Fragment rozmowy:
- Ale żeby zaraz do koła gospodyń wiejskich...
- A dlaczego nie? Od ubiegłego roku jestem w Kole Gospodyń Wiejskich w Wójcicach, gdzie mieszkam. Nikt mnie do tego nie zmuszał. Oglądałem kiedyś w telewizji naszego ministra rolnictwa, który na jakimś spotkaniu kół gospodyń wiejskich mówił, że wszystko fajnie, tylko... panów tu nie ma. Bo kto im będzie pomagał? To ja do koleżanki Agnieszki, szefowej naszego wójcickiego koła, "wpisuj mnie!". Będę pierwszy i na razie jedyny. Powiedziała, że inni też by chcieli i nawet chcą. To fajnie - pomyślałem wtedy, że może będę pierwszym, ale nie ostatnim.
- I co, są ci inni?
- Na razie nie ma. Jestem jedynym członkiem. Zresztą chciałem już być nim wcześniej. Myślałem sobie, że przyjdzie emerytura, to co wtedy robić?
- No to co pan robi w tym kole i jak się pan czuje w tym babińcu?
- Czuję się wspaniale, bo zawsze słyszę "pomóż coś", "przynieś", "napraw coś komuś". Wyjeżdżamy często na występy gościnne, to zawsze jest co robić. Czy dźwignąć, coś czy ustawić, czy złożyć namiot... Przyjeżdżają wtedy inni mężowie naszych członkiń i też pomagają, ale na razie się nie zapisują.
- A na takich wyjazdach jest pan pokazywany innym kołom gospodyń jako coś wyjątkowego? No, taki wyjątkowy okaz?
- Niektórzy to tolerują, a niektórzy się śmieją, że po cholerę on tam jeszcze. Mnie to nie rusza. Bo jeśli jest tyle kobiet we wsi i nie chcą należeć do koła, tylko siedzą w domu, nic nie robią, a tu może by się i czegoś nauczyły, bo pieczemy i chleby, i jakieś ciasta, gotowania różne są, wyjeżdżamy z kołem w różne miejsca. Jest ciekawie...
- Może więc ta nazwa jest po prostu przestarzała i powinno być "koło gospodyń i gospodarzy wiejskich"?
- Może i tak, ale ona funkcjonuje od zarania dziejów. Zaraz po wojnie, jak się tu wszystko zjechało z różnych stron świata, szczególnie ze Wschodu, to właśnie panie założyły koła gospodyń. Nie wiadomo zresztą, czy to nasze w Wójcicach nie jest jednym z najstarszym na całym Dolnym Śląsku.
- Czy w innych kołach są panowie?
- Kiedyś coś w telewizji słyszałem, że gdzieś jeszcze są, ale na naszym terenie innych członków kół nie ma.
- To jak ten babiniec pana, rodzynka, przyjął? No bo panie mają swoje babskie sprawy, a tu facet się wpycha...
- Na razie tego nie zauważyłem. Traktują mnie jako kolegę.
(...)
- A tak generalnie to zachęcałby pan innych mężczyzn, aby wstępowali do kół gospodyń wiejskich?
- Z chęcią. Nie jest to takie złe. Zachęcam. To przyjemne, mamy te wyjazdy, zawsze coś się dzieje. Teraz nawet jak w Laskowicach dostawaliśmy za naszą działalność nagrodę, to satysfakcja była. Może się niektórym nie podoba, ale to jest piękna statuetka lwa. Niewielu ją otrzymało, a my zasłużyliśmy i się z tego bardzo cieszę.
- Pan jest w kole z żoną. A co by było, gdyby jej nie było, a pan sam chodził do tego babińca? Byłaby zazdrosna?
- Na pewno by poszła za mną! Pociągnąłbym ją za sobą, bo w kupie siła.
(...)
- A co by pan powiedział mężczyznom, którzy chcieliby jak pan należeć do koła gospodyń wiejskich, ale się wahają, może wstydzą, może trochę boją...
- Powiedziałbym im, żeby się zapisali, bo zawsze lepiej należeć do koła. Ja należę już do trzech. Polski Związek Wędkarski, Polski Związek Łowiecki, Koło Gospodyń Wiejskich.
- Czyli najpierw ryby, potem dziki, a teraz... kobiety?
- Trochę tak (śmiech). Należeć do KGW to nie jest żadna, jak to mówią, hańba. To jest coś fajnego, przyjemność. Zresztą dużo mężczyzn z nami jeździ jako mężowie, choć tylko ja jestem oficjalnie członkiem koła. Trzeba by to zmienić. Lepiej należeć do koła, lepiej przyjść na świetlicę, niż stać z piwem za wiejskim sklepem...
*
Cała rozmowa w najnowszym wydaniu:
Napisz komentarz
Komentarze