Od 22 lat leczy w Bystrzycy, gdzie mieszka. Z misją pomocy lekarskiej wybrał się na 5 tygodni na Madagaskar jako wolontariusz
- Z takim pomysłem, a nawet pragnieniem nosiłem się od dawna - przyznaje Zbigniew Tyszkowski, lekarz rodzinny z Bystrzycy. - Zawsze podobał mi się praca na misjach.
To jego pierwszy taki wyjazd. Rok temu natrafił w internecie na stronę prowadzoną przez Ojców Oblatów - to jeden z zakonów misjonarskich, które pracują m.in na Madagaskarze. Zainteresował się propozycją wyjechania na misję i napisał do nich, zwłaszcza że zna język francuski, więc wyjazd akurat na Madagaskar był możliwy.
- To był wyjazd w ramach jednego z moich najdłuższych urlopów w życiu - mówi lekarz - bo ja zwykle mogę sobie pozwolić na parę dni urlopu w ciągu roku.
Co na to żona? Na początku czekała, aż mu przejdzie, ale ponieważ nie przechodziło, postanowiła wziąć w tym udział. Pojechali razem, z tym że pani Jolanta na własny koszt, już nie jako wolontariusz, którym organizatorzy opłacają przelot i pobyt.
- Nie, nie na pewno nie żałuję, to był wspaniały wyjazd - mówi lekarz - choć kosztował wiele trudu, bo organizacyjnie przygotowywałem się przez rok. Musiałem ukończyć kurs medycyny tropikalnej, podszkolić język francuski w zakresie medycznych terminów fachowych, oboje z żoną musieliśmy przyjąć wymagane szczepienia, np. na wściekliznę czy dur brzuszny.
Zetknięcie się z madagaskarską służbą zdrowia do najłatwiejszych doświadczeń nie należała, bo tam rzeczywistość jest diametralnie inna niż tutaj. Po pierwsze - nie ma bezpłatnej służby zdrowia. Państwo refunduje jedynie leki na trąd i gruźlicę.
- Jeżeli tam ktoś przychodzi do szpitala, to, pierwsze pytanie nie dotyczy tego, co dolega, tylko kto za niego zapłaci - opowiada Tyszkowski. - Madagaskar jest państwem, fasadowym. 1-2% to ludzie bogaci, uczestniczący w sferze rządowej. Są urzędnikami, mają pieniądze i interesy z różnymi korporacjami, reszta ludzi żyje w prawdziwej nędzy. Bodajże ponad 60% Malgaszy - to autochtoniczna część ludności Madagaskaru - je zaledwie jeden posiłek dziennie.
Lekarz z Bystrzycy pracował w wiosce Befasy, liczącej około 600 osób, na skraju buszu, na zachodnim wybrzeżu wyspy, w przychodni zbudowanej w 2019 roku przy pomocy Fundacji Redemptoris Missio, Caritasu i Polskiej Fundacji dla Afryki.
Ponieważ zabrał ze sobą z Polski trochę sprzętu, w tym przenośny aparat USG, część z tego pozostawił w przychodni w ramach dodatkowej pomocy. Podczas 5 tygodni na Madagaskarze przyjął ponad 260 pacjentów.
- Większość to przypadki internistyczne, pediatryczne, bardzo zabiedzone - mówi. - Gdy przyszła pacjentka z kaszlem i pytam ją jak długo kaszle, odpowiedziała, że od... trzech lat. U nas się mówi, że ktoś kaszle od 3-4 dni, a tam...Gdy przychodzili ci z buszu, a szli nawet 15-20 km, to oni byli najbiedniejsi. Widziałem dziewczynkę, która miała porwaną koszulkę, całą powiązaną w węzełki, aby nie spadła... To naprawdę robi wrażenie. Takiej biedy nigdy wcześniej nie widziałem. Bardzo się cieszyli. Dla nich lekarz jest na wagę złota. Byli bardzo wdzięczni, że się ktoś nimi zainteresował, że mieli możliwość przebadania się czy zrobienia USG.
Teoretycznie powinno być tak, że gdy wyjedzie z tej przychodni jeden lekarz-wolontariusz, zaraz powinien być kolejny, aby pomoc była stała, lecz nie zawsze tak jest. - Po pierwsze nie ma tak dużo chętnych - mówi Tyszkowski. - Nie znam na przykład żadnego lekarza z powiatu oławskiego, który byłby na takich misjach. Po drugie - jest mało lekarzy znających język francuski, który nie jest tak popularny wśród medyków, a w przypadku Madagaskaru konieczny. Poza tym największa trudność dla nas, lekarzy z Europy, to jest wzięcie sobie wolnego. Też miałem poważne kłopoty ze znalezieniem kogoś na zastępstwo w Bystrzycy, bo przecież moi pacjenci nie mogą czekać 5 tygodni. Ostatecznie znalazłem, ale przecież oni też zwykle kosztują...
Oczywiście - jak przyznaje lekarz - taki wyjazd gdzieś daleko pozostawia pewien urok egzotyki, bo to też spotkanie z inną kulturą, z innymi ludźmi, ale główną motywacją była chęć niesienia bezinteresownej pomocy lekarskiej najuboższym na krańcach świata.
- Tak, gdybym miał jeszcze raz taką możliwość wybrałbym się ponownie - mówi bez zastanowienia. - To jest coś wspaniałego. Praca w takim kraju, w takich warunkach, gdzie bardzo realnie można pomoc, gdzie w ogóle ta potrzeba niesienia pomocy jest sto razy większa niż u nas...
*
Więcej na ten temat, w tym bardzo ciekawy raport lekarza z misji - w "Gazecie Powiatowej" dostępnej na terenie powiatu oławskiego lub TUTAJ:
Napisz komentarz
Komentarze