Poszkodowaną jest 55-letnia współlokatorka oskarżonego, a wcześniej wieloletnia partnerka. Oprócz biegłych tym razem na sprawie stawili się też świadkowie.
Zdaniem biegłego medycyny sądowej, rana postrzałowa w brzuch, którą odniosła 55-latka, bez wątpienia spowodowała ciężki uszczerbek na jej zdrowiu i realne zagrożenie utraty życia. Śrut przedziurawił bowiem jelito grube poszkodowanej i gdyby nie szybka interwencja chirurgiczna, kał z jelita przedostałby się do wnętrza brzucha i spowodował zapalenie otrzewnej, a w konsekwencji śmierć poszkodowanej.
Jak wiemy z zeznań kobiety na wcześniejszej rozprawie - to ona zadzwoniła na nr 112 i wezwała pomoc uciekając z miejsca zdarzenia, czyli altanki, gdzie mieszkała razem z oskarżonym. Karetka przyjechała szybko i udzielono jej pomocy, więc do zakażenia nie doszło. Podczas operacji nie wyjęto jednak śruta, który utkwił wewnątrz jelita. Zdaniem biegłego obecnie nie ma takiej potrzeby, bo z czasem obrośnie on tkanką włóknistą i "w najprostszym wariancie" tam pozostanie. Może jednak dojść do tego, że tkanka zacznie przerastać do otaczających narządów, np. do jelita. To może spowodować różne dolegliwości, a nawet doprowadzić do niedrożności jelita. Konieczna więc będzie kolejna operacja. Obecnie nie można ostatecznie przewidzieć skutków zdrowotnych, jakie poniesie poszkodowana w związku z otorbieniem śruta i pozostawieniem go w jelicie. Nie ma jednak wątpliwości, że otwór w jelicie powstał od postrzału śrutem. Gdyby jednak nie szybka interwencja chirurgiczna, to kał, którego było dużo w jelicie, z pewnością wydostałby się do jamy brzusznej w ciągu godziny. Od tego momentu w otrzewnej zacząłby się tworzyć stan zapalny, który nieleczony doprowadziłby do zgonu w ciągu kilku godzin.
Odpowiadając na pytania sądu oraz obrońcy oskarżonego biegły dodał, że każdy strzał w okolice jamy brzusznej, biorąc pod uwagę stożkowy kształt śruta i odległość, a także siłę wystrzału, spowodowałby uszkodzenie narządów wewnętrznych powodując ciężkie obrażenia ciała, co w przypadku nieudzielenia pomocy łączyłoby się z zagrożeniem życia. Według niego niemożliwe, aby poszkodowana odniosła takie obrażenia, gdyby strzelający oddał strzał z pozycji kucnej, jak twierdzi oskarżony. On zeznał, że broń wystrzeliła, gdy próbował ją przytrzymać na udach podnosząc się z kolan.
Biegły z zakresu badań broni i balistyki dodał, że omawiana w sprawie broń jest pneumatyczna. W rozumieniu ustawy o broni i amunicji pozwolenie na taką broń trzeba mieć dopiero wtedy, gdy wystrzelony z niej pocisk w odległości jednego metra posiada energię większą niż 17 J. Jeżeli energia pocisku jest mniejsza, nie wymaga się rejestracji takiej broni i zgodnie z definicją wspomnianej ustawy nie stanowi broni pneumatycznej. Broń, którą miał oskarżony, ma energię strzału 16,5 J, więc nie wymagała rejestracji i zezwolenia. Omawiany w sprawie karabinek produkowany jest w celach rekreacyjnych - na pewno nie do strzelania do zwierząt czy ludzi - podkreślił biegły. Pytany, co trzeba zrobić, by oddać z takiego karabinka strzał, tłumaczył, że trzeba go do tego odpowiednio przygotować, czyli naciągnąć tłok, w tym przypadku przełamać lufę, włożyć śrut do komory nabojowej, domknąć lufę, czyli ją wyprostować, a następnie odbezpieczyć karabinek. Jest on bowiem wyposażony w urządzenie zabezpieczające, które uniemożliwia oddanie przypadkowego wystrzału. Strzał można więc oddać dopiero po odbezpieczeniu karabinka, wycelowaniu w określone miejsce i naciśnięciu na język spustowy.
Biegły stwierdził, że broń mogłaby wystrzelić, gdy oskarżony próbował ją przytrzymać na udach, ale wówczas musiałby włożyć palec w metalowy kabłąk i nacisnąć język spustowy. Co więcej, broń musiałaby być przygotowana do strzału, czyli załadowana pociskiem i odbezpieczona. Gdyby bron nie była odbezpieczona, nawet po naciśnięciu spustu nie wystrzeliłaby. Jeżeli bron wystrzeliła, to znaczy, że była przygotowana do strzału.
Pierwszy świadek, który zeznawał tego dnia, to znajomy, który codziennie bywał w altance, a nawet przez jakiś czas mieszkał tam i regularnie pił alkohol z oskarżonym. Potwierdził, że para mu kiedyś pomogła, przyjmując pod swój dach, gdy nie miał gdzie mieszkać. Po około roku wyprowadził się jednak do altanki ogrodowej na działce obok. Mimo to nadal on i oskarżony często popijali alkohol. Poszkodowana nie pije alkoholu, ale czasem im go kupowała. Przyznał, że między nią a oskarżonym czasem dochodziło do awantur w jego obecności. Pamięta jedną większą. Nie wie, o co poszło, chyba o pieniądze. Zaczęli się tak szarpać, że prawie wszystkie ciuchy na sobie porwali. Żadne nie chciało odpuścić. Z dnia, w którym kobieta został postrzelona (1 listopada 2022), świadek pamiętał niewiele. Jak co dzień przyszedł do nich ok. godz. 7.00 i jak zawsze zaczął pić z oskarżonym - piwo i mikstury z mocniejszym alkoholem. Około godz. 12.00, może 13.00, poszedł do domu swojej matki. Przebrał się i poszedł na cmentarz na grób dziadka. - Pocałowałem jego zdjęcie, zapaliłem świeczkę i... ciemność całkowita, dalej już nic nie pamiętam - twierdził przed sądem. - Obudziłem się następnego dnia rano na swojej działce. Nie było mojego kubka. Pomyślałem, że został u nich, bo tak bywało. Poszedłem tam. Wziąłem kubek z parapetu. Nikogo nie było. Altanka pozamykana i wszystko tak, jak by się nic nie stało. Wróciłem do siebie, zrobiłem herbatę i zadzwonił telefon. Patrzę, a tu pani (tu imię poszkodowanej). Odebrałem telefon, a ona cichym głosem poprosiła, żebym poszedł na ich działkę. Chciałem, żeby mówiła głośniej, ale powiedziała, że nie może, bo jest w szpitalu, po operacji, bo (tu imię oskarżonego) do niej strzelał. - Jak to? Niemożliwe - powiedziałem do niej.
Pytany przez prokuratora, czy pamięta, by 1 listopada oskarżony pokazywał mu wiatrówkę albo dawał do potrzymania, świadek stanowczo zaprzeczył. Odpowiadając na pytania obrońcy dodał, że tego dna oskarżony i poszkodowana zachowywali się wyjątkowo spokojnie, aż wydawało mu się to dziwne, ale tak było i nic nie wskazywało, że może wydarzyć się coś złego. Pytany o agresywne zachowania poszkodowanej powiedział, że pamięta, gdy raz od wejścia do domu zaczęła się czepiać oskarżonego, wyzywać, że znów pije, ale on nie był jej dłużny. - Ja tego nie pamiętam, ale ludzie mówili mi, że kiedyś, gdy narozrabiałem, to mnie też walnęła w głowę - powiedział i dodał, że pamięta, jak oskarżony "rzucił go o glebę".
Składając wyjaśnienia w postępowaniu przygotowawczym świadek był bardziej rozmowny. Stwierdził wówczas, a podtrzymał to w sądzie, że kiedyś oskarżony straszył go wiatrówką. Doszło między nimi do sprzeczki słownej, po czym oskarżony powiedział "idę po wiatrówkę" i faktycznie po nią poszedł. Świadek przestraszył się, bo - jak twierdzi - oskarżony "od dziecka jest wariat" i zaczął uciekać przez działki. W pewnym momencie zobaczył, że oskarżony wychodzi z altanki i rzeczywiście trzyma w ręku wiatrówkę. Zauważył, że celuje w jego stronę. Padł więc na ziemię i schował się w przydrożnym rowie. Nie pamięta, czy oskarżony ostatecznie strzelił, bo wiatrówka jest cicha i nic nie słychać. Po chwili wstał i krzyknął: "Coś pan, czub!?" i poszedł z swoją stronę.
Cały artykuł w "Gazecie Powiatowej" na terenie powiatu oławskiego" lub TU:
Napisz komentarz
Komentarze