Podczas tegorocznej akcji "Szerpowie Nadziei", w której harcerze pomagają osobom z niepełnosprawnościami zdobywać tatrzańskie szczyty, brała udział czteroosobowa reprezentacja naszego oławskiego hufca ZHP. Byli to dh Leszek Paluch, dh. Hanna Dressler, dh. Zuzanna Dressler i dh Jacek-Kuba Dressler.
Panowie byli już po raz drugi Szerpami Nadziei, czyli tymi, którzy pomagają niepełnosprawnym - zwanymi w tej akcji Skarbami - dotrzeć do celu. W tym roku córki Jacka wzmocniły oławską ekipę.
Akcję wymyślili harcerze z 36. Drużyny Harcerskiej Czerwonych Beretów z Jastrzębia Zdroju, a właściwie wymyśliła się sama. Członkiem tej drużyny jest bowiem Maciek Skowronek, chorujący na dziecięce porażenie mózgowe. Gdy drużyna pojechała na zimowisko w Bieszczady i wybierali się na Tarnicę, Maciek nie zamierzał zostać w schronisku. Chciał z nimi, więc... wzięli go na plecy, bez żadnych nosideł czy przygotowań. I zanieśli. Udało się. Potem były kolejne wejścia. Bardzo szybko akcja pod nazwą "Szerpowie Nadziei" przerodziła się w ogólnopolskie wydarzenie.
W tym roku wzięło w nim udział niemal pół tysiąca osób - uczestnicy, zwani Skarbami, czyli 78 dzieci oraz 57 dorosłych w przedziale od 5. do 50. roku życia, dotkniętych różnym stopniem oraz formą niepełnosprawności, a także około 300 Szerpów. Wyprawy ruszyły na Morskie Oko, Rysy, Rusinową Polanę, Kasprowy Wierch, Kościelec i kilka innych dostosowanych do możliwości Skarbów miejsc, ale wcześniej podzieleni na zespoły wolontariusze przez kilka miesięcy przechodzili kursy pomocy przedmedycznej, łączności radiowej, a nawet technik linowych niezbędnych do pokonywania najbardziej wymagających szlaków.
- W ten sposób pomagamy Skarbom zwiedzić Tatry, chcemy im pokazać ich piękno - mówi Jacek-Kuba Dressler.
Żeby zostać Skarbem, trzeba się zgłosić przez ankietę, potem kontakt z zespołem wolontariuszy... i w drogę! No, może nie tak szybko, bo wcześniej niezbędna jest rozmowa ze Skarbem i dopasowanie trasy do konkretnej osoby - to kwestia rodzaju niepełnosprawności i możliwości, choć praktycznie prawie nie ma przeciwwskazań, chyba że wyraźny zakaz lekarza.
- W tym roku miałem w ekipę Mikołaja, który cały czas był pod respiratorem i szliśmy na Rusinową Polanę - mówi Jacek-Kuba Dressler.
- W zeszłym roku obaj byliśmy w ekipie Franka, który jeździł na wózku - mówi Leszek Palusz. - W tym roku miałem dwóch niepełnosprawnych "dorosłych chłopców", którym trzeba było pomagać w chodzeniu, jeden nie dosłyszał i nie dowidział... W zeszłym roku rodzice niektórych Skarbów chcieli koniecznie iść z nami, żeby zobaczyć, jak to jest. W tym roku już mieli na tyle zaufania, że spokojnie zostawiali nam Skarby pod opieką. Bo naszym celem jest Skarb. Jeśli na przykład on stwierdzi, że dalej nie chce iść, to cały zespół rezygnuje. On decyduje, gdzie idziemy.
W zeszłym roku, gdy szli z Frankiem, a byli już tylko jakieś 200 metrów od Koziego Wierchu, czyli docelowego szczytu, a pogoda się trochę załamywała, Franek powiedział, że kończą wyprawę. I bez szemrania skończyli. Zrobili sobie tylko pamiątkowe zdjęcie w miejscu, gdzie Franek odpuścił, i wrócili. Udało im się złapać łączność ze sztabem, który podesłał wózek inwalidzki Franka do Morskiego Oka, gdzie musieli dojść, a stamtąd Skarb zjeżdżał już na wózku.
Trasy zależą od możliwości, od tego, co jesteśmy w stanie osiągnąć, czyli wnieść, wprowadzić itp. - mówi Leszek. - Przygotowujemy się do tego. Gdy w sobotę mieliśmy iść ze Skarbami na Kościelec, my, czyli Szerpowie, poszliśmy tam już w piątek, żeby potem żadnych niespodzianek na trasie nie było, bo Kościelec to jednak jest górą dość wymagającą, gdzie przydałby się kask, a przy osobie niepełnosprawnej to już musi być, konieczna jest także lina...
- Praktycznie wszędzie da się wejść, to kwestia przygotowania i treningu - mówi Jacek-Kuba Dressler. - W tym roku w piątek ten pierwszy akcyjny Skarb, czyli Maciek Skowronek, "wchodził" na Rysy, a już w sobotę część jego ekipy wsparła moją ekipę. Trasa teoretycznie nie była wymagająca, ale byli chętni. Wnieśli czy wciągnęli wózki na Rusinową Polanę, tam chwila odpoczynku, a potem wnieśli Tymka, który choruje na dziecięce porażenie mózgowe, na Gęsią Szyję. Jego mama nie była w stanie w to uwierzyć. Nie wierzyła, że to w ogóle to będzie możliwi, że Tymek wejdzie tak wysoko. On był bardzo szczęśliwy. Tymek nie mówi, ale było to widać po jego minie, po reakcjach, że jest zadowolony, szczęśliwy. Usłyszeliśmy od mamy, że widzimy się za rok.
Zuza szła na Gęsią Szyję przez Rusinową Polanę z grupą harcerzy niepełnosprawnych intelektualnie. - My byliśmy dla nich wsparciem - opowiada. - Jeżeli na przykład ktoś miał problem z wejściem na schody, to pomagaliśmy. Byliśmy też motywatorami, rozmawialiśmy ze Skarbami, a jeżeli ktoś z nich chciałby zawrócić, to wtedy my z nim zawracamy. Najcięższe u nas były właśnie te schody. Już w połowie mieliśmy dość, także Szerpowie, bo to jednak nie tylko wchodzenie, ale kontrolowanie innych i im pomaganie. U nas było 18 Skarbów i 16 Szerpów, więc praktycznie jeden do jednego, bez chwili wytchnienia. Kontrolowaliśmy na trasie, czy idą turyści, wtedy trzeba zejść na bok.
Hania szła z ekipą taty, zajmowała się 11-letnią Nikolą, z którą weszła na Gęsią Szyję. - Była bardzo podekscytowana, że idzie - opowiada. - Co prawda było po drodze kilka kryzysów, ale dałyśmy radę, dotarłyśmy na szczyt. Tam powiedziałam jej, że jestem z niej dumna. Usłyszałam, że ona o tym wie, i że to wejście było jej marzeniem.
Druhowie z Oławy, którzy rok temu byli zwykłymi Szerpami, w tym roku do sztabu dostali propozycję, aby zostać liderami ekip. Za rok nie wyobrażają sobie, aby akcja odbyła się beza nich. Dziewczyny też zapowiadają udział.
- Bardzo lubię pomagać - mówi Hania. - Tu chciałam pokazać, że się da. Mój tato, jak pojechał na taką akcję w zeszłym roku i potem opowiadał o niej, o tym, że Maciek chce być na Rysach, że jest taka akcja, to powiedziałam, że jadę. W tym roku, jak już sobie omawialiśmy nasze wyjście, powiedziałam, że to był pierwszy, ale na pewno nie ostatni raz. Bo daje mi to satysfakcję. Jak weszliśmy na Gęsią Szyję, gdy widziałam te uśmiechy Skarbów, to zafascynowanie widokami, to było coś przepięknego.
Jacek-Kuba mówi, że jest nauczony pomagać. - Robimy to bezwiednie - mówi. - Gdy w zeszłym roku pojawiło się hasło "Szerpowie Nadziei", spytałem Leszka "Słyszałeś?". "Słyszałem". "Jedziemy?". "Jedziemy". I pojechaliśmy, a Szerpowie okazali się bardzo ciepli. Widzieliśmy tych ludzie pierwszy raz, ale bardzo szybko przyjęli nas jak swoich, z otwartymi ramionami. Po 15 minutach rozmawialiśmy ze sobą, jakbyśmy się znali 30 lat. Gdy dotarliśmy na szczyt, po Franku było widać, że jest bardzo zadowolony, a jego mama mówiła nam, że syn wyznacza sobie coraz wyższe cele. W zeszłym roku to też był jego pierwszy raz, ale w tym roku już miał "swoją stałą ekipę", z którą weszli na Kościelec. A potem ten uśmiech dziecka się liczy, radość na ich twarzach. Rodzice mówią, że jesteśmy ich bohaterami, ale ja mówię, że my się tak nie czujemy. Po prostu robimy to, co czujemy, że trzeba zrobić.
- Ja swoje kilometry ścieżek w Tatrach już wydeptałem - mówi Leszek. - Łatwo jest harcerzom pokazać ten świat, wyjść w góry, pokazać to, co robimy. Znacznie trudniej jest to pokazać komuś, dla kogo to na co dzień nie jest dostępne. Nie każdy rodzic się odważy pojechać w góry z osobą niepełnosprawną. A dla nas liczy się pasja pomagania i znalezienia cząstki dla siebie, bo to przecież przynosi i nam ogromną satysfakcję, gdy wracamy, bo wszystko się udało... Gdy w tym roku stanęliśmy na jakimś szczycie, a był to cel jednego z moich Skarbów, był niesamowicie zadowolony, ale za plecami już miał Świnicę zapowiedział, że za rok to będzie jego cel.
Napisz komentarz
Komentarze