Maria Waleria urodziła się 18 marca 1946 roku, jako pierwsze dziecko w rodzinie Jana i Anny Słupskich, w miejscowości Łopatyn, oddalonej 89 km od Lwowa w kierunku północno-wschodnim. Łopatyn dziś leży na terenie Ukrainy i zamieszkuje tam ok. 3,3 tys. mieszkańców. Rodziny ojca i mamy od wielu pokoleń zamieszkiwały w tej części ówczesnej Polski. Gdy II wojna światowa zbliżała się ku końcowi, jak wiadomo, na tych terenach zaczęły nasilać się i uaktywniać ukraińskie ruchy nacjonalistyczne. Polacy byli poddani presji i groźbie utraty życia. Dotyczyło to także niedawno powstałej nowej rodziny Jana i Anny. Jan i Anna oraz mama ojca Ewa Słupska (nasza babcia) podjęli trudną decyzję porzucenia dotychczasowego miejsca pobytu, pozostawienia posiadanego mienia i wyjazdu w kierunku Polski Zachodniej. Podróż była długa i ryzykowna, a najlepiej zobrazował to reżyser Sylwester Chęciński w niezapomnianej komedii filmowej "Sami Swoi".
1962 rok. Krzysiek, czyli ja we własnej osobie, Werka, Bogusław i Marian Słupscy
Wraz z zakończeniem wojny rozpoczęła się akcja masowego przesiedlania ludności polskiego pochodzenia na tereny tzw. Ziem Zachodnich i Północnych (Ziem Odzyskanych). Aby dostać się do transportu, należało zgłosić władzy chęć wyjazdu z ojczystych stron. Z karty przesiedleńczej, która zachowała się w rodzinnym archiwum, wynika, że Maria Waleria jako trzymiesięczne dziecko przyjechała z rodzicami do Oławy w wagonie nr 23. Dokładnie było to 26 czerwca 1946 roku. Tym transportem przybyła do Oławy. Od tego momentu zaczął się zupełnie inny etap życia małej Marii Walerii.
Oryginał karty ewakuacyjnej
Podstawy normalnego życia dopiero tworzyły się. Dzięki pomysłowości i przedsiębiorczości mieszkańców możliwe było pokonanie najprostszych i bardziej skomplikowanych problemów egzystencjalnych. Nie będę ich opisywał, bo każdy zdaje sobie z tego sprawę, patrząc choćby na relacje telewizyjne z toczącej się wojny z Rosją w Ukrainie. Wczesne dzieciństwo dla Marii Walerii w warunkach powojennych było bardzo trudne, tak jak i dla całej rodziny. Wokół było "morze" ruin, a w prowizorycznych sklepach brakowało podstawowych artykułów żywnościowych. Zaopatrzenie docierało najczęściej od zaprzyjaźnionych mieszkańców pobliskich wsi. Pamiętam, że sery, śmietana, masło, jajka, mięso itp. dostarczała bezpośrednio 1 do naszego domu rodzina Kinalów ze wsi Bolechów k. Niwnika, także inne osoby z Jaczkowic i Starego Górnika. Nieoceniona babcia Ewa Słupska zadbała o to, żeby dzieci miały mleko i w tym celu hodowała kozę. Łąka, na której pasła się koza, to były tereny nad pobliską rzeką Oławą. Dziś w tym miejscu są tereny rekreacyjne dawnego "Miasteczka Ruchu Drogowego".
1947. Poświadczenie obywatelstwa polskiego Jana Słupskiego
Babcia Ewa mieszkała wraz z dwiema córkami Marią i Zofią, czyli siostrami ojca, które dotarły do Oławy ze swoimi rodzinami wcześniejszym transportem. Ten budynek, w którym mieszkały przy ul. 11 Listopada 25 (kiedyś Ogrodowa, później przemianowana na ul. P. Lumumby), istnieje do dziś. W ich rodzinach też były małe dzieci, więc nigdy nie brakowało zajęcia. Jan i Anna z małą Marią Walerią mieszkali krótko w budynku przy ul. 11 Listopada, który był położony przy samym wale rzeki Oława i moście prowadzącym do ówczesnego Baumgarten (Sadek). Dziś w tym miejscu stoi nowy budynek pod adresem ul. 11 Listopada 24B i 24C. Potem trafili do mieszkania w budynku istniejącym do dziś przy ul. 1 Maja 27.
Po kilku latach rodzina Jana i Anny powiększyła się i pojawiło się rodzeństwo Marii Walerii w następującej kolejności: brat Zygmunt (niestety, przeżył tylko 10 miesięcy), brat Marian, ja i brat Bogdan. Ten etap życia w Oławie znam tylko z opowieści rodzinnych. Gdy pojawiłem się na tym świecie, miałem już dwoje rodzeństwa. Maria Waleria zawsze wykazywała dużą sympatię do mojej osoby. W dużej mierze wspomagała mamę w opiece i wychowywaniu nas. Ojciec już w tym czasie pracował zawodowo. Najpierw pracował w PZU Inspektorat w Oławie, w Izbie Skarbowej we Wrocławiu i oddelegowany został do Urzędu Skarbowego w Oławie, następnie w Powiatowym Prezydium Rady Narodowej w Wydziale Finansowym w Oławie, a od 1952 roku przez kolejne 18 lat w Jelczańskich Zakładach Samochodowych.
Tutaj chcę przytoczyć krótką opowieść o naszej Kochanej Siostrze Werce, którą zawsze powtarzali rodzice. 6 grudnia około 1954 roku, czyli wtedy, gdy przychodzi do dzieci Św. Mikołaj, 8-letnia Werka wraz z 5-letnim bratem Marianem byli w odwiedzinach u babci Ewy Słupskiej w jej mieszkaniu przy ul. Ogrodowej (dziś 11. Listopada). Wracając do domu przechodzili koło pobliskiego Domu Kultury, w którym pracownicy ówczesnej Huty Marta zorganizowali dla swoich dzieci spotkanie ze Św. Mikołajem. Werka weszła z bratem Marianem do budynku na salę, gdzie trwała impreza i Św. Mikołaj kolejnym dzieciom rozdawał przygotowane paczki. Każde dziecko musiało odwdzięczyć się recytacją wierszyka lub zaśpiewaniem piosenki. Werka zgłosiła się na ochotniczkę, że także zaśpiewa piosenkę, a gdy otrzymała w zamian paczkę, po zakończeniu swojego występu głośno oznajmiła, że jej brat Marian też może zaśpiewać! Oczywiście przy aprobacie Św. Mikołaja i zgromadzonych rodziców tak się stało i Marian także zainkasował paczkę. W ten sposób szczęśliwi i zadowoleni wrócili do domu, a zaskoczenie naszych rodziców było zupełne. To zdarzenie dobrze charakteryzuje osobowość Werki. Zawsze miała w sobie otwartość, autentyczność i bardzo dbała o swoich braci.
1949. Legitymacja Jana Słupskiego z Izby Skarbowej
Kolejny etap to rozpoczęcie przez Marię Walerię nauki w szkole podstawowej. Siedem lat nauki w Szkole Podstawowej nr 1 przy ul. Ogrodowej (dziś 11 Listopada) to czas, w którym edukacja przebiegała bardzo pomyślnie. Maria Waleria zaczęła powoli stawać się Werką. Wykazywała się różnymi zdolnościami. Zawsze chętnie czytała książki, uczestniczyła w teatrzyku szkolnym. Nie rozstawała się z ołówkami i kredkami. Bardzo lubiłem oglądać podręczniki szkolne Werki i brata Mariana. Przyglądałem się zawsze, jak Werka szkicuje ołówkiem swoje koleżanki, a później pojawiły się w jej rękach akwarele i węgiel do szkicowania. To zawsze było inspiracją dla młodszych braci.
W okresie letnim przy kamienicy sąsiadującej z naszą Werka wraz z rówieśniczkami i rówieśnikami organizowała przedstawienia podwórkowego teatrzyku. Na sznurku do suszenia bielizny dzieci wieszały koce przyniesione z domu i tak powstawały kulisy i scena. Wystąpić mógł każdy chętny. Na widowni były wszystkie dzieci z trzech sąsiadujących ze sobą kamienic. Werka miała rozległe zainteresowania. Uprawiała sport, szczególnie gimnastykę - chętnie prezentowała przed nami swoje umiejętności. Na drewnianej podłodze w dużym pokoju rozkładała koc i następowała seria szpagatów, stania na głowie i rękach, mostek do tyłu ze stania itp. To natychmiast dopingowało nas do naśladowania. Wiem, że pisała pamiętnik, ale nigdy nie dała go do poczytania. Choć bardzo chcieliśmy poznać jej tajemnice, nigdy nie złamaliśmy zasady i nie ingerowaliśmy w jej notatki. Do innego tajnego zeszytu wklejała wycięte z gazet zdjęcia aktorek i aktorów oraz piosenkarek i piosenkarzy. Zapamiętałem zdjęcia Giny Lollobrigidy, Sophii Loren, Brigitte Bardot, Claudii Cardinale i innych. Jej idolami męskimi byli Alain Delon i Salvatore Adamo. Ich zdjęcia wisiały na ścianie przypięte do słomianej maty w pokoju.
Muzyka była zawsze w naszym domu obecna. Rodzice i ich krewni mieli we krwi muzykę i śpiew. Ojciec Jan był przed wojną w wojsku, w orkiestrze konnej polskiej kawalerii 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich. Grał na waltorni, instrumencie dętym blaszanym czyli rogu. Pułk stacjonował we Lwowie. W czasie rodzinnych spotkań i uroczystości oraz świąt regułą było wspólne śpiewanie. Rodzice zawsze zachęcali nas do śpiewu i nauki gry na instrumencie. Werka chętnie włączała się do śpiewu w grupie. Śpiewała w ciągu swojego życia w wielu chórach szkolnych, a przez kilka ostatnich lat życia w chórze Uniwersytetu Trzeciego Wieku. W latach 60. XX w. bardzo popularne w Oławie były tzw. "Koniczynki" i "Fajfy", bo zaczynały się o godz. 17:00 (Five o`clock). Tak nazywały się wtedy potańcówki dla młodzieży. Te imprezy odbywały się w Domu Kultury, świetlicy tartaku przy ul. Sikorskiego (dziś po przebudowie stanowi część Hotelu "Oławian"). Potańcówki były też w LO nr 1 im. Jana III Sobieskiego. W grupie inicjatywnej była oczywiście także Werka. Z grupą koleżanek i kolegów powołali do życia tzw. "DIR", czyli Dział Imprez Rozrywkowych. Dzięki Werce kilkakrotnie byłem na takiej imprezie, ale tylko jako widz, bo byłem jeszcze zbyt mały.
W domu słuchaliśmy muzyki nadawanej przez polskie rozgłośnie radiowe, a hitem było słuchanie Radia Luksemburg. Sygnał radiowy był bardzo słaby. Palec przytknięty do gniazdka antenowego w odbiorniku radiowym "Pionier" trochę wzmacniał i poprawiał jakość odbioru. Gdy w domu pojawił się adapter "Bambino" i nagrania przebojów na kartce pocztowej, można było być na bieżąco z muzycznymi przebojami. Wtedy pierwszy raz w moim życiu tańczyłem z dziewczyną, oczywiście moją siostrą, która najpierw przeprowadziła krótki instruktaż, a potem trzeba było się wykazać dużym zapałem, żeby dotrzymać kroku naszej instruktorce i jurorce. Gdy na świecie pojawił się nowy taniec - twist - a wcześniej rock and roll - miałem okazję zobaczyć moją żywiołową siostrę w akcji na terenie tzw. Wesołego Miasteczka. Na pustym, oczyszczonym z ruin placu między ulicami T. Kościuszki i Rzeźniczej była karuzela, strzelnica sportowa i tzw. "Ściana Emocji", wewnątrz której po drewnianych ścianach rotundy jeździł motocyklista, a czasem dwóch jednocześnie. Z głośników rozbrzmiewała muzyka, a to momentalnie ściągało młodzież spragnioną takich atrakcji. Wtedy królowały angielskie i amerykańskie przeboje gwiazd estrady: Chubby Checker "Let`s Twist Again", a zaraz potem Paul Anka i jego "Diana" i Neil Sedaka w "Oh, Carol". Werka z kilkoma kolegami i koleżankami tworzyli kółko i tańczyli twista dosłownie na ulicy. Byli to oławscy prekursorzy "Street Dance". Szczególnie zapamiętałem Tereskę Dromontt i jej siostrę Elwirę, Witka, Jerzyka i Romka Witkowskich, Floriana Karga, Marka Nowackiego, Jolę, Janusza i Marka Kowalskich.
Werki koleżanki i koledzy byli moimi znajomymi, a z czasem moimi koleżankami i kolegami. Na tym etapie chcę teraz zakończyć wspomnienia. Teraz, gdy Werka odeszła od nas, trudno jest wyrazić wszystkie myśli i uczucia, jakie mi towarzyszą. Czas układa po nowemu każde uczucie i retrospekcje. Zostaje żal.
Żegnaj, Kochana Siostro!
Krzysztof Słupski
Napisz komentarz
Komentarze