- Wyjątkowo późno rozpoczęła pani kampanię.
- Zgodnie z kalendarzem wyborczym. Wiem, że inni rozpoczęli od tzw. prekampani, ale ja skupiłam się na formułowaniu drużyny, bo zależało mi na tym, by mieć najlepszych kandydatów na radnych i uważam, że to się udało. Dziękuję im wszystkim już teraz, bo gdyby nie oni, nie mogłabym dziś startować w wyborach na wójta.
- Ze wszystkich kandydatów pani ma chyba najmniej banerów. To kwestia taktyki czy kosztów?
- Nie chodzi o koszty, choć wiadomo, że im większy komitet, z większą liczbą kandydatów, tym ustawowo ma większy limit na kampanię wyborczą. Uważam jednak, że banerami nie wygrywa się wyborów. To jest moje stanowisko, być może błędne, ale tak już mam, że wolę osobisty kontakt z mieszkańcami. Staram się dotrzeć do każdej miejscowości, by do każdego dotarł zindywidualizowany materiał wyborczy. Czasami pukam od drzwi do drzwi i nie ukrywam, że jest to najlepsza forma. Banery pokazują tylko naszą wizualność. Rozmowa daje okazję do poznania problemów, a ludzie mogą zobaczyć, jaką jestem osobą i co mogę im zaoferować jako wójt.
- Banery, gdy jest ich za dużo, potrafią też irytować...
- Ludzie są już bardzo zmęczeni. Nawet 5 czy 10 minut rozmowy potrafi zdziałać więcej niż dwadzieścia banerów. Jestem bardzo mile zaskoczona, jak mieszkańcy odbierają taki kontakt bezpośredni. Z tego co słyszę, poprzednie kampanie nie były prowadzone w ten sposób, więc jest to dobrze odbierane.
- Monika Dewerenda twierdzi, że to czas, by gminą zarządzała kobieta. Zgadza się pani?
- Z jednej strony tak, bo kobiety są bardziej wszechstronne. Jesteśmy matkami, pracujemy zawodowo, sprzątamy, gotujemy, pierzemy. Potrafimy działać wielozadaniowo. Nie definiowałabym jednak stanowiska wójta przez pryzmat płci. W mojej ocenie musi to być osoba, która ma dobry kontakt z ludźmi, ale też otwarte serce do społeczności lokalnej. Jeżeli nie podejdziemy do tej pracy z sercem, nie będziemy starali się zrozumieć problemów ludzkich, to płeć tu w niczym nie pomoże.
- Dlaczego nie wystartowała pani w wyborach w 2022 roku?
- Mieszkańcy namawiali mnie do tego, ale miałam zobowiązania zawodowe. Jeżeli daję komuś słowo, to u mnie słowo jest droższe od pieniędzy. Skoro więc obiecałam, że doprowadzę coś do końca, nie mogłam pozwolić sobie na to, że zostawię pracodawcę bez osoby, która zajmie moje stanowisko.
- Gdyby wtedy pani wystartowała i wygrała, dziś pewnie byłaby pani faworytką...
- Urzędujący wójt zawsze ma pewną przewagę. Przy tym warto pamiętać, że pan Artur Piotrowski objął urząd w połowie roku budżetowego, ale miał możliwość zaprogramowania dwóch kolejnych budżetów. W 2023 roku żadne rewelacje inwestycyjne się nie wydarzyły i z tego, co widzę, na 2024 rok też nie zaplanowano niczego szczególnego. Mam tu na myśli przede wszystkim infrastrukturę drogową, czyli to, co dla mieszkańców jest najważniejsze.
- To oznacza, że Artur Piotrowski się nie sprawdził?
- Takich opinii słyszę bardzo dużo. Co mieszkaniec to różny powód. Myślę, że głównym zarzutem jest infrastruktura drogowa. Robiąc kampanię pan Artur Piotrowski miał serię spotkań, podczas których obiecał bardzo wiele. Ludzie opowiadają mi, że tu miała być droga, tam chodnik, a jeszcze gdzieś indziej oświetlenie. Te rzeczy nie dość, że nie zostały zrealizowane, to nie ma ich zaplanowanych w budżecie i w wieloletniej prognozie finansowej. Czyli mamy wójta, który nie wykazał się odpowiednią troską, by zabezpieczyć potrzeby mieszkańców, tym samym nie realizuje swoich obietnic wyborczych.
- Artur Piotrowski na łamach naszej gazety przyznał, że rola wójta to nie jest lekki kawałek chleba, bo wszystkie weekendy są zajęte. Jest pani na to gotowa?
- Mam o tyle komfortową sytuację, że mój syn jest już dorosły. Zawodowo jestem spełniona, rodzinnie jestem spełniona, mogę sobie pozwolić na to, żeby poświęcić się gminie. Obecnie moje życie wygląda tak, że spędzam osiem godzin w biurze, a potem wracam do domu i weryfikuję dokumenty, które sporządziła gmina. Zwykle kończy się to tak, że idę do Urzędu Gminy, zwracając uwagę na błędy, które zostały popełnione, ale moje apele pozostają głuche. To kolejny aspekt, który motywuje mnie do startu w wyborach.
- Co pani w tych dokumentach znajduje?
- Uświadomiłam sobie np., że od wielu lat większość komisji Rady Gminy jest zwoływanych w niepoprawny sposób. Ustawa wyraźnie mówi, że jeżeli dochodzi do wspólnego posiedzenia wszystkich komisji, nie może go zwołać przewodniczący RG i nie może też tego posiedzenia prowadzić. A zdecydowana większość gminnych komisji jest zwoływana i prowadzona przez pana Mariusza Michałowskiego.
- W gminie Oława większość komisji to wspólne posiedzenia. Najczęściej to właśnie tam prowadzona jest cała dyskusja, więc gdy mieszkaniec chce obejrzeć sesję, to zazwyczaj widzi już tylko same głosowania.
- To prawda. Jestem zwolennikiem tego, by posiedzenia komisji gminnych były transmitowane. Rozumiem, że są takie sprawy, które obejmują tematyką kompetencje wszystkich komisji, więc wspólne posiedzenia mogą się odbywać, ale na pewno powinny być transmitowane. Dobrze byłoby też, żeby komisja odbywała się kilka dni przed sesją. Mieszkańcy mogliby wtedy zobaczyć, co się działo i w razie potrzeby przyjść na sesję RG i zadać pytanie.
- Lokalna społeczność poznała panią szerzej podczas walki o zatrzymanie budowy fabryk elektrolitu w Godzikowicach. Dlaczego wtedy się udało?
- Dzięki determinacji. Wiele czynników skazywało na to, że się nie uda. Mówimy bowiem o inwestycjach, na które czekał rząd oraz wszystkie fabryki motoryzacyjne na terenie Unii Europejskiej. Na stronie Akademii Sztuki Wojennej można znaleźć dokument pt. "Trudne początki chińskich inwestycji z branży elektromobilności w Polsce", gdzie opisano naszą historię. Jest tam też potwierdzenie, że przeciwnik, z którym się mierzyliśmy, był bardzo silny, bo mówimy o rynku motoryzacyjnym całej UE. Dla mnie to była jednak walka o mój dom. O przyszłość moich dzieci, wnuków czy sąsiadów. Mało kto wie, że została nam złożona propozycja transakcji gospodarczej o wartości 12 milionów złotych, konsekwencją której miało być zakończenie protestu. Nikomu z nas nawet nie przyszło do głowy skorzystanie z tej propozycji. Ciekawostką jest to, że na spotkaniach w zeszłym roku w Godzikowicach przy okazji dyskusji o zmianie studium uwarunkowań, a w konsekwencji Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego, pan wójt Artur Piotrowski, w obecności mieszkańców, którzy kilka lat temu organizowali ten protest, powiedział, że jest wielkim zwolennikiem chińskich fabryk elektrolitu i żałuje, że ich tutaj nie ma... Jeśli zostanę wójtem, to będę stała na stanowisku, że inwestycje, które mogą negatywnie wpływać na zdrowie i życie mieszkańców, a także obniżać wartość ich nieruchomości, muszą być realizowane w pełnej jawności, z pełnym uświadomieniem ludzi. Nie może być tak, że wywieszamy coś na tablicy ogłoszeń, publikujemy w BIP-ie i koniec.
- W 2015 roku startowała pani do Sejmu z listy Kukiz`15. Mandat zdobył Kornel Morawiecki, który pod koniec kadencji - w 2019 roku - zmarł. Skorzystała pani wtedy z okazji, by na krótki okres zostać posłem, co niektórzy odczytali, jako chęć przyjęcia odprawy po zakończeniu kadencji. Jak się pani do tego odniesie?
- Niektórzy mówią, że zostałam posłem na dwa dni, ale konstytucyjnie był to prawie miesiąc. W momencie, gdy dowiedziałam się, że Kornel Morawiecki zmarł, znałam procedurę dalszego postępowania, ale musiałam to dokładnie przemyśleć. Brałam pod uwagę ewentualny hejt, który mnie spotka, ale proszę pamiętać, że byliśmy wtedy w trakcie protestu przeciwko budowie fabryk elektrolitu. To był czynnik decydujący, bo legitymacja poselska do dziś otwiera mi w Sejmie wszystkie drzwi. Mogę wejść na każdą komisję, pojawić się na Wiejskiej bez zapowiedzi i w taki sposób wtedy o tym myślałam. Chciałam skorzystać z okazji, by porozmawiać z ministrami oraz posłami, poszukać wśród nich sojuszników. Okazało się, że ich nie znalazłam, bo parcie rządowe na te inwestycje było bardzo duże, ale dzięki naszej determinacji zatrzymaliśmy chińskich inwestorów.
- Czy jako były poseł ma pani przywileje, które mogłyby pani pomóc, gdyby została pani wójtem?
- Przede wszystkim mam swobodę rozmowy z politykami każdej opcji. Uważam, że samorządowiec powinien mieć dobre relacje z politykami, najlepiej z opcją aktualnie rządzącą. W ostatnich wyborach wspierałam kampanię obecnego senatora Kazimierza Michała Ujazdowskiego, jestem też w kontakcie z politykami aktualnie rządzącej koalicji, ale znam też wiele osób z Prawa i Sprawiedliwości. Wiele środków jest transmitowanych bezpośrednio z rządu do samorządu, więc bez względu na to, jakie mamy poglądy i kto rządzi, powinniśmy utrzymywać dobre relacje z władzą centralną.
- Planuje pani powołanie zastępcy?
- Oczywiście, że tak. Nasza gmina liczy około 15 tysięcy mieszkańców, co oznacza ogrom pracy. Mam rozważania w głowie dotyczące konkretnych osób, ale na ten moment nie chciałabym dzielić skóry na niedźwiedziu.
- Kandyduje pani zarówno na wójta, jak i na radną. Z pani komitetu do Rady Gminy startuje jeszcze osiem osób. Szansa, że stworzycie większość, jest więc bardzo mała. W jaki sposób wyobraża pani sobie współpracę z radnymi innych opcji?
- Tu nie chodzi o budowanie większości, która będzie bezwarunkowo popierać decyzje wójta. Nie ma ludzi, którzy się nie mylą, więc może to nawet lepszy scenariusz, by wójt był przez radnych motywowany do znalezienia kompromisów. Opcja, w której nie ma zdeklarowanej większości, może być najlepszym rozwiązaniem dla mieszkańców, bo będzie wymagała wysiłku zarówno od wójta, jak i od radnych.
- W pani programie czytam o zmniejszeniu opłaty za odpady do 18,6 zł dla emerytów i rencistów oraz do 31 zł dla pozostałych mieszkańców. Jak to zrobić, skoro dzisiejsza cena to 40 zł?
- Jeżeli okoliczne samorządy płacą mniejsze stawki niż my, to dla mnie jest to kompletnie nielogiczne i nieuzasadnione, że gmina, na której terenie jest składowisko odpadów, ma najwyższą stawkę. Ustawa mówi o tym, że taka kwota, jaka zostanie pozyskana z opłaty mieszkańców za wywóz nieczystości, musi być przeznaczona na gospodarowanie odpadami. Gmina od 1 stycznia 2024 roku ma już swój PSZOK w Gaci, więc te kwoty, które przeznaczaliśmy na stary PSZOK i objazdową zbiórkę odpadów, będą zostawać w budżecie. Trzeba się zastanowić nad tym, jak odpowiednio zarządzać nowym PSZOK-iem i generować dochód.
- Mieszka pani w Godzikowicach. Zaskoczyło panią uruchomienie sygnalizacji świetlnej?
- Absolutnie nie byłam tym zaskoczona, bo widziałam, że powstaje. Zastanawiałam się, jakie przyniesie to skutki, bo sygnalizacja, która była postawiona tymczasowo, w trakcie remontu wiaduktu w Oławie, w pewien sposób się sprawdzała. Nie wiem, co w tym przypadku zostało zrobione nie tak jak trzeba, że ona zamiast ułatwiać życie, bardzo je utrudnia, powodując korki. Niewątpliwie powstała po to, by łatwiej było tym, którzy włączają się do ruchu od strony drogi w kierunku Jaczkowic, ale okazało się, że utrudniła życie wszystkim. Rozumiem oburzenie mieszkańców i jestem zdziwiona, że pan wójt był zaskoczony, bo to by sugerowało, że przez wiele miesięcy nie był w tej części gminy.
- Jakie są trzy najważniejsze punkty pani programu wyborczego?
- Moja kontrkandydatka Monika Dewerenda powiedziała, że chce doprowadzić do obniżenia podatku rolnego, co przełoży się na obniżenie podatku od nieruchomości. Niestety pani Monika jest w błędzie, poza tym, że mówimy o dwóch podatkach lokalnych, to nie mają one na siebie wzajemnego wpływu. Należy obniżyć zarówno jeden jak i drugi, ale nie powinno się mówić, że one idą w parze. Kolejna sprawa to spółdzielnia energetyczna - wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że cena energii nie zmaleje. Spółdzielnia energetyczna jest czymś, co w polskim prawie istnieje od 2019 roku. Pod koniec 2023 mieliśmy już dwadzieścia działających na terenie Polski. Ten program dedykowany jest gminom wiejskim i wiejsko-miejskim i najfajniejsze w nim jest to, że mieszkańcy się zrzeszają na zasadzie prawa spółdzielczego, wybierają zarząd, decydują i negocjują cenę energii. Można uzyskać dofinansowanie, jestem więc zdziwiona, że Urząd Gminy nie wystąpił z wnioskiem, by ulżyć mieszkańcom w inwestycjach, związanych z odnawialnymi źródłami energii. To jest coś, co trzeba zrobić teraz, żebyśmy nie przespali kolejnego momentu. Chciałabym też stworzyć sklep socjalny i wprowadzić białe niedziele. Rozmawiałam z ogromnym dostawcą artykułów spożywczych, rozmawiam też z fundacjami, które organizują białe niedziele. To takie dni, w których pojawiają się lekarze i nieodpłatnie prowadzą badania. Dostęp do specjalistów jest utrudniony, więc to na pewno spotkałoby się z ogromnym zainteresowaniem mieszkańców.
- Dlaczego mieszkańcy powinni zaufać właśnie pani?
- Bo uważam, że bycie wójtem to zaszczyt, obowiązek i złożenie obietnicy ciężkiej pracy. To pewien rodzaj służby. Wydaje mi się, że walka z chińskimi fabrykami pokazała, że jestem zdeterminowana, potrafię zgłębić prawo, czytać i rozumieć dokumenty, a przede wszystkim, jak założę sobie jakiś cel, to zrealizuję go bez względu na wszystko. Mogę czegoś nie zrobić dla siebie, ale jeżeli chodzi o osoby, które zwracają się do mnie po pomoc, zawsze będę o nie walczyć.
Napisz komentarz
Komentarze