Z tej okazji przypominamy wspomnienie Lesława Mazura, który 55 lat temu, w lipcu 1968 roku, był na tym pierwszym turnusie:
Przyjechałem razem z grupą kwatermistrzowską samochodem ciężarowym na sprzęcie obozowym pod plandeką. Jechaliśmy całą noc.
Pierwsza grupa kwatermistrzowska rozbiła już część namiotów tuż za Ośrodkiem Badawczym Polskiej Akademii Nauk z Warszawy, w którym pracowało kilka osób. Na prawo od PAN-u, bo tak nazywaliśmy ośrodek, na wydmach stała wojskowa wieża radarowa z pracującym na okrągło radarem. Miało tam zawsze służbę 4 żołnierzy, z którymi się zaprzyjaźniłem - wpuścili mnie na górę wieży. Co za widoki! Niestety, nie pozwolili mi zrobić zdjęć, czego bardzo żałowałem. Zaczęli przychodzić do nas na obiady, a potem na pozostałe posiłki i wcale nie chcieli wracać do jednostki. Aż pewnego razu dowódca przyjechał do nas na obóz sprawdzić, co się dzieje.
Był też obóz z Łodzi, ale on był dalej za wieżą radarową i do morza chodził zejściem obok PAN-u.
W lesie było pusto, czasami jakiś miejscowy przyszedł popatrzeć, jak się urządzamy. Na pierwszym turnusie nie mieliśmy prądu, energetyka postawiła linię, ale mieli problemy z uruchomieniem linii. U gospodarza w Kopalinie (wioska za Lubiatowem) postawiliśmy dwie małe lodówki i tam trzymaliśmy artykuły, które wymagały chłodzenia. Woziliśmy je obozowym samochodem, który na czas obozu użyczył nam Powiatowy Inspektorat PGR z Oławy. Pierwsze moje spotkanie w tym miejscu z morzem było miłym zaskoczeniem, plaża była olbrzymia, miała z 150 metrów szerokości o była idealnie czysta, prawie nie było śladów obecności człowieka. Do dziś uważam, że nad Bałtykiem mamy najpiękniejsze plaże. PAN miał wbite wówczas 3 pale, wysokie na kilka metrów, w głąb morza mniej więcej co 100 m. Na nich wisiały kable i robili badania ruchów dna Bałtyku.
Ja byłem wówczas drużynowym, miałem stopień przewodnika. Wówczas prawie wszyscy drużynowi nie byli nauczycielami. Życie obozowe wyglądało zupełnie inaczej niż dzisiaj. Kwaterka rozbijała tylko to, co najważniejsze, czyli 10-osobowe namioty do spania, urządzała kuchnię w namiocie-beczce. Namiotów małych dla kadry zawsze brakowało i część kadry spało w 10-osobowych namiotach. Wyposażenie namiotów to... kto sobie co zrobił, to miał, ale to już poszczególne drużyny robiły we własnym zakresie. Pomysłów było co niemiara. Ciekawe były też totemy przed namiotami, które nawiązywały do nazw zastępów albo drużyn. Muszę powiedzieć, że zdecydowana większość harcerzy była wtedy pierwszy raz nad morzem, wówczas dzieci młodzież rzadko jeździły na obozy czy kolonie. Dzieci ze wsi musiały pomagać w domu przy żniwach.
Harcerze mieli bardzo wypełniony czas, co dnia inna drużyna miała służbę w kuchni, wartowniczą i porządkową. Każdy zastęp w czasie obozu miał raz służbę w kuchni.
Na początkowych obozach mieliśmy tylko jedną panię kucharkę, która potrafiła gotować na 100 osób. Harcerze wykonywali prace pomocnicze - czyli obieranie finkami kartofli dla całego obozu, mycie garów, palenie w kuchni z cegieł, którą sami robiliśmy i w parnikach - początkowo drewnem, więc rąbanie to też była praca dla starszych harcerzy. Grube gałęzie przynosiły poszczególne drużyny, gdy wracały z zajęć. W dzień 2 harcerzy pełniło wartę, a w nocy 4 harcerzy i drużynowy. Przypominam, że na tym turnusie nie było światła.
Wszyscy harcerze mieli czas wypełniony zajęciami - uczyli się pionierki obozowej, każdy musiał wiedzieć, co to jest "śledź" i jak go wbić, musiał umieć rozbić namiot i go okopać, musiał samodzielnie zbudować w lesie szałas, musiał umieć na podstawie drzew określić kierunki, by się nie zgubić. Większość harcerzy znało alfabet Morse`a (to takie dzisiejsze komórki). Ponieważ byliśmy nad morzem, gdy tylko była pogoda, szliśmy na plażowanie i kąpanie - ratownikiem był wtedy druh Poldek Wełyczko. Na obozie była rozgrywana olimpiada sportowa. Dużą atrakcją były biwaki w lesie - wtedy harcerze budowali szałasy i zastępami przebywali tam sami przez dwa dni. Mieli doskonały kontakt z przyrodą. Jedzenie, czyli suchy prowiant, brali z obozu. Były też biegi harcerskie, które pozwoliły nam zwiedzać okolicę. Piękne ogniska, wspaniałe harcerskie piosenki...
Druh Jan Dulębowski - wspaniały przyjaciel młodzieży - nauczył nas piosenki o Monte Casino i na cześć polskich żołnierzy spod Monte Casino harcerze nazwali największą wydmę w okolicy właśnie "Monte Casino" - nazwa ta wśród obozowiczów funkcjonuje do dziś.
Pod koniec obozu były alarmy dzienne, a nawet nocne w pełnym rynsztunku - to dopiero było przeżycie, szczególnie że nie mieliśmy światła.
Ponieważ moja Mama Emilia Mazur była kwatermistrzem, odpowiedzialnym za wyżywienie obozowiczów, znałem ten temat od podszewki. Mama do końca życia mówiła "załatwiać", a nie kupować. Spróbuję to niżej wyjaśnić.
Na obozie był zawsze zaopatrzeniowiec - na tym pierwszym obozie pełnił tę funkcję Zdzisław Widepuhl. To od jego sprawności zależało zaopatrzenie. Był 1968 rok, strefa nadgraniczna (30 km). Żeby tu być, należało się zameldować w ciągu 24 godzin, turystów prawie nie było, wiejskie małe GS-owskie sklepiki miały towar tylko dla miejscowych. Chleb i nabiał kupowaliśmy w GS w Choczewie, warzywa w hurtowniach - można powiedzieć, że sklepów prywatnych wówczas w ogóle nie było. Zaopatrzeniowiec dwa trzy razy w tygodniu jechał więc do Lęborka - około 40 km - gdzie robił zakupy w kilku sklepach, bo w jednym nie było tyle towaru.
Komendantem obozu był druh Włodzimierz Marciniak, który był bardzo dobrym organizatorem. Doskonale nawiązał współpracę z ówczesnymi władzami w Choczewie i w nadleśnictwie. Moja Mama często jeździła z nim na te spotkania albo miejscowe władze przyjmowane były na obozie. Ta współpraca procentowała przez wiele lat, a takim dobrym duchem był nadleśniczy (imienia nie pamiętam) Antończuk, który przez wiele lat nam - harcerzom z Oławy - pomagał.
Na koniec muszę dodać parę słów o organizacji obozu. Bo ona zaczęła się już w styczniu 1968 roku - wyjazd i poszukiwanie terenu na obóz, potem zapewnienia środków finansowych, wybranie kadry i podpisanie umów, załatwienie transportu dla harcerzy i sprzętu, poszukiwanie i załatwienie sprzętu obozowego, praca na obozie, a potem jego rozliczenie w Komendzie Chorągwi we Wrocławiu (do końca września). Oławscy Harcerze mieli wielu przyjaciół - bez ich wsparcia i pomocy bardzo trudno byłoby zorganizować wyjazdy nad morze.
Mama była w Lubiatowie na 57 obozach, czyli w sumie ponad cztery lata spędziła na obozach. Ogółem była na 77 obozach i zlotach. Odeszła na "Wieczną Wartę" w kwietniu 2003 roku. Harcerze oddali część Mamie na obozie, ustawiając pusty namiot w miejscu, w którym przez lata pracowała i spędzała wolny czas.
Wspominając pierwszy obóz zajrzałem do Kroniki Hufca ZHP w Oławie z 1968 roku i część informacji w swoich wspomnieniach tu ująłem. Ponieważ w kronice nie ma podanego składu kadry pierwszego turnusu, a niektórzy byli na dwóch turnusach , spróbowałem na podstawie zdjęć, które robiłem, spisać uczestników I turnusu. Jeżeli kogoś opuściłem lub przekręciłem imię lub nazwisko, to przepraszam.
Skład kadry według moich zdjęć:
Marciniak Włodzimierz - komendant
Mazur Emila - kwatermistrz
Wełyczko Poldek - oboźny-ratownik
Dulębowski Jan
Beździak Janina - lekarz
Stefan Kępski - drużynowy
Kordys Janina - drużynowa
Kornecka Maria
Matejuk Jan - drużynowy
Mazur Zbigniew - księgowy
Mazur Monika - drużynowa
Aldona Szopf - drużynowa
Tenerowicz Halina
Widepuhl Zdzisław- zaopatrzeniowiec
Widepuhl Zofia - kuchnia
Wójtowicz Teresa - kuchnia
Żarowska Krystyna - lekarz
Zamorski Janusz - drużynowy
Ostiadel Witold
Mazur Kazimierz.
*
Aby informacja była pełniejsza, zajrzałem do "Wiadomości Oławskich" z 1998 roku (nr 33), gdzie redaktor Jerzy Kamiński pisze o uroczystościach na trzecim turnusie w Lubiatowie z okazji 30 lat bytności oławskich harcerzy w Lubiatowie w artykule "Lubiatowskie pokolenia", cytuję: - Szczególnie gorąco witany był pierwszy komendant obozu w Lubiatowie Włodzimierz Marciniak (obecnie z Jeleniej Góry), któremu na sam widok obozowej bramy z napisem "Pokolenia 68-98" błysnęły łzy w oczach. To właśnie druh Marciniak był tym, który pierwszy odkrył to piękne miejsce nad morzem. Na jubileuszowych uroczystościach byli także m.in. dawni komendanci obozów bądź kolonii zuchowych: Stefania i Józef Kopytowie, Marian Puszka oraz Maria Drozd. Nie zabrakło wieloletnich instruktorów Władysława i Teresy Supersonów oraz Anieli Krawczyk. Oprócz gości miejscowych z nadleśnictwa, gminy i Gdyńskiego Urzędu Morskiego, na obóz przyjechała wieloletnia szefowa obozowej kuchni Stefania Chrustowska. Na uroczystościach byli też przedstawiciele oławskich władz samorządowych: zastępca burmistrza Franciszek Październik i sekretarz urzędu Marek Kłeczek oraz była burmistrz Janina Stelmaszek. Życzenia z okazji jubileuszu przysłali na obóz Elżbieta Mnich - była komendant hufca, Danuta Horbaczyńska - przez wiele lat wspierała obóz pomocą medyczną oraz Irena Suska dyrektor LO w Oławie.
I dalej: - Przez lubiatowski obóz przewinęło się kilkaset osób kadry, może nawet tysiąc, ocenia komendant hufca Halina Luch: - Bardzo trudno byłoby wszystkich zaprosić.Wybraliśmy więc tych którzy najbardziej przyczynili się do tego, że w Lubiatowie jesteśmy już 30 lat.
Gościem szczególnym była druhna kwatermistrz Emilia Mazur. Trzeci turnus był dla niej 69. spędzonym w Lubiatowie, co oznacza, że druhna kwatermistrz spędziła w Lubiatowie około 3 lat. Nie opuściła ani jednego obozu. Druhna Mila zastrzega jednak, że tegoroczny obóz był ostatnim w jej karierze i za rok rezygnuje z pracy jako kwatermistrz. Bywalcy obozów twierdzą jednak, że to niemożliwe, bo nie wyobrażają sobie Lubiatowa bez druhny Mazur.
Na temat tego, kto odkrył dla oławskich harcerzy Lubiatowo, krążą już legendy. Ponieważ pamięć jest ulotna, pozwolę sobie zacytować redaktora Jerzego Kamińskiego z jego artykułu "Niech będzie Lubiatowo" w "Wiadomościach Oławskich" (nr 30/98):
- To piękne miejsce odkrył druh Marciniak z druhną Mazur i druhem Sokołowskim, opowiadał mi kiedyś "etatowy" komendant obozu Marian Puszka, który na pierwszym obozie lubiatowskim pełnił funkcję kronikarza, więc miał obowiązek wszystko zapamiętać.
Ja z opowiadań Mamy pamiętam, że w styczniu 1968 roku pojechała pociągiem z druhem Marciniakiem i druhem Sokołowskim do Lęborka, do Komendy Hufca ZHP, gdzie wskazali kilka miejsc na obóz na morzem. Jak pojechali do Lubiatowa, to od razu wybrali to miejsce i już nigdzie nie jechali. Można by jeszcze wiele pisać, np. o statku rybackim, zatopionym obok strumyczka - na maszcie wisiał dzwon, który budził zainteresowanie, szczególnie starszych harcerzy, ale wojsko goniło. A i tak w końcu zniknął. O stodole gospodarza pana Sowińskiego ze wsi Lubiatowo, gdzie przez lata był magazynowany obozowy sprzęt, za co płaciliśmy. Nie pamiętam, czy po 10, czy po 20 latach, druh Władek Superson wystąpił z wnioskiem, aby pan Sowiński nam płacił, bo stodoła w zimie bez naszego sprzętu się przewróci od wiatrów.
Na tym kończę swoje wspomnienia o pierwszym obozie w Lubiatowie - tym z 1968 roku. Do Lubiatowa jeździłem do początku lat dziewięćdziesiątych...
Lesław Mazur
Napisz komentarz
Komentarze