Od 2015 roku, kiedy ułatwiła to ustawa, zawieranie ślubów poza Urzędem Stanu Cywilnego staje się coraz bardziej modne, choć - jak to mówią młodzi - szału nie ma. Na około 250 ślubów, rejestrowanych rocznie przez oławski USC, działający na terenie miasta i gminy Oława, jest takich ceremonii plenerowych kilkanaście. Trzeba jednak przyznać, że z roku na rok więcej.
Co trzeba zrobić, aby taki ślub zawrzeć? Przede wszystkim pojechać do kierownika USC, w którego obrębie jest to wymarzone na ślub miejsce. Kierownik USC nie może bowiem działać poza swoim urzędem. Jeśli więc ktoś z Oławy chciałby, aby ślubu udzielono mu np. w jelczańskim pałacu, musi pojechać do USC w Jelczu-Laskowicach i tam uzgodnić taką możliwość z kierownikiem urzędu, a przede wszystkim złożyć wniosek o ślub poza urzędem.
Czy to wybrane miejsce na ślub musi spełniać jakieś specjalne warunki? Określa to ustawa, która mówi że urzędnik przyjmuje taki wniosek, jeśli wskazane miejsce "zapewnia zachowanie uroczystej formy zawarcia związku oraz bezpieczeństwo osób obecnych przy składaniu oświadczeń".
To, czy jest odpowiednio bezpiecznie i uroczystość będzie przebiegała godnie, ocenia każdorazowo kierownik USC.
- Może też określić, co jest wymagane - tłumaczy kierownik USC w Oławie Renata Wolf. - Chodzi czasem o stół na dokumenty, na miejscu powinna być flaga albo godło. To nie może być np. na drodze publicznej, gdy jest ruch, czy w miejscu, gdzie ma możliwości schronienia np. przed deszczem.
Gdy kierownik oceni, że miejsce jest odpowiednie i bezpieczne, trzeba jeszcze zapłacić 1000 zł - to stała opłata, jednakowa na obszarze całego kraju (zgodnie z rozporządzeniem Ministra Spraw Wewn. z 2015r.) Wpłaca się ją na kontu urzędu i jest to dochód gminy. Płacąc młodzi nie muszą się już martwić o zapewnienie transportu urzędnika na miejsce uroczystości.
Gdzie u nas najczęściej?
- Jeśli chodzi o miasto, to na takie śluby najczęściej jest wybierana "Winna Góra" - wymienia Renata Wolf. - Do tego zwykle hotele "Sobieski" i "Oławian". W przypadku gminy Oława najczęściej jest to "Tawerna Kapitańska" w Ścinawie Polskiej czy "Karczma u Michelle" w Jankowicach. Kiedyś były też śluby w dawnej restauracji "Cykada" w Stanowicach. Zdarzają się też miejsca prywatne, np. państwo z Jankowic oraz ze Stanowic zażyczyli sobie ślubu przy domu (w ogrodzie), na swojej posesji. I takie śluby się odbyły.
Czasem propozycje młodych rozmijają się z możliwościami urzędu. Renata Wolf miała kiedyś propozycję udzielenie ślubu w balonie, ale nie zaakceptowała takiej propozycji. Zresztą w trakcie lotu balonem ciężko byłoby sprawdzić, czy odbywa się on jeszcze nad terenem gminy Oława, czy już poza, a wtedy taki ślub mógłby być nielegalny. Ostatecznie jednak młodzi zrezygnowali z tego pomysłu. Kiedyś była też propozycja udzielenia świeckiego ślubu, ale... na terenie przykościelnym, a nawet dosłownie przy kościele. Miałby to być zatem jakby ślub kościelny, ale nie w środku. Ostatecznie też do niego nie doszło.
Ślubów może udzielać kierownik USC, jego zastępca bądź burmistrz, który z mocy prawa też jest kierownikiem USC. W przypadku Oławy akurat burmistrz Tomasz Frischmann też wyraża zgodę na śluby poza urzędem, np. udzielał ślubu w "Tawernie Kapitańskiej". Czasem ludzie wprost proszą, aby to on udzielał ślubu - jeśli się zgodzi, oczywiście nie ma problemu.
Co ciekawe, co roku podczas Dni Koguta też ślubów zawsze udziela burmistrz, co stało się swego rodzaju oławską tradycją.
Inaczej
Czym się te śluby plenerowe różnią od tych w urzędzie?
- Na pewno zwykle jest więcej ludzi - mówi Renata Wolf. - Może się też zdarzyć więcej niespodzianek, a nie wszystkie bywają przyjemne. Na przykład ktoś przeszkadza podczas ceremonii. Niedawno, gdy udzielałam ślubu w "Tawernie", na zewnątrz ktoś akurat kosił trawę, co było uciążliwe dla wszystkich, bo to jednak poważna uroczystość, wszystko jest nagrywane... Czasem zdarza się, że ktoś, przechodząc obok miejsca udzielania ślubu, rozmawia przez telefon tak głośno, że zakłóca to, co mówię. Ktoś mu zwraca uwagę, ale czasem niewiele to pomaga. Kiedyś była taka sytuacja, gdy koleżanka udzielała ślubu, to było chyba na statku, w trakcie podpisywania dokumentów. Była akurat piękna pogoda, żadnego wiatru. Koleżanka położyła długopis na protokole i zaprosiła młodych, by podpisywali. Wtedy ktoś ten długopis podniósł i w tym samym momencie, dosłownie w sekundę, mocny podmuch wiatru. Protokół się uniósł, przeleciał nad burtą i... wpadł do wody. Szybko sięgnął po niego świadek i wyciągnął z wody, ale był już cały mokry. Na szczęście zawsze jesteśmy przygotowani na taką okoliczność i mamy drugi egzemplarz. Ale strach w oczach był.
Nie pierwszy raz - jak opowiada kierownik oławskiego USC. Strach zdarzył się bowiem także wtedy, gdy piękne tło wymarzonej ceremonii ślubnej za bardzo... zbliżyło się do urzędniczki. A było to tak. - To była piękna łączka, na niej śliczny namiot, a ponieważ było bardzo gorąco, odsłonięto boki - opowiada Renata Wolf. - Niedaleko pasły się koniki, co wyglądało bardzo sielsko, bo tak właśnie miało być. Podczas udzielania ślubu koniki zaczęły jednak podchodzić do ludzi coraz bliżej. Panie w garsonkach, w sukieneczkach, a tu konie zaczęły je trącać głowami. Zbliżały się także z tyłu do koleżanki, udzielającej ślubu. Słyszała, że koń jest coraz bliżej, coraz bliżej, ale nie mogła nerwowo zareagować, bo właśnie odbierała ślubowanie. Miała prawdziwego stracha, że ten konik ją z tyłu zacznie skubać, ale dzielnie wytrwała do końca ceremonii.
Napisz komentarz
Komentarze