- Urodziłaś się w Ukrainie, ale wychowałaś w Polsce. Jak tu trafiłaś?
- Mój tato stacjonował tu w wojsku i całą rodziną mieszkaliśmy w Brzegu. Potem na krótko wróciliśmy na Ukrainę, ale ostatecznie znów chcieliśmy zamieszkać w Polsce. Nie wiem, czemu rodzice podjęli taką decyzję, ale pewnie znali już ten kraj, wiedzieli, jak tu się żyje i uznali, że warto spróbować przeprowadzić się na stałe.
- Śpiewasz od dziecka, pamiętasz jak to się zaczęło?
- Moja mama śpiewała. Może nie robiła tego zawodowo, ale zapędy miała. Podobnie babcia. Dziadek skończył szkołę muzyczną i potrafił grać na trąbce, choć wszyscy mu mówią, że "słoń mu na uszy nadepnął". Nie wiem więc, czy były to trochę niespełnione marzenia mamy, ale podobno gdy miałam roczek, to już potrafiłam zaśpiewać całą piosenkę z pamięci.
- Kiedy pierwszy raz pomyślałaś, że to będzie ta droga, którą chcesz podążać?
- Od zawsze tak miałam. Jeszcze jako mała dziewczynka powtarzałam, że kiedyś będę śpiewać. Dzieci w szkole śmiały się ze mnie, bo miałam takie marzenia. Z tyłu głowy wierzyłam jednak, że tak po prostu będzie. Jeździłam na pierwsze konkursy, śpiewałam w różnych zespołach, grywałam da dużych eventach, ekskluzywach weselach itp. Potem wpadłam na pomysł, by zgłosić się do Idola...
- Aż trudno uwierzyć, że to było 20 lat temu. W 2003 roku telewizja Polsat emitowała drugą edycję tego talent show, w którym dotarłaś do półfinału. Miałaś wtedy 16 lat.
- Zgadza się, pamiętam to doskonale. Byłam z mamą, która musiała wyrazić zgodę na mój udział w castingu. Dziś myślę, że gdyby nie to, że byłam tak młoda, to inaczej wykorzystałabym tę szansę, którą dawał program. Doszłam do półfinału, rywalizowałam w dogrywce przed finałem i nagle z dnia na dzień stałam się osobą rozpoznawalną. Ludzie mnie zaczepiali, prosili o autografy czy zdjęcia. Wtedy Idol to było naprawdę coś, a występowanie w odcinkach na żywo, dostanie się do półfinału, to była duża rzecz.
- Idol był pierwszym talent show w Polsce, który bił wszelkie rekordy popularności.
- Dokładnie tak. Poznałam tam ludzi, wśród których są wielkie gwiazdy polskiej sceny muzycznej i nie tylko. Mam tu na myśli chociażby Krzysztofa Zalewskiego - on wygrał drugą edycję Idola, w której brałam udział. Przychodzą mi też do głowy takie postacie jak Damian Aleksander, który jest aktorem i wokalistą Teatru Roma, Paulina Sykut, która jest prezenterką w Polsacie czy Joanna Kulig, znana chociażby z nominowanego do Oscara filmu "Zimna Wojna". Gdyby nie fakt, że byłam tak młoda i trochę nie wiedziałam, co chcę i co mogę po takim programie osiągnąć, to pewnie ta kariera potoczyłaby się nieco inaczej. Zostałam zasypana umowami telewizyjnymi i nie skończyło się w moim przypadku tak, jak u kilku innych osób, dla których talent show był prawdziwą trampoliną.
- Idol słynął też z bezkompromisowości jurorów. Pamiętasz, jak ciebie przyjęli na castingu?
- Miałam trzy głosy "za" i jeden przeciw. Z tego, co pamiętam, przeciw był Kuba Wojewódzki, który stwierdził, że go po prostu nie przekonałam. Przypadłam do gustu szczególnie Robertowi Leszczyńskiego, on od początku forsował mój dalszy udział w programie. Potem się nieco pozmieniało i gdy wybierano uczestników do półfinału, to Elżbieta Zapendowska nie do końca chciała mnie w półfinale, ale Kuba Wojewódzki stwierdził, że ja muszę przejść, bo jestem "rodzynkiem przywiezionym zza wschodniej granicy". Pamiętam te słowa do dziś.
- Czy po latach myślisz, że talent show to odpowiednie miejsce dla nastolatków?
- Biorąc pod uwagę moje doświadczenia, mogłabym odpowiedzieć, że nie. Z drugiej strony w tej branży każdy ci powie, że najlepiej jest zacząć, gdy jest się młodym. Nie ma tylko dobrej albo tylko złej drogi. Młodym, utalentowanym osobom często brakuje doświadczenia i jasno sprecyzowanych oczekiwań, co sprawia, że jest to porywanie się z motyką na słońce. Łatwo więc o sytuacje, w której telewizja podkłada ci w teorii wspaniałą umowę, na której potem wychodzisz "jak Zabłocki na mydle". Dziś mogę powiedzieć, że mając za sobą 20 lat doświadczenia na scenie, nie straciłabym głowy, gdyby nagle moje utwory zaczęły być grane przez wszystkie stacje radiowe. Gdy jest się na początku drogi, o rozważne podejście jest trudniej.
- Ciekawym fragmentem twojego życiorysu jest 9-letni pobyt w Maroku. Jak tam trafiłaś?
- To był przypadek, a może przeznaczenie... Gdy wyjechałam w 2012 roku do Maroka, zarabiałam bardzo duże pieniądze w Polsce, śpiewając w klubach. Zleceń miałam sporo, więc mogę powiedzieć, że moja kariera wokalistki klubowej była wtedy u szczytu. Zapraszało mnie Dzień Dobry TVN, pojawiały się liczne wywiady, telefon dzwonił naprawdę często. I jeśli mam odpowiedzieć, dlaczego zachciało mi się czegoś innego, to nie wiem. Moja koleżanka pracowała jako hostessa w brazylijskiej restauracji w Marrakeszu i zaczęła mnie namawiać na przyjazd. Długo się nie zastanawiałam, spakowałam rzeczy i pojechałam. Chyba chciałam się odciąć i przeżyć coś nowego. Szybko dostałam propozycję pracy w restauracji, w której miałam śpiewać. Warunki były fatalne, bo płacili mi 1000 euro, gdy w tym czasie byłam w stanie zarobić pięć razy więcej w Polsce. Z jakiegoś powodu pojechałam jednak śpiewać do kotleta...
- Logiki w tym nie ma.
- Zgadza się. Pieniądze są dla mnie istotne, ale nigdy nie były najważniejsze. Dlatego zdecydowałam się na sam wyjazd. Może byłam trochę zmęczona tym, co wtedy robiłam. Może w pewien sposób nieszczęśliwa. Trudno powiedzieć.
- Z biegiem czasu w Maroku wydarzyło się sporo fajnych rzeczy. Mam tu na myśli chociażby współpracę z Red One`m, laureatem dwóch nagród Grammy.
- Dlatego myślę, że ten wyjazd mógł być swego rodzaju przeznaczeniem. W Maroku muzycznie jest wiele możliwości. Przez te kilka lat miałam okazję śpiewać z muzykami światowej klasy z różnych części świata - Wenezueli, Kolumbii, Kuby, Australii czy Stanów Zjednoczonych. Poznałam naprawdę wielkich ludzi z talentem o niesamowitej skali. Wśród nich był oczywiście Red One, ale tak naprawdę nie chciałabym mówić tylko o nim. Miałam duże szczęście, że trafiłam do środowiska, w którym nauczyłam się wielu rzeczy, zaczynając od produkcji muzycznej, przez pisanie muzyki i tekstów, po taniec salsy, samby czy reggaeton. Od jednego z moich szefów usłyszałam, że na scenie jestem jak manekin. Trafiłam więc na przymusowe lekcje tańca, którego uczyła mnie m.in. mistrzyni świata w salsie. Mogę być wdzięczna, że ten wyjazd do Maroka się wydarzył. To była świetna decyzja, w Polsce bym tego wszystkiego nie przeżyła.
- Rozwój sceniczny i mnóstwo dobrych doświadczeń. Rozumiem, że po powrocie nie było innej opcji, niż kontynuowanie kariery w Polsce?
- W Maroku śpiewałam w restauracjach, zarabiając już bardzo dobre pieniądze. Oprócz tego tworzyłam muzykę po angielsku, a w międzyczasie prowadziłam jeszcze studio nagrań. Współpracowałam z różnymi artystami i producentami, cały czas pisząc teksty dla kogoś innego. Moja kariera była więc gdzieś odstawiona na bok, ale wiedziałam, że chcę do niej wrócić, być może pokazując się w nieco innym świetle. Zawsze chciałam iść w muzykę popularną, ale skoro na pewnym etapie życia przytrafiło się śpiewanie w klubach, to po prostu ciągnęłam ten temat. Muzyka klubowa jest fajna, ale taki występ jest nieco inny niż klasyczny koncert. Do klubu ludzie przychodzą się bawić, występ artysty dzieje się trochę przy okazji. Zupełnie inaczej wygląda to wtedy, gdy ktoś kupił bilet właśnie na mój koncert, bo chce usłyszeć moją muzykę i zobaczyć mnie na scenie.
- Jeśli po przeczytaniu naszej rozmowy, ludzie zaczną szukać twoich utworów w internecie, to co tam znajdą?
- Na pewno szczerość. Prawda w każdej dziedzinie mojego życia jest numerem jeden. Tworzę muzykę prosto z serca. Piszę ją, komponuję i produkuję przy wsparciu różnych osób, np. Jana Smoczyńskiego, który pomaga mi w postprodukcji utworów. Piszę o tym, co się wydarzyło, co zauważam wokół siebie. Teksty dotyczą przede wszystkim mojego życia prywatnego.
- Powiedziałabyś, że gatunkowo tworzysz pop?
- Dziś muzyka jest tak wymieszana, że ciężko się szufladkować w jednym konkretnym gatunku. To na pewno jest pop, czasem może bardziej pop-rock albo indie pop. Nie kategoryzowałabym tego.
- W najbliższy piątek wychodzi twój singiel "Gdzie, kiedy, jak?". Powiedz coś o tym utworze.
- Zachęcam do tego, by zajrzeć na wszelkie platformy streamingowe już w piątek. To mój drugi singiel, bardzo długo wyczekiwany, napisany tuż po kłótni z moim partnerem, w momencie gdy byłam na niego bardzo wściekła.
- Rozumiem, że obecnym partnerem?
- Tak, wciąż jesteśmy razem, układa nam się wspaniale. Wydaje mi się, że pisanie tekstów jest dla mnie formą terapii, więc w tamtym momencie wylałam wszystkie żale i od razu zrobiło mi się lżej. Mogę więc powiedzieć, że trochę na niego nakrzyczałam w tej piosence. Jest to więc kawałek o rozwścieczonej babie, która wyrzuca swoje żale na partnera. Myślę, że wiele kobiet odnajdzie siebie w tych wersach. Klip wymyśliliśmy wspólnie z moim partnerem i bardzo na niego czekamy.
- Co ciekawe, w teledysku wystąpi Joanna Jędrzejczyk, czyli osoba związana ze sportami walki.
- Pisząc ten utwór, w głowie miałam wizję kobiety okładającej swojego chłopa. (śmiech) Mój partner wpadł na pomysł, że mogłaby być to Joanna Jędrzejczyk i zamarzyło nam się takie rozwiązanie. Mimo że jest bardzo zajętą osoba, Asia zgodziła się wystąpić w klipie. Jesteśmy jej bardzo wdzięczni, teledysk wyszedł wspaniale. Dzięki Asi, ale też wszystkim innym osobom, które biorą w nim udział. Drugą główną postacią jest pięściarz Michał Leśniak, pojawia się w nim także Laura Grzyb, mistrzyni Europy w boskie, do tego także El Mario, czyli gwiazda federacji Gromda. Mamy duży wachlarz osobistości, a w roli statystów występują nasi przyjaciele. Wierzę, że klip spodoba się ludziom tak bardzo, jak mi.
- Zwróćmy uwagę na wątki oławskie w tym utworze. Piosenka jest o twoim partnerze, który pochodzi z Oławy. Jak długo mieszkacie tu razem?
- Rok. Pochodzę z Brzegu, a konkretnie ze Skarbimierza, więc po sąsiedzku. Dzięki mojemu chłopakowi Oława jest teraz najbliższa mojemu sercu. Przeprowadzając się tutaj nie byłam przekonana czy chcę tu mieszkać, ale teraz mogę powiedzieć, że w moje rodzinne rejony już bym się nie przeprowadziła. Oława ma swój urok.
Napisz komentarz
Komentarze