10 lat temu byłem u znajomych, u których akurat przebywał pan mieszkający w USA i powiadał o czerwonym pociągu jadącym wysoko w Szwajcarskich Alpach. Od tego czasu zacząłem czytać, oglądać wszystko na temat. Jednak był problem - w programach wycieczek do Szwajcarii, które trwały tydzień, był przejazd Czerwonym Pociągiem po Alpach, ale koszt takiej wycieczki był dla mnie nie do przyjęcia, Wcześniej w Szwajcarii byliśmy z Zosią tranzytem, więc wiedziałem, że widoki są przepiękne, ale... ceny znałem.
W internecie znalazłem opisy ludzi, którzy byli na dwudniowej wycieczce zorganizowanej w Szwajcarii, a głównym celem wycieczki był przejazd Czerwonym Pociągiem. Poszedłem do zaprzyjaźnionego biura Marion, z którym z Zosią jeździmy od dwudziestu kilku lat, i poprosiłem o sprawdzenie tej oferty. Dziewczyny sprawdziły ofertę Poznańskiego Biura FUNKLUB Sp.z o.o. - mnie wszystko pasowało, włącznie z ceną, ale o tym później. Po jednym dniu zastanawiania się podpisaliśmy umowę. Co ciekawe, ułożony program został zrealizowany w całości, a przewodnik pan Bartek zaproponował kilka miejsc do zobaczenia dodatkowo, z czego cała grupa skorzystała. Wygospodarowany dodatkowy czas był z tego powodu, że uniknęliśmy korków na drodze, kontroli na granicach, dzięki sprawności kierowców (ani razu nie pobłądziliśmy).
Z Wrocławia do miejscowości Chur, gdzie jest stacja, z której startuje Czerwony pociąg w Szwajcarii, jest 1000 km przez Niemcy i Austrię. Autobus startował z Poznania, my z Zosią wsiadaliśmy we Wrocławiu na Bielanach. Tu, żeby zrozumieć organizację wycieczki, będę podawał dni i godziny.
Wtorek, godzina 4.00 rano wyjazd, godzina 18.00 przyjazd do hotelu, zakwaterowanie i kto chce, jedzie na obiad. Ponieważ śpimy w miasteczku sąsiadującym z wioską, gdzie mieszkała z dziadkiem słynna dziewczynka Heidi (ostatnio w telewizji kilka razy był ten film wyświetlany) pan Bartek proponuję półgodzinny spacer pod górę, przez całą wioskę, do domu dziadka Heidi. Przy okazji oglądamy, jak żyją mieszkańcy.
W środę po śniadaniu wyjeżdżamy z hotelu o godzinie 8.00 do miejscowości Chur. Ponieważ wszystko poszło sprawnie, przewodnik proponuje godzinny spacer po Chur, przy okazji opowiedział historię miasta i kantonu. Następnie wsiadamy do pociągu Kolei Berneńskiej, popularnie nazywanej Czerwonym Pociągiem - jest to pociąg osobowy, czas przejazdu ma taki sam jak Eepres - różnica między osobowym a expresem jest taka, że w expresie okna są panoramiczne, a w osobowym okna są otwierane. Moim zdaniem okna otwierane są wygodniejsze od zdjęć i obserwacji.
Trasa przejazdu to ponad 4 godziny, odległość ponad 100 km, po drodze jest 196 mostów, 55 różnej długości tuneli, a ile zakrętów, podjazdów i zjazdów tego nikt nie policzył. Najwyższy punkt to 2253 m. Po drodze widzimy lodowiec, szczyty o wysokości ponad 3000 m, a najwyższy ma 4160 m! Po dwóch godzinach zatrzymujemy się w luksusowym kurorcie Sankt Moritz. Przez dwie godziny zwiedzamy najbardziej luksusowy kurort (wg niektórych) na świecie. Pan Grzegorz cały czas opowiada, każdy uczestnik ma słuchawkę w uchu, tak że dobrze słyszymy przewodnika. Następnie wsiadamy do naszego luksusowego i pięknego autobusu, jedziemy nim przez Ospizio Bernina na wysokości 2309 metrów do włoskiej miejscowości Tirano (trasa autobusowa biegnie 100 metrów powyżej trasy kolejowej, którą potem pojedziemy, więc widoki są inne). Tam samodzielnie zwiedzamy i mamy czas wolny. O godzinie 15,40 wsiadamy do Czerwonego Pociągu i jedziemy do Sankt Moritz - tu przesiadamy się do autobusu i jedziemy drogą do hotelu, na miejscu jesteśmy przed 21.
Czwartek rano po śniadaniu o 8.00 jedziemy do Zurichu, około 100 km, po drodze zatrzymujemy się w punkcie widokowym, gdzie pięknie widać panoramę szczytów, ponad dwa tysiące metrów. W autobusie pan Bartek proponuje, żeby popłynąć statkiem po jeziorze. Ze statku widzimy panoramę Zurichu i okoliczne miejscowości. Pan Bartek ma olbrzymią wiedzę i cały czas nam opowiada. Po rejsie idziemy pieszo zwiedzać centrum miasta, widzimy dzielnicę największych banków nie tylko w Szwajcarii i stare miasto z licznymi zabytkami, o których cały czas opowiada przewodnik. Mamy 1,5 godziny czasu wolnego i o 15.00 wsiadamy do autobusu, jedziemy na przełom Renu, nazywany przez niektórych „Małą Niagarą” - woda spada z wysokości 30 m, a szerokość kaskady to aż 150 m. O godzinie 17.20 wyruszamy do Polski, we Wrocławiu jesteśmy w piątek o 5,10.
Zaproponowany program został wykonany z nadwyżką. Pan przewodnik Bartek ma olbrzymią wiedzę, którą się z nami cały czas dzielił. Poświęcał nam dużo uwagi, organizował ciekawe konkursy z nagrodami, precyzyjnie informował, gdzie idziemy, kiedy będą postoje, czy będą toalety i za ile. Informował o cenach obiadów. Udzielał wiele bardzo ciekawych informacji o miejscach, które zwiedzaliśmy, o historii, o życiu w Szwajcarii, o referendach, o wyborach - było to bardzo ciekawe. Na koniec pochwalił uczestników wycieczki za szwajcarską punktualność, co pozwoliło nam zobaczyć więcej rzeczy niż w programie. Pogodę mieliśmy na wycieczce przepiękną. W załączeniu prezentuję zdjęcia - tyle, na ile pozwolił redaktor - zaznaczam, że zdjęcia nie oddają tego, co się widzi na żywo, a widoki są naprawdę fantastycznie przepiękne.
No cóż, cena... Wszystkie koszty - czyli opłacenie wycieczki, wymiana koniecznej waluty, zakupy w Polsce na drogę - zamknęły się w cenie około 2600 na osobę. Tanio może nie było, ale warto było. Marzenie zostało spełnione...
Wyjazd był 20 sierpnia, powrót 23 sierpnia.
Lesław Mazur
Więcej zdjęć w galerii niżej...
Napisz komentarz
Komentarze