Pani Krystyna ma 79 lat. Mieszka na piętrze. Parter zajmuje jej 70-letnia bratowa. Nie wiedziały, czy woda wejdzie do domu, ale nie opuściła domu.
- Oczywiście że chcieli nas ewakuować - mówi. - Kilka razy przychodzili i namawiali. Któregoś dnia bratowa siedziała na podwórku, gdy przyszli i mówią: "Będzie woda".
A ona: "No będzie".
"Ale wie pan, jaka ta woda będzie? Jak będzie wysoka, to pójdę z dołu do góry, na piętro, ale nie z domu".
Zaopatrzyliśmy się we wszystko co trzeba. Co z tego, że nie ma prądu? Przeżyjemy. Tamtym razem, kochana pani, to dopiero była tragicznie, bo bardzo szybko przyszła woda i nie było czasu się przygotować, a miałam w domu obłożnie chorą mamę. Cztery lata leżała. Przyszli wtedy z urzędu, żeby nas ewakuować i dali mi propozycję, że nas przeniosą do Janikowa na świetlicę. Mamę też. A mój mąż do nich: "Obłożnie chorą chcecie przenieść n świetlicę? Jaki szpital, jaki dom starców?".
Nawet niewidomej starej kobiety, która mieszkała wtedy w naszej wiosce, nie zabrali do ośrodka tylko też chcieli dać do świetlicy. Tak jak teraz zostaliśmy tutaj wszyscy. Miałam też wtedy u siebie 4-letniego wnuczka. Teraz dzieci z Poznania dzwoniły, że przyjadą i mnie zabiorą, ale nie chciałam. Mam pieska. Naciskali, więc zadzwoniłam do chrześniaka, który mieszka w Jelczu-Laskowicach, żeby powiedzieć mu jaka sytuacja i zapytać, czy zaopiekuje się moim pieskiem. Zaopiekował się mną. Przyjechał. Wsparcie mi dał. Mimo że człowiek już nie raz przeżywał tu tę powódź, to jednak dobrze mieć kogoś przy sobie. Siłę mam, cały czas robotna jestem, ale... Dobrze mieć kogoś przy sobie.
- Zapytała mnie, czy mam jakiś pomysł na Smoka (to imię pieska - red.), bo dzieci naciskają i chcą ją zabrać, ona nie chce jechać, ale... - dodaje ze spokojem pan Jarek, chrześniak pani Krystyny, który chwilę wcześniej pomagał przy rozładowywaniu łodzi z darami dla powodzian. - Znam ciocię i wiem, że starych drzew się nie przesadza, więc nawet nie próbowałem jej namawiać do opuszczania domu. Wiedziałem, że ona tego nie chce. Gdy zadzwoniła, był późny wieczór. Mam nielimitowany czas pracy, duży samochód, więc mówię jej: "To nie ma sensu, ciocia, jutro rano o szóstej jestem u ciebie. Przeżyjemy razem tę powódź. Przecież nie takie rzeczy człowiek przeżywał". No i tak to wygląda. Jesteśmy tu, żyjemy. Woda powoli przyszła, teraz równie wolno opada. Sytuacja jest stabilna i wydaje mi się, że po niedzieli można będzie spokojnie wrócić do normalnego życia. Nie ma dramatu. Sąsiad pożyczył nam agregat, więc co jakiś czas podłączamy lodówkę. Zapasy mamy. Woda w kranie jest, jak chce się ciepłą można podgrzać na gazie. Da się żyć. Nie ma prądu, więc wieczory spędzamy na rozmowach o życiu. Wspominamy.
Napisz komentarz
Komentarze