Fragment:
- Wchodzę niby do pani, ale już w progu witają mnie misie. Mnóstwo misiów...
- Bo misie dostały dużą część domu. Kolekcja początkowo mieściła się w tych pomieszczeniach dawnej szkoły, w których wcześniej jako nauczycielka mieszkałam, a gdy się rozrastała, przeznaczyłam na nią jeden pokój, ale ona się nadal rozrastała, więc musiałam pomyśleć o tym, aby zrobić im więcej miejsca i....
- ...i dała się pani misiom wypchnąć z domu?
- Troszkę tak, ale nie całkowicie. Po prostu przeniosłam się na drugą stronę domu, a misie dostały kuchnię, sypialnię i salon z kominkiem. Żyjemy w symbiozie. Jeszcze parę lat temu do głowy by mi nie przyszło, że wyprowadzę się ze swojego ulubionego salonu, ze swojej ulubionej kuchni, ze swoje sypialni, a zajmę część domu, gdzie mieszkałam kiedyś jako młoda nauczycielka - było tam mieszkanie służbowe, bo ten budynek to dawna szkoła. Podczas remontu starałam się, aby ten stary poniemiecki dom zachował swój dawny klimat. Stąd stare meble, wiele detali. Nie kupowałam nigdy mebli w IKEI (nie mam nic do tej firmy), ale moje wybory były inne. Kupowałam wszystko zwykle na targach, używane. To są moje celowe decyzje, aby zachować klimat starego domu.
- Bo stare misie najlepiej czują się w starym domu?
- Tak. Poza tym uważam, że jeśli można jakoś zatrzymać czas, to tylko w przedmiotach. To, co mnie ujmuje w tych miśkach i starych meblach, to to, że jak się bierze takie przedmioty z tzw. duszą, widać w nich zatrzymany czas. A u misiów jeszcze dodatkowo widać dziecięce emocje, te wszystkie całuski, przytulenia...
(...)
- Widzę u pani wielką różnorodność misiów?
- Bo tak jest. Dużo misiów jest ze wschodu Polski, jakby tam ludzie więcej starych zabawek zostawiali. Ale mam też misie z Francji. Jest też miś zostawiony przez niemieckich właścicieli tych ziem. Międzynarodowe towarzystwo. O, te na przykład są z Krakowa i mają blisko 100 lat. A tu miś Lotnik - próbuję mu kupić teraz jakiś stary samolot, który by do niego pasował. Jest też znana postać filmowa - Miś Uszatek z klapniętym uszkiem. Jest i miś Kowboj z Bytomia, od górnika, musiałam go porządnie wyprać. Jest i ranny miś, a przynajmniej owinięty bandażem, leży sobie w kołysce. To miś Pacjent. Ma szklane oczka, czyli jest dość stary i mocno sponiewierany, ma też wypłowiałą sierść. Zostawiłam ten bandaż, bo tak opatrzył go jego poprzedni właściciel, pewien chłopiec z Lubelskiego. A tu jest najmniejszy miś z mojej kolekcji. Ma zaledwie 2 centymetry, jest zrobiony z filcowanej wełny, a pochodzi od kolekcjonera z Krakowa.
- A te dwa ręcznie zrobione z serduszkiem obok?
- To długa i piękna historia. Dowód, że misie niosą ze sobą mnóstwo emocji. Na dodatek jest to historia Romea i Julii, bo tak się nazywają. Zaraz przeczytam ją panu, bo mam tu list na temat akurat tych misiów:
Zgodnie z umową telefoniczną przesyłam do pani zapewne pięknej kolekcji misie, które są dla mnie wyjątkową pamiątką i bardzo się cieszę, że trafią do dobrego nowego domku. Misie szyła moja babcia Julia, artystka malarka, krawcowa projektantka, która przed około 50 laty włożyła w nie serce i duszę. Użyła do tego naturalnych materiałów jak len, juta, sznurek konopny, a do wewnątrz ścinki, również naturalne. Potem moja mama je zmodyfikowała, używając bardziej współczesnego materiału, jakim jest polar, ponieważ mole upodobały sobie wełniane elementy. I tak oczka, noski i kokardę. Wreszcie ja i moja córka też miałyśmy swój wkład w ich mocne zużycie poprzez utulanie i kochanie. Wędrowały z moją Martą po Polsce, zwłaszcza na Mazury, gdzie wygrzewały się nad jeziorem na słoneczku i nawet pływały jachtem. Należały więc do 4 pokoleń, a powstały w dwustuletniej chacie mojej prababci Marianny w Dębicy na Podkarpaciu, gdzie mieszkała i miała swoją pracownię moja babcia Julia. I tam właśnie uszyła je na maszynie Singer, która też ma ciekawą historię, ponieważ podczas wojny jej "głowa" była zakopana głęboko pod ziemią, zaś "nogi" ukryte w stodole w sianie. Takim była cennym skarbem, ponieważ przed i po wojnie potrafiła wyżywić za pomocą pracy mojej babci całą rodzinę. Misie są więc specyficzne również z wyglądu.
Taki list otrzymałam wraz z misiami od pani Ireny Górskiej-Szreder z Dębicy.
- Cudowna historia. Prawdopodobnie o wielu misiach można by długo opowiadać, ale ile ich właściwie u pani jest?
- Dokładnie to nawet nie wiem, na pewno ponad sto, ale oprócz samych misiów mam też dla nich cały arsenał odpowiednich zabawek. Jest np. stary koń na biegunach czy konik z wózkiem, w którym siedzą misie. Są też w starych dziecięcych kołyskach, wózkach - jest sporo rekwizytów dla misiów. Jest na przykład kufer, w którym Polacy, jadący tu ze wschodu, przywieźli swój dobytek. Obok poniemiecki instrument. Na razie wszystko jeszcze nie jest zorganizowane tak, jak docelowo ma być. Zamysł jest taki, aby stworzyć tematyczne kąciki. Na przykład przy stole weselnym jest kącik, gdzie będzie młoda para misiów i ich goście weselni. Poznawać będziemy misie w różnych okolicznościach. W kuchni, w szkole, w sypialni, przy instrumentach muzycznych.
- A czasem odwiedza pani swoje misie w tym salonie z kominkiem?
- Przychodzę tu, aby pracować nad wystawą.
- Kiedy pojawił się pomysł na nią?
- Początkowo nie myślałam o udostępnianiu misiów. Jednak gdy pracowałam w prywatnym przedszkolu, namówiono mnie na zrobienie ekspozycji z nich i wtedy zobaczyłam reakcję ludzi... Znajomi zaczęli mnie namawiać. Długo się wzbraniałam, bo do tej pory to było moje, prywatne, ale jakoś uległam tym namowom. Uznałam, że skoro wystawa wzbudza tak ciepłe emocje, zresztą nie tylko u dzieci, bo i dorośli się odzywali, przypominali sobie dzieciństwo... Nie wszystko musi być na wysokim C, czasem może warto przyjechać do takiego miejsca jak Grędzina, by odświeżyć sobie emocje z dawnych czasów, i po prostu popatrzeć na stare misie.
- No właśnie. Stare...
- Bo to docelowo będzie "Dom Starego Misia". Taka ma być oficjalna nazwa. Padła też kiedyś fajna propozycja - bo wystawa skojarzyła się z książką "Przygody Czarnego Noska" - żeby nazwać wystawę "Misie Noski Grędzinoski". Podoba mi się, więc może wejdzie do nazwy jako drugi człon, bo jednak "Dom Starego Misia" podoba mi się najbardziej. No i niesie przesłanie. Ktoś mi kiedyś powiedział, żebym dała spokój z tym słowem "stare". Tymczasem wydaje mi się, że właśnie trzeba przywracać pozytywne znaczenie słowa "stary". Ono się nam teraz kojarzy najczęściej z czymś zużytym, do wyrzucenia, bo przecież wszyscy wokół krzyczą, że trzeba być młodym i pięknym. Ale w tych starych misiach jest tyle urody, emocji, doświadczeń... Historii po prostu...
*
Cała duża rozmowa w najnowszym wydaniu "Gazety Powiatowej" do kupienia na terenie powiatu oławskiego lub TU:
Napisz komentarz
Komentarze