Fragment reportażu Jerzego Kamińskiego "Tylko podkowa po nim została", który ukazał się w styczniu 2022 roku:
*
(...)
Pamiętam drewniany parterowy budyneczek na górce, coś w rodzaju większej altany, nadmiernie obwieszonej wykonanymi przez kowala przedmiotami - mnóstwo podków, tworzących obrys ścian, jakieś ornamenty, przesadnie powyginane okucia drzwi. Przez wejściem mnóstwo wszelkiego rodzaju żelastwa, resztki po wykonanych pracach, fragmenty ogrodzeń, pręty.
Kuźnia przy cmentarzu żydowskim działała praktycznie do końca życia kowala Józefa Mąkowskiego. Początkowo nawet pełną parą, bo wtedy, a były lata powojenne, w okolicy było dużo koni, więc i robota była. Jak to wyglądało, opisuje Marek Mąkowski, syn kowala: - Przyjeżdżał rolnik czy wozak, bo u nas węgiel wtedy woziło się furmanką. Wcześniej trzeba się było umówić, jak dzisiaj do fryzjera. Ojciec widząc konia już z daleka widział, że to będzie np. podkowa trójka. To średni rozmiar. Piątka czy szóstka to już były podkowy duże, dla koni pociągowych. Ojciec zawsze sam to musiał stwierdzić. Wtedy zapadała decyzja, co robimy, ile kopyt, no i odczepiało się konia od wozu, a przyczepiało do specjalnego słupka. W kuźni podkowy wisiały takie, jak się je w sklepie kupowało, czyli odkuwki, albo te, które się samemu robiło. Brało się je i dostosowywało na miarę, konkretną podkowę do konkretnego konia.
Ogień palił się cały czas, dawniej był miech, poruszany mięśniami, ale synowie nie pamiętają tego. Za ich czasów już był elektryczny wiatrak, a paliło się koksem, który dawał wysoką temperaturę.
- To ja musiałem rozpalać i trzymać ogień, potem czyścić palenisko - wspomina Marek. - Ojciec powoli przymierzał podkowę do konia, a był dokładny. Byli tacy kowale, co najpierw wiercili w kopytach dziury na ufnale, czyli specjalne gwoździe, ale jak się je wywierciło, to słabo trzymało.
Ufnal to specjalny gwóźdź, który ma przekrój zbliżony do kwadratowego na całej swojej długości. Przekrój ufnala, największy przy łbie, zmniejsza się stopniowo, aż do utworzenia ostrza, potrzebnego do przebicia końskiego kopyta.
- Gdy było źle zrobione, koń wyjeżdżał z kuźni i zaraz podkowa mu latała - opowiada Marek Mąkowski. - Dlatego u nas specjalnie na gorąco przebijakiem pod wymiar robiło się otwór, a jak się wbijało ufnala, to on zaciągał, wszystko dopasowane się robiło i trzymało. Dużo zależało od konia. Jak był grzeczny i dawał sobie podnieść nogę, to wszystko trwało godzinę-dwie.
Przy dużym ruchu dziennie można było i ze cztery konie podkuć. Czasem jednak, gdy koń był narowisty, uwiązanie go do słupka nie wystarczało. Wtedy trzeba było zabierać zwierzę na lecznicę weterynaryjną naprzeciw kościółka św. Józefa przy ulicy Przyjaciół Żołnierza Polskiego (obecnie to ul. ks. Jana Janowskiego). Tam mieli specjalne klatki dla niespokojnych zwierząt. Dopiero unieruchomione zwierzę dało się podkuć, co mogło trwać nieraz i cały dzień.
Bywały jednak i mniej typowe sposoby na narowiste konie. Niektóre tak wspominał kowal Józef: - Ja go chcę kuć, a gospodarz mówi "poczekaj pan" i wyciąga ze słomy na wozie takie proste, chłopskie skrzypki, i zaczyna grać. Teraz kuj! Koń stał jak zasłuchany, a ja go okułem. A jednego zza Odry to koń musiał mieć na głowie koc albo kufajkę i dopiero wtedy dał się okuć. O, takie konie się spotykało!
Gdy kowal poszedł na emeryturę, zawiesił działalność, ale kuźnia wciąż pracowała. Już nie na potrzeby koni, których było coraz mniej, tylko bardziej artystycznie, bo takie ciągotki Józef miał zawsze.
- Rozpalał sobie ogień i klepał tam jakiś mieczyk, jakąś szabelkę - mówi syn. Bardzo szybko wszyscy w okolicy wiedzieli, że mistrz kowalski może wykuć ze stali wszystko. Okucia do drzwi, zamki, krzyże do kościołów, halabardy, miecze, szable, kraty, a nawet żyrandole.
- Jak się wchodzi do urzędu miejskiego po schodach, to zaraz za wejściem są kraty zrobione przez ojca, jest nawet wizytówka - opowiada Marek. - Czasem jak z kimś idę, to pokazuję i chwalę się. Patrz, mówię, to ojciec robił.
Głębiej, w pomieszczeniach na parterze, gdzie kiedyś działał klub "U Jakuba", jeszcze w latach 90. wisiały żyrandole wykonane przez Mąkowskiego.
*
Czy spod ręki słynnego kowala wyszły też żyrandole w Sali Rycerskiej, najbardziej reprezentacyjnym oławskim pomieszczeniu? Wielu tak przypuszcza, nikt nie potwierdza, choć sam Mąkowski w księdze pamiątkowej swojego prywatnego "muzeum" chwalił się, że jego najsłynniejsze dzieło to "w Zamku Piastowskim, w Sali Rycerskiej", czyli chyba jednak te żyrandole wyszły spod jego ręki.
W kościele pw. NMP Matki Pocieszenia ołtarz z cudownym obrazem przywiezionym z Witkowa na Kresach oddzielają od wiernych kraty autorstwa Mąkowskiego. To wiemy na pewno. - Nawet ksiądz Kutrowski potem z ambony dziękował, bo Mąkowski ani złotówki za to nie wziął, a robił z własnego materiału - wspomina Władysława Trymbułowska, teściowa wnuczki Józefa.
Generalnie rodzina zapamiętała, że rzadko za cokolwiek artystycznego brał pieniądze. Już prędzej podarował, gdy ktoś bardzo prosił.
Przy budynku, gdzie kiedyś mieściła się siedziba Cechu Rzemiosł Różnych, bramę też wykonał oławski kowal-artysta. - Myśmy to razem robili - wspomina Marek Mąkowski. Wszyscy synowie kowala potrafili pracować w kuźni i często ojcu pomagali.
W kaplicy cmentarnej przy ul. Zwierzynieckiej zmarli leżą pod żyrandolami, które także wyszły z rąk mistrza Mąkowskiego.
Kiedyś Józef wygiął sobie wielką podkowę z metalu z wpisanymi życzeniami "Wesołych Świąt". Wisiała na drewnianej ścianie kuźni. - Jest teraz w Godzikowicach, moja mama zawsze ją wiesza na święta - mówi wnuczka Magdalena. Rodzina pamięta też o dwóch charakterystycznych lampach z kogucikami - jedna stała w oławskiej powiatowej komendzie policji, druga w wojewódzkiej. Najsłynniejsze okazały się jednak rekwizyty do dwóch filmów "Przyłbice i kaptury" oraz "Jeździec na siwym koniu". W sprawie tego pierwszego filmu zachowało się nawet zamówienie z Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu, w których proszą o wykonanie "elementów dekoracyjnych z metalu (rekwizyty) według podanych projektów". Niestety, rysunki się nie zachowały, nie wiemy więc, czy mistrz wykuwał szable czy zbroje. Na pewno, jak przechowała pamięć syna, ojciec zrobił do filmu okucia do drzwi, zawiasy, wielki pęk zamkowych kluczy na metalowym kółku, oraz żelazne kule najeżone kolcami, wykorzystywane w broni dla piechoty...
Napisz komentarz
Komentarze