Piotr Kutela z Lokalnej Grupy Zwiadowców Historii zapowiada, że najbliższym czasie grupa chce złożyć odpowiednie dokumenty związane z nadaniem w przyszłości imieniem pani Basi jednej z nowo powstałych ulic w Jelczu-Laskowicach.
A my już dziś przypominamy rozmowę Katarzyny Zalas z Barbarą Szlachetką z początków jej kariery. To jest jednocześnie fragment z trzeciego tomu książki "INNI ludzie powiatu oławskiego", który ukazał się 2020 roku (jeszcze do kupienia na terenie powiatu, także w redakcji).
*
Jest niewątpliwie damą maratonu. Mówi o sobie, że ma talent do biegania. W ciągu czterech lat przebiegła już ponad 10 tys. km i ciągle biegnie dalej. Dokąd? Co udało jej się dogonić w życiu, za czym wciąż pędzi?
*
Biegać w maratonach zaczęła w roku 1997. - To wszystko przez niego - wspomina żartem doktora Christiana Hottasa, zapalonego maratończyka z Niemiec. - Kiedy zobaczył, z jakim przejęciem oglądam kasetę z maratonu, jakby wyczuł, że to coś dla mnie - opowiada. - Namówił mnie na bieg dookoła domu, tak na próbę. Przebiegłam wtedy jakieś trzy kilometry i poczułam, że to za mało. Chciałam biec dalej i jeszcze dalej. I tak się zaczęło.
Żyję w biegu
Jestem ciągle w rozjazdach. Mieszkam trochę w Hamburgu, Trochę w Jelczu - opowiada o swoim życiu. W jednym i w drugim miejscu czuje się szczęśliwa. Ale w każdym z tych miejsc czegoś jej brakuje. - Kiedy przyjeżdżam do domu, bardzo się cieszę. Mam czas dla rodziny, chętnie sprzątam, piorę - jak zwykła matka. To wszystko mnie napędza, robię to z przyjemnością. Ale po jakimś czasie rozpiera mnie energia i chcę biegać.
Bieg jest jak nałóg
Przebiegła w swoim życiu już ponad 10 tys. kilometrów. - To jest trochę jak narkotyk. Nie potrafię nie biegać. Wtedy mnie rozsadza - mówi.
Na początku myślała o rodzinie, domu, niezałatwionych sprawach. - Teraz podczas biegu, mam w głowie pustkę. Czuję się jak ptak, wypuszczony na wolność. Rozpościeram skrzydła i lecę. Jestem wtedy niesamowicie szczęśliwa, inaczej oddycham. Tego nie da się opisać.
Kilkadziesiąt kilometrów tygodniowo to dla niej tylko trening. - W ten sposób rozgrzewam się przed ultramaratonem. Czasami jest tak, że dobiegam do metry i mogłabym biec dalej. Ale zdarza się, że kiedy dobiegnę z oczu lecą mi łzy i cieszę się, że jeszcze żyję.
Nigdy nie poddała się w trakcie biegu. - To niemożliwe. Zawsze powtarzam, że biega psychika, a nie para nóg. Moja głowa pracuje, mówi do mnie: musisz!
Przyznaje, że w takich sytuacjach ogromną rolę odgrywa jej głęboka wiara. W każdym maratonie biega z medalikiem na szyi. - Żegnam się przed każdym biegiem. A kiedy jest ciężko, łapię za medalik i proszę Matkę Boską o pomoc. Zawsze mi pomaga.
Basia-studentka
Jest po pierwszym roku studiów na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. - Wzięłam dziekankę, bo nie dawałam rady. Przyjeżdżałam do Polski i cały weekend siedziałam na zajęciach. Robiłam te studia kosztem rodziny, bo wracając do domu, nie miałam na nic siły. Czy wrócę? Jeszcze nie zdecydowałam.
Studia zaczęła dla satysfakcji. Ale zastanawia się również na tym, czy nie zostać trenerem. - To mogłoby być ciekawe zajęcie. Bo co jeszcze mogłabym robić? Kiedyś pomyślałam: a może tak zaczęłabym jakąś normalną pracę? Szybko odpowiedziałam, że to nie dla mnie. Nie widzę się w pracy w papierach, za biurkiem.
Kobietą być
Sport sportem, a być kobietą to być kobietą. Choć nie ma zbyt dużo czasu na chodzenie po sklepach, nie należy do kobiet, które stają przed lustrem i pytają: co ja na siebie włożę? - Zawsze miałam swój styl ubierania się. Bardzo lubię wyglądać elegancko. Lubię też rzeczy niezwykłe. Ale samo bieganie po mieście już mnie nie pociąga tak, jak kiedyś. Będąc w Hamburgu, naoglądałam się sklepów z ciuchami i kosmetykami. Dlatego jakoś specjalnie mi tego nie brakuje.
Za to zawsze pragnęła mieć długi, gruby warkocz. - Nie udało się, bo mam za cienkie włosy. Dlatego dla poprawy nastroju dopinam sobie sztuczny.
Lepsze i gorsze dni
Życie jest jedno i już się nie powtórzy. Trzeba z niego korzystać. Cieszyć się z każdej godziny, minuty, jak najwięcej zobaczyć - to jej filozofia życia w skrócie. I choć robi wrażenie wiecznie tryskającej energią i dobrym humorem, przyznaje, że ma chwile słabości. Ale ważne, by znaleźć receptę na to, co boli. - Jestem pod tym względem jak każda kobieta. Kiedy mam słaby dzień, wtulam się w poduszkę i płaczę. Ale tak, że nikt nie widzi, żeby nie było żadnego pocieszania. Może to lepiej dla innych, bo płaczę strasznie głośno. Ale potem jest mi od razu lepiej. Wtedy mogę biec dalej.
Dokąd?
- Dokąd biegnę? Hm... - zamyśla się Barbara. - Zawsze mam jakiś cel. To chyba najważniejsze. Chcę mieć na swoim koncie najwięcej maratonów w Polsce. I nie zawsze chodzi o zwycięstwo. Sukces tkwi w ukończeniu maratonu, w dotarciu do mety, w udowodnieniu sobie, że jest się wytrzymałym psychicznie.
Marzy w dwóch kategoriach: sport i rodzina. Po pierwsze, by dzieci były zdrowe i uczyły się. Po drugie, by dobiec do mety maratonu w wieku 80 lat. A co dalej? - Jak już nie będę mogła biegać, znaczy po osiemdziesiątce, zacznę pisać. Już teraz żałuję, że nie zaczęłam opisywać swoich przeżyć po pierwszym maratonie. Po każdym biegu czuję coś innego. Każdy bieg czego mnie uczy, za każdym razem poznaję wspaniałych ludzi. To pozostaje w moich wspomnieniach.
Popularność
- Tak, to do mnie pasuje - mówi. Tytuły prasowe, wizyty w telewizji, strony internetowe. - Lubię to. Ludzie bardzo miło reagują na mój widok. Rozpoznają mnie na ulicy, zaczepiają. Na początku trochę dałam sobie wejść na głowę dziennikarzom, z czasem nie miałam chwili dla siebie.
Najważniejsze dla niej jest jednak to, że sukcesy nie zmieniły jej charakteru i podejścia do życia. - Koleżanki mówią, że wciąż jestem taka sama. I to sprawia mi dużo radości. Karierowicze, którzy mają nos w chmurach, to zero. Cieszę się, kiedy ktoś się cieszy. Lubię pomagać innym. Nie przejdę obojętnie obok żebraka na ulicy. Uważam, że jeśli już ktoś stoi na ulicy, to naprawdę potrzebuje, nieważne na co. Przecież każdy ma godność, a żebranie jest takie poniżające...
Przyznaje, że sama pochodzi z biednej rodziny. - Wychowywałam się praktycznie bez rodziców. Czasami było naprawdę ciężko. Może dlatego jestem tak bardzo wrażliwa na ludzkie nieszczęście.
Podobni
- To jest film, w którym odnalazłam siebie - mówi o niemieckiej produkcji "300 mil dla Stefanii". - Odkryłam go dopiero niedawno, to naprawdę niesamowita opowieść, oparta na faktach.
Bohater filmu ma nieuleczalnie chorą córkę, ale wierzy, że meta maratonu jest szansą na cud. Biegnie 300 mil, by na końcu wejść do kaplicy i prosić o zdrowie dla swojego dziecka. - Proszę zobaczyć, jak świetnie pokazana jest tu miłość, wiara, determinacja tego mężczyzny - mówi, przewijając kasetę. To okazja, by wspomnieć swoje dzieciństwo. - Jako mała dziewczynka, przez trzy lata miałam niedowład nóg. Lekarze mówili, że nie będę chodzić. Uratowały mnie kąpiele z mrówek, które całymi dniami zbierali dla mnie babcia i dziadek. Uważam, że u wielu ludzi, którzy w dzieciństwie byli kalekami, w wieku dojrzałym zaczynają pojawiać się talenty. To jakby bieg za czymś, czego kiedyś brakowało. Może tak jest też ze mną?
Finansowo jest ciężko
Kiedy ludzie pytają ją o menedżera, spuszcza głowę. - Czasami tak mi wstyd za Polskę - mówi. - Podczas maratonu często opiekują się mną obcy ludzie. Kiedy dobiegam do mety, wiwatują mi Włosi, Holendrzy... Teraz Niemcy chcą mnie wziąć do siebie. Dostałabym niemiecki paszport i dobre warunku do uprawiania sportu. Oni tylko czekają na moją odpowiedź. A ja nie wiem...Jestem chyba zbytnią patriotką.
Ciężko jednak myśleć takimi kategoriami, kiedy koszty sukcesu pokrywa budżet rodzinny. Za udział w każdym maratonie trzeba zapłacić startowe. Trzeba też kupić sportowe buty. Jedne na zwykłe maratony, inne - na ultramaratony. - Ile ja już butów zdarłam, to ciężko policzyć. A o wszystko muszę zadbać sama. Nie starcza mi czasu na pisanie listów do sponsorów. Potrzebuję menedżera, który zadbałby o mnie w Polsce. Ale jemu również trzeba zapłacić.
I tak kółko się zamyka, a Barbara tłumaczy sobie: - Zapłatą za wysiłek jest uczucie, na które nie ma wytłumaczenie. Tego uczucia nie zastąpią żadne pieniądze.
Najbliższe plany
Biegła już po górach, tunelami kopalni i w podwodnym tunelu. Przyszedł czas na coś nowego. 24 lutego wybiera się na maraton po Saharze, w Algierii. Będzie pierwszą Polką, która zdecydowała się na udział w takim biegu. - Boję się jedynie lotu samolotem. A tak poza tym, już nie mogę się doczekać. Dobiegnę. Daję głowę, choćby nawet na czworaka, ale dotrę do mety - deklaruje. - Mogę wziąć udział w tym maratonie tylko dzięki prywatnej osobie. Dariusz Diakowski, właściciel firmy ZCP "Anna" z Marcinkowic, sponsoruje cały mój wyjazd. Jestem mu za to naprawdę bardzo wdzięczna.
Poza tym Barbara Szlachetka chce pojechać do Australii, by spróbować sił w pięciodniowym maratonie. - Marzy mi się również bieg po kamieniach ze Sparty do Aten. Kiedyś Polka próbowała przebiec tę trasę, ale wycofała się w trakcie. No to teraz czas, żebym ja pobiegła.
Kochana rodzina
- Czasami mam wyrzuty sumienia, że poświęcam im za mało czasu. Ale staram się to wszystko pogodzić jak najlepiej - wyznaje. Dlatego święta, wakacje i sylwester - to dla niej rzeczy święte. - Wtedy mnie nie ma. Całkowicie poświęcam swój czas rodzinie.
Na co dzień obowiązki w domu przejął mąż Andrzej. Oboje podkreślają, że najważniejsze są dzieci, 15-letnia Kasia i 13-letni Krzyś. Póki są zdrowe, chcą się uczyć i nie ma z nimi problemów wychowawczych, wszystko da się jakoś zorganizować. Ich receptą na rodzinne szczęście jest rozmowa. - Kiedy jestem za granicą, często dzwonię, dzieci wiedzą, że zawsze znajdę czas, by porozmawiać o ich problemach. Ale gdyby nie Andrzej, na pewno nie dałabym sobie z tym wszystkim rady.
Co na to mąż? - Wiadomo, to wszystko kosztuje mnie dużo wysiłku, ale... tego wszystkiego nie można jej odebrać - mówi.
Napisz komentarz
Komentarze