam wał wzdłuż Oławki, do oławskiego parku. Trzy lata temu biegałam prawie codziennie, ale teraz mam zastój, choć bardzo mi tego brakuje. Wiele z moich bohaterek też biega. Uważam, że bieganie to jest świetna przestrzeń. Można wspaniale opisać, co się dzieje podczas biegu, kiedy inaczej odbiera się świat, kiedy te endorfiny wchodzą. To świeże powietrze, drzewa kołyszące się nad głową... Bardzo mi tego brakuje. Ale już niedługo wrócę na trasy.
- A my wróćmy do Orbitowskiego, którego pani sama przed chwilą przywołała. Gdy pisał słynny "Kult", musiał zmierzyć się z Oławą, bo to tu żył jego bohater, wzorowany na Kazimierzu Domańskim. A u pani? Dlaczego akurat Oława, a nie np. Namysłów czy Oleśnica, gdzie spokojnie też mogłaby się toczyć akcja pani sagi oławskiej, czyli powieści "Stażystka", "Obserwatorka" i "Służąca"?
- Oława wypłynęła samoistnie jako kolejny etap mojego rozwoju. Cały czas staram się pracować nad warsztatem, rozwijać go, ale też zgłębiać samą siebie, docierać do coraz większych prawd, jakie ze mnie wypływają. Gdy sięgałam po te kolejne prawdy z mojego najbliższego otoczenia, rozpoczęłam serię oławską. Na drodze rozwoju dostrzegłam, że muszę wrócić do strefy bliskiej sobie, do korzeni, do przestrzeni lokalnej, bo tu są ukryte wszystkie moje tajemnice, prawdy o mnie. Jestem rodowitą oławianka, więc pisanie o Oławie jest też dla mnie bardzo wygodne, nie muszę wykonywać tej całej pracy poznawczej, przygotowując się do kolejnej powieści. Książkę "Winna" osadziłam w San Francisco. Ileż ja spędziłam czasu nad Google Maps, żeby była spójna, żeby to wszystko miało ręce i nogi! Tam chodziło o motyw trzęsienia ziemi, więc to miasto było mi potrzebne, ale bardzo dużo czasu poświęciłam na badania. A pisząc o Oławie nie muszę tego robić.
- Więc bohaterka "Służącej" jedzie z Oławy do Bystrzycy jakieś 10 minut, bo pani to po prostu wie.
- Tak. To wypływa naturalnie.
- Czyli Oława ułatwia pani pracę.
- Ułatwia, ale też chodzi o to, że wszystko jest bardzo autentyczne, bo to jestem ja. Stąd pochodzę, a w każdej książce jest prawda o pisarzu. To autentyczne tło, nie muszę się wysilać, a powstaje coś bardzo przyjemnego, jaskrawego, co przyciąga czytelnika, w co od razu wierzy. Człowiek, który nie mieszka w Oławie, pewnych rzeczy nie wymyśli. Na przykład, że jest w pobliżu jakaś Leśna Woda.
- Są w Oławie miejsca, które panią inspirują, niosą mrok, tajemniczość?
- Pełno. Na pewno taką przestrzenią są dla mnie planty koło LO im. Jana III Sobieskiego. Noszę w sobie obrazy z czasów, kiedy je przemierzałam w dzieciństwie, w drodze do szkoły. To są takie soczyste historie. Widziałam np. jakichś dwóch podejrzanych typków, którzy nad ranem popijali sobie na ławeczce. To idealny thrillerowy obraz. A powiedzmy, że gdzieś dalej są ukryte zwłoki, wystaje jakaś dłoń z krzaków... I już pracuje wyobraźnia. Drugie miejsce to np. dawne alejki pod szpitalem, wszystko zarośnięte, mnóstwo krzewów. Mamy też piękny park miejski, który w części był przecież kiedyś... cmentarzem. To wspaniałe miejsce do uruchamiania wyobraźni. Za każdym razem, gdy idę przez ten park nocą, to nie jest dla mnie taki normalny park, jak we Wrocławiu. Tam nie czuję tej energii. Tu czuję coś zupełnie innego, tu byli chowani ludzie...
- Kiedyś pisaliśmy o mieszkańcu, który nawet przez lata mieszkał w grobowcu.
- O, to piękna historia, której nie znałam. Wszystko inspiruje, przyciąga. Nie trzeba szukać tego gdzieś na drugim końcu Polski, czy na krańcu świata. W Oławie też mamy zapisane piękne prawdy o ludziach i o ludzkiej naturze.
- Tylko te tajemnicze prawdy, które pani pani opisuje, najczęściej są mroczne. Ile jeszcze takich tajemnic skrywa oławska społeczność i czy ludzie nie zaczną omijać Oławy ze strachu przed jej mieszkańcami?
- Mam nadzieję, że czytelnicy to jednak oddzielają i wiedzą, że Oława jest tylko tłem, scenerią dla zbrodni i mrocznych myśli, które drzemią w każdym. Osadzenie jakiejś historii akurat tu niczego nie znaczy o mieszkańcach Oławy, bo to - o czym piszę - to jakieś kawałki prawd ogólnoludzkich.
- "Słabość i siła, światło i mrok, życie i śmierć" - tak opisuje pani historię z najnowszej swojej powieści "Służąca". Nie zdradzając zbyt wiele, czym różni się ta książka od poprzednich?
- Nie spotkałam się jeszcze z książką, która tak jak "Służąca" opisywałaby problem obsesji na punkcie średniowiecza. Samo istnienie bractw rycerskich to wspaniałe hobby i widząc takich chłopców czy mężczyzn stworzyłam swojego bohatera, Borewskiego. Stoi na czele bractwa, co wszyscy wokół cenią, ale kiedy zamyka się w domu, zgłębia tę swoja pasję aż do obsesji. Zaczyna być nią zniewolony, zaczyna ona wsiąkać w jego codzienność. W domu odgradza się od współczesności i robi to, co robi...
- Niedawno napisała pani, że bardzo mroczne sceny najlepiej piszę się w nocy: "Siedzę w ciemnym pokoju, pełna strachu o to, czy wyjdzie. Może to i dobrze. Czasem podczas pisania muszę sobie powtarzać, że nie oszalałam". Utożsamia się pani ze swoimi bohaterkami, które też głównie się boją?
- Nie chodzi do końca o utożsamienie się z bohaterkami, ale o wiarę w historię. Często piszę rano, ale to prawda, że takie sceny, które wymagają ekspozycji strachu, niepokoju, stanów lękowych, dobrze się pisze w nocy. Mamy wtedy aurę, która to potęguje. Potrafię siedzieć w ciemnym pokoju, rozświetla mnie tylko ekran laptopa. Kiedyś pisząc "Służącą" miałam taką sytuację, że napisałam już scenę, w której wyeksponowany był ten Borewski, i gdy schodziłam schodami w mrok, gdzie nie było oświetlenia, błysnął mi przed oczami, był taki... niekompletny, skierowany do mnie bokiem, a zamiast oczu miał jakieś wgłębienia. Po chwili zniknął. To było jakieś widmo, które się pojawiło. I wtedy zrozumiałam, że chodzi mi o wiarę w historie. Tak intensywnie o nim pisałam, że potem przez chwilę zobaczyłam swojego bohatera...
- Piszą o pani, że łączy formę thrillera psychologicznego z romansem, tworzy literaturę obyczajową z wątkiem sensacyjnym, że to romans, sensacja, kryminał, thriller, domestic noir. To co właściwie pani pisze?
- Kwestia nazewnictwa gatunku to sprawa bardzo indywidualna. Każdy inaczej to odbiera, co jest uzależnione od wrażliwości. Jeżeli ktoś ma jej więcej, powie, że to jest mocny thriller psychologiczny. Wtedy czytelnik się boi, czasem nie jest w stanie przez to przebrnąć. Jeśli tej wrażliwości mniej, to powie, że to jest powieść obyczajowa, przeplatana thrillerem albo sensacją. Każdy inaczej odbiera.
- A pani?
- W moim odczuciu piszę thrillery domestic noir, czyli gatunek łączący obyczajowość z thrillerem psychologicznym. Mamy zbrodnie, które dokonują się na kanwie dnia codziennego, ale z dużą dawką wyobraźni. Dam przykład. To tak jakbyśmy tu sobie siedzieli, z pana kieszeni wystawałby kawałek zakrwawionego noża, a wcześniej dowiedziałabym się, że jakaś dziewczyna z redakcji zniknęła. Rozmawiamy, a ja cały czas zerkam na ten nóż. I tak bym opisała tę rozmowę. Że rozmawiamy, że jest wywiad, a z tyłu głowy układam sobie fakty z tą dziewczyną. Jak to było? Czy to możliwe, że pan siedział z nią w tym samym miejscu...
- Powiedziała pani kiedyś, że chce pisać o szczelinach w pozornie idealnych schematach. "O prawdach, które kryją się za zamkniętym drzwiami domów. Z jednej strony złota klatka, z drugiej - łzy wylewane w poduszkę". Czy panią ktoś kiedyś skrzywdził?
- Wydaje mi się, że to, o czym piszę, wynika z mojej wrażliwości. Jestem na pewno nadwrażliwa na świat i to jest czasami ułomność, ale z drugiej strony wielka siła. Na pytanie, czy zostałam skrzywdzona, nie da się jednoznacznie odpowiedzieć, bo każdy człowiek został w jakiś sposób przez życie skrzywdzony. Każdy doświadcza lepszych i gorszych momentów. Pisarz zgłębia te momenty. Ja, osoba wrażliwa, słyszę historie od moich koleżanek, od znajomych, teraz także od czytelniczek, które się do mnie zgłaszają, odnajdują we mnie powierniczkę, co jest dla mnie bardzo ważną rolą. Staram się sobie jakoś z tym radzić, bo nie uważam się za eksperta, ale jeżeli ktoś czyta moje książki, odnajduje się jakoś w nich i w tych historiach, chce mi się z czegoś zwierzyć, to moim obowiązkiem jest przyjąć to zwierzenie i jakoś zareagować czy wpleść taką historię w kolejną książkę.
- To obowiązek, ale i odpowiedzialność.
- Tak. I ta odpowiedzialność we mnie uderzyła. Kompletnie nie wiedziałam, że przestrzeń pisarska wiąże się z taką odpowiedzialnością. Nie wiedziałam, jak głęboki może być odbiór książek.
- Kiedyś pisarz był bardziej niedostępny, a teraz są media społecznościowe, w których pani sobie świetnie radzi...
- Niektóre z czytelniczek zaczęły nawet traktować mnie jak przyjaciółkę. To przyszło z sukcesem komercyjnym "Stażystki". Też mi się wydaje się, że już je dobrze znam, choć poznałyśmy się tylko w internecie. Piszemy sobie o kolejnych książkach. Ale chodzi też o spotkania autorskie. Podchodzi do mnie dziewczyna, której na oczy nie widziałem, a ona zachowuje się, jakby bardzo dobrze mnie znała. Dzięki swojej wrażliwości bardzo szybko na to reaguję i potrafię z nią nawiązać kontakt, rozmawiamy szczerze, czasem bardzo intymnie. Ta odpowiedzialność jest także pewną inspirującą przygodą, którą przyjmuję wraz z pisarstwem. To jest dla mnie kopalnia wiedzy, czasem także o krzywdach, jakie się wokół dzieją. Codziennie na świecie ileś kobiet umiera z rąk swoich partnerów albo mężów. Oczywiście zdarza się, że i kobieta zabije mężczyznę, ale tego jest nieporównanie mniej. Generalnie istnieje spory problem przemocy fizycznej i psychicznej, w której ofiarami wciąż głównie są kobiety.
- Pisze pani, że chce być specjalistką od kobiecych dusz. Dziś w jakiejś części polskie kobiety są na ulicach, na Strajku Kobiet. A pani?
- Jestem jak najbardziej za tymi dziewczynami. Uważam, że mają rację, ale nie biorę udziału w protestach.
- Na pani profilu też nie widać błyskawic...
- Nie manifestuję, co wynika także z tego, że chcę, aby moja strona była absolutnie apolityczna. Ja manifestuję inaczej, np. wplatając do swoich powieści tego typu iskry. Nie opisem, że za oknami "Strajk Kobiet", ale pokazując kobiecą siłę, co robię w swojej najnowszej książce. Te strajki bardzo mnie zainspirowały i piszę o tym, ale w innym wymiarze. Mam swoje zdanie w sprawie aborcji, jestem za kompromisem aborcyjnym, czyli za tym, co było. Uważam, że to było bardzo nieodpowiedzialne, aby zaczynać ten temat akurat w tym momencie, w czasie pandemii...
- Jakie porównanie odebrałaby pani jako komplement? Taki, że - trzymając się tylko polskiego rynku - pani książki są bliskie twórczości Blanki Lipińskiej, Anny Fryczkowskiej, Agi Lesiewicz, Magdy Stachuli?
- Jedynym komplementem dla mnie byłoby, że moja twórczość jest oryginalna i unikatowa. Nie chciałabym, by była porównywana do czyjejkolwiek. W każdym człowieku, także autorze, tkwi unikatowa prawda. Jeśli się w nią wkłujemy, wydobędziemy ją, i to będzie ona, nie będziemy w stanie porównać jej z czyjąkolwiek prawdą. I to byłby najpiękniejszy komplement dla pisarza.
- Pani nie chce, ale ludzie i tak porównują. Wystarczy wklepać w Googla "domectic noir polska" i mamy zdjęcia właśnie Magdy Stachuli z informacją, że to polska pionierka tego gatunku, królowa thrillerów psychologicznych domestic noir. Pani oczywiście też jest w zestawieniu wyszukiwarki...
- Ja sama lubię książki Magdy Stachuli, czytałam "Idealną", jest wspaniała. Mamy nawet z panią Magdą kontakt przez internet.
- Konkurujecie o ten sam rynek...
- Ależ nie konkurujemy! Literatura to jest piękny rynek. Tu nie ma tak, że samochód ma się zwykle tylko jeden, podobnie jak telewizor. Można sobie pójść do księgarni, by kupić Stachulę i Sinicką. I wyjść z dwiema książkami. Nie ma problemu.
- Wydała pani już 7 książek. Kiedy zaczęła pani mówić i myśleć o sobie "pisarka"? Pytam, bo taka Blanka Lipińska, sprzedająca miliony książek, podkreśla, że nie jest pisarką, tylko autorką książek i nawet zapewnia, że zdaje sobie sprawę ze swoich warsztatowych braków.
- Miałam z tym duży problem. Zawsze kiedy przychodziła do mnie moja książka, na której było moje nazwisko, miałam poczucie oszukiwania, że to nie jest prawda, że jestem tylko przyklejona do tej książki. Zaczęłam czuć się pisarką dopiero przy "Stażystce". Korzystam z warsztatu pisarskiego, to już nie jest nieświadoma twórczość. Siadam do książki z rozbudowanym planem, wiem, co chcę przekazać, co chcę wyeksponować w kolejnych scenach i robię to. Wciąż bardzo dużo pracuję nad swoim rozwojem, ale chyba już czuję się pisarką, choć bardzo ciężko przychodzą mi te słowa. Dlaczego? Bo wiem, że istnieją pisarze, do których mi jeszcze bardzo daleko, a do których poziomu chciałabym kiedyś dorównać. Na przykład nieosiągalna wydaje mi się Olga Tokarczuk. Nieosiągalna. To jest dla mnie coś tak nadludzkiego, co ona robi ze słowami, z klimatem, jaki buduje...
- Czy spotyka się pani z określeniami "ja tego typu literatury nie czytam", a to "tego typu" ma oznaczać literaturę kobiecą, prostą, łatwą, rozrywkową?
- Oczywiście. Czasem przy mnie ludzie opowiadają o książkach najlepszych pisarzy na świecie, noblistów, z najwyższej półki, sugerując mi, że oni w ogóle nie ruszają już czegoś takiego, co ja piszę. Sugerują mi nawet podprogowo, abym się nie wypowiadała, bo oni takich rzeczy nie czytają.
- Reaguje pani?
- Nie. Jak zaczęłam pisać, przekonałam się, jak bardzo różnorodni są ludzie, jak różne mają potrzeby, jak różne rzeczy czytają i oglądają. Tak jak nikt nie jest w stanie mnie namówić do czytania książek ze świata fantastyki, choć wiem, że są prawdziwi fani twórczości Sapkowskiego, tak nie ma sensu namawiać kogoś do czytania moich książek. Ja się bardzo utożsamiam z tym, co tworzę. Jest mój tytuł, moje nazwisko, okładka jest spójna ze mną. Jeżeli to kogoś przyciąga i zaczyna czytać, to jest to, na czym mi najbardziej zależy. Oczywiście jako pisarka chciałabym kiedyś dojść do momentu, kiedy nadawałabym na takiej pięknej fali, która wciąga człowiek tak, że nawet nie wie, co się z im dzieje, jak ja mam w przypadku Olgi Tokarczuk. To jest czasem taki dobór słów, zdań, że łzy mi płyną po policzkach, choć to nie jest żadna wzruszająca scena. Tak mnie po prostu porywa piękno tej historii, tej literatury. Oczywiście thriller ma pewne ograniczenia. Nie można się tu rozwlekać na jakieś tematy życiowe, trzeba pokazywać zaprojektowaną dobrze fabułę.
- Mówi pani, że pracując nad książką najpierw buduje rzetelną konstrukcję, a później "wpuszcza w nią artystyczną duszę, która swobodnie rozpływa się po uprzednio zaprojektowanych korytarzach myślowych". Co to znaczy?
- To jest dokładnie mój warsztat pracy. Wierzę w thriller jako w gatunek i uważam, że on ma dwa fundamentalne filary, pokazujące prawdę. Jeden to konstrukcja fabuły, czyli przetasowania wydarzeń, żeby odpowiednio odsłaniać przed czytelnikiem kolejne karty, kolejne sceny, które prowadzą do wysnuwania konkretnych wniosków. Drugi filar to sposób, w jaki te wydarzenia są opisywane. Dlatego najpierw projektuję całą fabułę, wszystkie sceny, czyli jak to będzie wyglądało, co tam się będzie działo, a później już w tę zaprojektowaną historię wpuszczam artystyczną duszę wraz z moimi przemyśleniami, z weną, z tą prawdą, którą mam w sobie. To są takie minimalne drobne przebłyski, jakieś opisy spojrzeń, słów wypowiedzianych jakimś tonem.
- Gromadzi pani sobie te "przebłyski"?
- Czasem tak, częściej to wynika z przygotowań do książki. Oglądam np. reportaż o zabójstwie chłopaka z USA. Poszło o jakąś dziewczynę, ich koleżankę. Jeden był z tzw. porządnego domu. Drugi z patologicznej rodziny i namówił tego pierwszego, aby zatłukł swojego kolegę. I na pytanie, jak to było możliwe, on odpowiedział: "Ominąłem tę część siebie, która zakazywała mi to zrobić, i wtedy to zrobiłem". Coś takiego mówi bardzo dużo o człowieku. Ja takie zdania zapisuję i wykorzystuję. To zdanie już jest w najnowszej książce, którą teraz piszę. Bo to jest coś bardzo prawdziwego. I z takich sytuacji korzystam. Z seriali, z innych książek, z rozmów. Kiedyś do mojej znajomej kolega powiedział: "Wy kobiety na wszystko zawsze macie wytłumaczenie". Odpowiedziała: "A wy mężczyźni i tak nigdy nic nie rozumiecie". To było piękne. Zapisałam i użyłam w książce.
- No to skoro pani zdradziła już jedno zdanie z nowej książki, to przejdźmy do niej. Wiem o niej tyle, co sama pani napisała: "Znowu pokażę mrok kryjący się za zamkniętymi drzwiami naszych domów. Z jednej strony złota klamka, z drugiej skórzany pasek od spodni. I obsesje. Każdy jakąś ma. Ja znowu kilka wytropiłam, a teraz przelewam je na papier".
- Historia będzie dotyczyła zamkniętego osiedla.
- I nie będzie to już osiedle w Oławie?
- Nie wiadomo. Jeszcze sama tego nie wiem. Na pewno chodzi o zamknięte osiedle domków jednorodzinnych, identycznych, piętrowych, przy czym okna na piętrze są zasłonięte żaluzjami. Mieszkańcy zastanawiają się, co tam się dzieje, dlaczego te okna są zawsze zasłonięte. A bohaterka, zagrożona w swoim życiu, wprowadza się na to "osiedle zasłoniętych okien", bo taką miało potoczną nazwę. Chce tam się czuć się bezpiecznie. Bo ochrona całodobowa, bramy, płoty, monitoring, stróżówka. I ona się tam faktycznie czuje bezpiecznie. Jednak zgodnie z umową najmu początkowo nie wchodzi na pierwsze piętro. Jak podpisze umowę na stałe, będzie mogła. Potem się okazuje, że będzie musiała tam chodzić co jakiś czas...
- I tutaj zostawiamy czytelnika z domysłami. Wiem, że jeden z największych domów wydawniczych w Czechach kupił prawa do "Służącej". Książka ukaże się w 2021 na czeskim rynku wydawniczym. Napisała pani, że to dla niej wielka radość, ale... to dopiero początek świetnych wiadomości dotyczących 2021. Jakie są inne?
- Niech to pozostanie niespodzianką.
Alicja Sinicka, rodowita oławianka, urodzona 15 kwietnia 1987. Chodziła do Szkoły Podstawowej nr 4 w Oławie, potem nr 9. Jest absolwentką Liceum Ogólnokształcącego im. Jana III Sobieskiego w Oławie. Ukończyła stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu oraz zarządzanie i inżynierię produkcji na Politechnice Wrocławskiej. Od paru lat związana jest z amerykańską korporacją 3M, gdzie pracuje jako kontroler finansowy.
Napisz komentarz
Komentarze