Z inicjatywą zorganizowania obozu wędrownego wystąpił pan sędzia Jan Dulębowski, doświadczony turysta górski. Jego pedagogicznymi pomocnikami byli profesorowie Eugeniusz Krawcow i Henryk Wojewoda. Tę letnią przygodę wspominaliśmy z prof. Krawcowem 61 lat później na klasowym spotkaniu koleżeńskim "matura 1957", które pan profesor był łaskaw zaszczycić swoją obecnością. Pana prof. Wojewodę mieliśmy przyjemność widzieć i posłuchać jego wspomnień w roku 2015 na X Zjeździe absolwentów liceum. Moja klasa i cały nasz rocznik nie mieliśmy bezpośredniego kontaktu z profesorem. Nas uczył matematyki prof. Wacław Czapelski, ale znaliśmy go dobrze, choć wkrótce przeszedł do pracy jako wykładowca akademicki na Politechnice Wrocławskiej. W trakcie spotkania na X Zjeździe pan Profesor wspominając liceum z uśmiechem przypominał, że jest bardzo z nim związany, ponieważ ożenił się z jego uczennicą i absolwentką panią Anną Mazur. Tę panią dobrze pamiętam, mimo że ja byłem w klasie VIII, a ona w XI, ale jako jedyna kobieta uczestniczyła w naszej wędrówce i - co najważniejsze - łatwo zapamiętać urodziwą dziewczynę.
Oprócz wymienionej trójki kierownictwa obozu uczestniczyli w nim absolwenci klas IX i X. Klasę IX reprezentowali tylko uczniowie naszej "niemieckiej" klasy i byli to: Ryszard Bronowski - późniejszy naczelny inżynier przedsiębiorstwa BUDOMASZ w Bielsku-Białej, Józef Gawlicki - jego losów nie znam, Zygmunt Piskozub i Sławomir Zawadzki - późniejszy dyrektor Zakładu Tworzyw Sztucznych. Z klasy X wędrowali Janusz Laferi - późniejszy nauczyciel w-f w Jelczańskiej Szkole Przyzakładowej oraz trener drużyny siatkarzy Moto-Jelcz Oława - Henryk Kolasa, późniejszy absolwent Wydziału Matematyki Uniwersytetu w Katowicach i późniejszy jego wykładowca - Lucjan Safader absolwent AGH, "zarażony" naszą wędrówką , który przemierzył z grupą współpracowników kawał Afryki w poszukiwaniu wody i jeszcze co najmniej jeden kolega, którego fizys doskonale pamiętam, ale nazwiska czy choćby imienia nie mogę sobie przypomnieć. Może ktoś z czytelników rozpozna go na załączonym zdjęciu (Kraków, drugi z prawej)?
W tym składzie na początku lipca spotkaliśmy się na dworcu w Oławie i ruszyliśmy na wschód. Do przejechania mieliśmy około 200 km. Podróży nie ułatwiały: upał, przepełnione plecaki i przepełniony pociąg. Z ulgą przyjęliśmy moment dotarcia do Bielska-Białej. Ze stacji udaliśmy się do niezbyt odległego miejsca, skąd zaczynały się szlaki turystyczne. Tu zatrzymaliśmy się na pierwszy odpoczynek i konsumpcję. W założeniach w pierwszym dniu każdy z uczestników miał spożyć prowiant zabrany z domu. Sędzia Dulębowski zrobił rejestr posiadanych przez nas produktów na kolejne dnie. Wypadł on blado. Mój stan posiadania okazał się wyjątkowo kiepski. Zabrana z Oławy kiełbasa zzieleniała i miała niemiłą woń, nadawała się jedynie do wyrzucenia. Płatki owsiane czy kasza manna? Jak je jeść na surowo? Do zjedzenia nadawał się jedynie chleb popijany wodą. Podobne problemy miała większość "zdobywców gór". Opoką okazał się Rysiek Bronowski, który miał około 3 kg suchej kiełbasy. Podzielił się nią ze wszystkimi obozowiczami. Wyjaśniło się, że posiłki możemy spożywać tylko w schroniskach lub w małych tanich punktach gastronomicznych. Ja swoją kaszę przywiozłem z powrotem do Oławy.
Kolejnym problemem były noclegi, ale z nimi poradziliśmy sobie bez większych kłopotów. Rzadko nocowaliśmy w schroniskach, a często w góralskich stodołach na sianie. W Zakopanem, gdzie spędzaliśmy drugi tydzień obozu, również na sianie na strychu stodoły, na który wchodziliśmy po drabinie.
Do przejścia mieliśmy około 100 km. Szliśmy tydzień, zatem średnio w ciągu dnia pokonywaliśmy około 15 km. Nie było to dużo, tempo marszu nie musiało być szybkie. Był czas na podziwianie piękna Beskidów, a potem Tatr, na odpoczynki i na posiłki. Jeśli szlak prowadził po drogach, korzystaliśmy z uprzejmości górali i nasze plecaki wrzucaliśmy na przejeżdżające wozy. Tydzień wędrowania był uroczy, tylko raz mieliśmy, a właściwie Rysiek Bronowski miał niesympatyczną przygodę. W czasie jednego z odpoczynków nieostrożnie wszedł na stok pokryty piargiem, który zaczął się osuwać niczym lawina, a wraz z nim Rysiek. Na szczęście przytomnie oparł się na dłoniach i tak "na czworakach" udało mu się utrzymać i wejść na ścieżkę, do której było na szczęście blisko. Przypłacił to jednak pokaleczeniem dłoni, chyba jedna blizna pozostała mu do dziś.
Jak wspomniałem, po tygodniu dotarliśmy do Zakopanego. Kolejny tydzień to wędrówka po okolicy, a więc Gubałówka i opalanie się na niej, doliny Chochołowska i Kościeliska, Morskie Oko, gdzie zrozumieliśmy, dlaczego nie można się w nim kąpać (woda przeraźliwie zimna), Giewont, na który wybraliśmy się w ciepły dzień, ale na szczycie było przejmujące zimno, więc wszyscy dotknęliśmy krzyża i szybko zeszliśmy.
W programie nie zabrakło spaceru po Krupówkach. Tutaj po raz pierwszy zetknąłem się z przygranicznym handlem. Słowacy sprzedawali co "popadło". Ja kupiłem okulary słoneczne, były to pierwsze, jakie miałem, służyły mi tylko kilka miesięcy, bowiem jedno szkiełko stłukło się. Następne kupiłem sobie dopiero po kilku latach.
W ostatnim dniu pobytu miała miejsce uroczysta zbiórka. Sędzia Dulębowski, który skrupulatnie notował w specjalnym dzienniku naszą wędrówkę, przedstawił go zakopiańskiemu oddziałowi PTTK, a ten na tej podstawie przyznał nam Górską Odznakę Turystyczną, którą wręczył nam pan sędzia. Dodatkowo otrzymaliśmy porcelanowy wizerunek szarotki - symbolu Tatr - do przypięcia do ubioru.
Po tygodniu pobytu w Zakopanem przestawiliśmy się z wędrówki pieszej ponownie na podróż koleją i dotarliśmy do Krakowa. Byłem tu po raz pierwszy, więc Wawel, Rynek z Sukiennicami, Kościół Mariacki i inne znane zabytki tego miasta zrobiły na mnie i na kolegach ogromne ważenie. Po dziesięcioleciach, gdy wspominam Kraków, zawsze widzę go oczami szesnastolatka, choć widywałem go też w wieku średnim i jako dziadek.
Ostatni etap rajdu to powrót do Oławy i choć trudno porównywać ją z Krakowem, czułem się szczęśliwy, byłem w domu, wróciłem do mojej MAŁEJ OJCZYZNY.
Wędrówka z Bielska-Białej do Zakopanego pozostawiła mniejsze lub większe ślady w naszych życiorysach. Sławek Zawadzki po latach był przewodniczącym oławskiego koła PTTK, Rysiek Bronowski ożenił się z Magdą - bielszczanką i zamieszkał w Bielsku Białej, a ja, wykorzystując to bezwstydnie, wielokrotnie go odwiedzałem i przy "odrobinie" alkoholu wspominaliśmy dawne dzieje.
Zygmunt Piskozub
Sulejówek, grudzień 2017 r.
PS. Podziękowanie dla pana Lesława Mazura
Szanowny Panie Lesławie, serdecznie dziękuję za zrecenzowanie tekstu "Oława moja miłość". Jest to cenne, gdyż świadczy o tym, że moje wspomnienia mimo swej nieporadności semantycznej są czytane. Chcę też dodać, że nasze życiowe ścieżki były niekiedy bardzo blisko. W segmencie przy ul. Różanej, gdzie Pan mieszkał, piętro niżej mieszkało moje wujostwo: Katarzyna i Józef Stempinowie oraz ich synowie: Jan, Tadeusz i Stanisław, u których wielokrotnie bywałem. Wujostwo bardzo sympatycznie wyrażali się o Pana rodzicach. Serdecznie pozdrawiam.
ZP
Tekst ukazał się w Gazecie Powiatowej - Wiadomości Oławskie nr 11/2018
Napisz komentarz
Komentarze