Gdy policja zatrzymała pana Staszka i przeszukano jego auto, znaleziono tam szereg dokumentów, które mogły wskazywać na prowadzone przez niego poszukiwania skarbów, np. rzekomo stare poniemieckie mapy czy właśnie wydruki z georadaru. To te wydruki pokazywał panu Władkowi, co miało go w jego oczach uwiarygodnić. Podczas procesu część dokumentów w języku niemieckim przetłumaczono i okazało się, że przynajmniej niektóre z nich były podrabiane - pojawiały się w nich liczne błędy językowe, np. "sterzenie" zamiast "stężenie" czy źle napisana niemiecka nazwa Świdnicy, bo przecież nie istniało miasto "Schwadnitz" (było Schweidnitz), co takiemu znawcy, na jakiego kreował się pan Staszek, nie powinno się przydarzyć. Aby ocenić mapę, pokazującą, gdzie miałby znajdować się niemiecki skarb, sąd powołał nawet biegłego z dziedziny ekspertyzy pism i dokumentów, który ocenił, że odręczne zapisy cyfrowe na niej wykonane zostały przez samego pana Staszka. To dowód, że oskarżony posługiwał się starannie przygotowanymi materiałami w celu wprowadzenia w błąd pan Władka.
Ostatecznie sąd w niewielkim zakresie dał wiarę Staszkowi - uznał wiele jego wyjaśnień za niewiarygodne, gołosłowne, a nawet wzajemnie wykluczające się i sprzeczne z zeznaniami Władka. W kwietniu 2017 roku uznał Staszka winnym tego, że w celu osiągnięcia korzyści majątkowych wprowadził Władka w błąd co do charakteru prowadzonej działalności, polegającej na szukania skarbów z II wojny światowej, po czym pod pozorem umowy pożyczki doprowadził Władka do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w łącznej kwocie 205 tys. zł.
Co ciekawe, jak zeznał jeden ze świadków w tej sprawie, pan Staszek "pobierał od wielu osób pieniądze na wydobycie skarbu" - to jednak materiał na kolejną historię do opisania.
Wróćmy do rozprawy. Zdaniem sądu pan Staszek pogubił się w licznych wersjach przekazywanych w trakcie kolejnych wyjaśnień i kwestionował nawet swoje wcześniejsze prawomocne skazania, co było przecież bezsporne. Jak się bowiem okazało, Staszek dokonał tego ostatniego przestępstwa w warunkach recydywy, był już karany za podobne przestępstwa w 2005 roku (art.205 par.1 kk). Żeby była jasność - poszukiwanie skarbów to nie jedyna "specjalność" zarobkowa pana Staszka, oceniana przez sąd. Odpowiadał także m.in. za to, że w Kopalinie oszukał pana Romana, poznanego w Jelczu-Laskowicach, biorąc od niego 2,5 tys. marek zaliczki na maszynę budowlaną, po czym ani zaliczki, ani tam bardziej maszyny pan Roman już nie zobaczył.
Biorąc to wszystko pod uwagę, sąd skazał pana Staszka na 2 lata i 1 miesiąc więzienia oraz nakazał naprawienie szkody poprzez zapłatę Władkowi 205 tys. zł oraz oddanie panu Romanowi zaliczki na maszynę budowlaną.
Wróćmy jednak do "skarbów", bo to jednak znacznie bardziej ciekawe niż maszyna do wylewania betonu.
Docieram do poszkodowanego pana Waldka, by po 6 latach od wyroku spytać go o tamtą sprawę. Czy pan Staszek rozliczył się z nim, oddał pieniądze?
- Niestety, nie rozliczył się, ani miligrosza nie dostałem od niego - mówi przedsiębiorca. Mało tego, okazuje się, że gdy już pan Staszek był w więzieniu, jego kolega z Niemiec naciągnął go na kolejne 6,5 tys. zł. I nic z tego nie wróciło. Pan Władek nie wyklucza, że teraz poprzez komornika będzie się starał odzyskać swoje pieniądze, choć nie ma zbyt wielkiej nadziei.
Dziś ocenia pana Staszka jednoznacznie: - To jest oszust, którego może pan spotkać o każdej porze dnia i nocy w różnych zakątkach. - Przebywa tam, gdzie mu w danym momencie jest wygodnie. On był w stanie omotać każdego jednego na tym świecie.
W redakcji
Gdy pan Staszek wielokrotnie pojawiał się w naszej redakcji, powtarzał wiele z tych samych historii, które opowiadał panu Władkowi czy przed sądem. Że ma obywatelstwo niemieckie (co jest prawdą, nawet pokazał stosowny dowód osobisty i pozwolił zrobić mu zdjęcie, sobie jednak aktualnej fotografii nie dał zrobić), że autor Dziennika Wojennego, czyli niejaki Michaelis, adoptował go w 1982 roku tylko po to, aby niektóre rzeczy z obecnych terenów Polski łatwiej było przewieźć do Niemiec, że wszystkie dokumenty, wydobyte niegdyś spod ziemi w Świdnicy, a jest tego - uwaga! - 9 metrów sześciennych, miał spalić, ale nie spalił i ma je w Niemczech.
Potwierdził nam, że to on właśnie sprzedał za kilkadziesiąt tysięcy złotych Dziennik Wojenny komuś ze środowiska fundacji, która potem zajmowała się wydobywaniem rzekomych skarbów w pałacu Minkowskie. Mało tego, twierdzi, że wcześniej wyrwał z dziennika 9 kartek z lokalizacją depozytów, a fundacja kopała nie w tym miejscu, gdzie trzeba, choć on mógłby wskazać na terenie tego pałacu co najmniej trzy prawdziwe miejsca z depozytami.
- Jak by mi zapłacili, to bym im pokazał - mówił.
Gdy wyrażam liczne wątpliwości, namawiam do pokazania mi prawdziwych dokumentów albo wprost do zabrania mnie do Niemiec, gdzie mógłby pokazać te materiały od Michaelisa, nie mówiąc już o cennych obrazach, skradzionych przez III Rzeszę, bo i do takich ma mieć dostęp, a wreszcie podważam jego wiarygodność wyrokami i odsiadkami, które ma za sobą, odpowiada tak: - Szczerze panu mówię, jak na spowiedzi. Nie trzeba mi wierzyć, jestem zadowolony, jak nikt mi nie wierzy...
Na dowód, że wie znacznie więcej niż mówi, pokazuje zdjęcie pnia drzewa z wyrytą strzałką i znakiem "SS", co ma dowodzić, że pracuje nad kolejną skrytką nazistów i ma konkretną lokalizację.
Gdy jednak już zdał sobie sprawę z tego, że wiem o wyrokach i odsiadce, uważa za stosowne, aby się wytłumaczyć, choć czyni to w jeszcze bardziej niewiarygodny sposób. Owszem, siedział w więzieniu, ale... przypadkowo. Otóż w środowisku poszukiwaczy skarbów ktoś kogoś miał zamordować w Krakowie, a jego poproszono, aby w związku z tym dostarczył jakąś kopertę do Prokuratury Krajowej we Wrocławiu.
- Wrzuciłem do skrzynki, a już za 2-3 godziny byli u mnie, zamknęli jak psa i to bez dyskusji - mówi. - Okazało się, że w tej kopercie był paszkwil na prokuratorkę, która zajmowała się tym morderstwem z Krakowa. Pisano, że ją obleją kwasem, jak nie odpuści. A jak odpuści, wtedy przekażą sprawę do Łodzi, gdzie mieliby mieć jakieś układy. Ale kamery były, a ja nie uciekałem, więc zatrzymali mnie.
I wszystko to wypowiada spokojnie, jednym ciągiem, jakby zapomniał, że chwilę wcześniej mówił, że został zatrzymany po 2-3 godzinach i byli "u niego".
*
O poszukiwaniach w pałacu Minkowskie pisaliśmy wiele razy:
Napisz komentarz
Komentarze