Gdy parę tygodni temu rozmawiałem z żoną konstruktora, było przekonana, że w rodzinnym domu jest jeszcze jedno śmigło z samolotu męża, ale pobieżne poszukiwania nic nie dały... Na razie.
*
- Pewnie, że dałabym je do Muzeum Motoryzacji - mówiła mi pani Władzia Lisiecka. - Może jeszcze się znajdzie...
Bo to właśnie w tym oławskim domu przy ul. Spokojnej, podobnie jak wcześniej słynny busik, powstawały samoloty.
- Jak w lutym 1969 roku sprowadziliśmy się do bloku, a jego szlag trafiał - wspomina pani Władzia. - Bo on nauczony zawsze coś trzymać. Króliki, gęsi... Chłop ze wsi, ja ze wsi. Nie wytrzymał. Powiedział, że idzie do urzędu, bo chce się budować. Poszedł. Pracowała tam wtedy pani Jadzia Gawlicka. Panie Lisiecki, mamy ładną działkę - mówi. Za rampą to było, właściwie sam ogródek. I to dostaliśmy. Nic więcej nie było, ale już w czerwcu 1971 roku był tu już nasz dom.
2024 rok. Na podwórku u Lisieckich niewiele się zmieniło (fot. J.Kamiński)
Obok domu garaż, zwany kiedyś samolotownią. Stoi do dzisiaj. Malutki. Jak się wjeżdża autem, to z otwarciem szeroko drzwi jest problem. Wraz z piwnicą i domem wystarczył jednak do konstruowania.
A to motorynkę Lisiecki skręcił, a to małe ciągniki - ponoć cztery takie powstały - konstrukcje trzech domów przy Spokojnej to też jego projekty.
- Jak już tato miał zakład stolarski, to żadnej maszyny nie kupił -wspomina Lila, jedna z córek. - Sam je robił. A dla mnie zrobił malucha. Od jednej śrubeczki do jazdy. Po całym województwie jeździliśmy od Polmozbytu do Polmozbytu, części kupowaliśmy, a tata zbierał to wszystko, aż wreszcie dla mnie zrobił fiacika.
Grubościówkę zrobił, wyrównywarkę, dużą piłę, tzw. cyrkularkę, szlifierkę, wiertarkę stołową, cykliniarkę, wtryskarki - wylicza żona konstruktora.
- On też budował nasze domy - mówi druga córka Elżbieta Lisiecka. - Dzisiaj mężczyźni czasem nie potrafią nawet zmienić żarówki, ale on był inny. Wszystko potrafił i nas tego uczył. Ja też wiele potrafię. Tapetować, malować, dokręcić... Elektryka, kanalizacja... On nas tego nauczył, bo nie miał syna, któremu mógłby tę wiedzę zostawić.
- Nas było cztery - dorzuca Lila. - To ja byłam tą męską częścią córek, mnie najbardziej do wszystkiego angażował, zabierał do garażu. Był ostrym ojcem, denerwował się często. Żeby można było pójść z koleżankami na dyskotekę, musiałyśmy najpierw zasłużyć. Surowy był, ale sprawiedliwy. Nauczył nas pracy. Potrafił też przytulić. Miał wobec nas bardzo duże ambicje, więc nigdy nie był z nas wystarczająco zadowolony, bo przecież zawsze można było lepiej.
- Nie łapał rybek, nie pił piwa, nie czytał gazet na wersalce, może tylko wiadomości w tv oglądał - wspomina Elżbieta Lisiecka. - Nie miał innego hobby poza konstruowaniem. I gdy już wszystko inne zrobił, na koniec chciał sobie jeszcze pofruwać na skrzydłach, jak Ikar. I kleił te samoloty. Bo zawsze chciał je zrobić. A jak chciał, to nie było mocnych, żeby mu kto zabronił. To była jego pasja.
Buduje
Pani Władzia potwierdza, że mąż cały czas marzył o lataniu, bo w wojsku był spadochroniarzem. Nie zdziwiła się więc, aż tak bardzo, gdy pewnego dnia powiedział: - Władzia, buduję samolot!
- Ty chyba zwariowałeś! - odpowiedziała jednak, ale nie protestowała, bo wiedziała, że to na nic. Pamiętała, jak często mówił, że gdy nic nie będzie robił, to szybko odejdzie z tego świata.
Jan Lisiecki
- Pan Jan był czynnym pilotem szybowcowym w Aeroklubie Wrocławskim, choć jak się poznaliśmy, już nie latał - wspomina Przemysław Pawłowicz z Oławy, znajomy Lisieckiego i miłośnik lotnictwa. - Znałem ówczesnego sąsiada Lisieckiego. Od słowa do słowa dowiedziałem się, że jego sąsiad buduje samolot. Potem okazało się, że mamy wspólnych znajomych, bo on był pilotem szybowcowym w Aeroklubie Wrocławskim, choć gdy się poznaliśmy, już nie latał. W moim odczuciu z wiekiem te młodzieńcze pragnienia do latania wróciło do Jana, to zamiłowanie. Czuło się, że on chce się wzbić w niebo, bo latanie to jest coś, co w człowieku siedzi.
O pierwszym samolocie niewiele wiemy. Lisiecki nigdy go nie nazwał. Nie wiemy nawet, kiedy dokładnie powstał. Na stronie samolotypolskie.pl jest nieprecyzyjna informacja. Raz, że prawdopodobnie konstruktor z Oławy zbudował swój samolot w drugiej połowie lat 90, a zaraz potem, że było to na początku lat 2000, a oblatany był w lipcu/sierpniu 2001 roku.
Nie ma wątpliwości, że pierwszy samolot Lisieckiego wzbił się w powietrze
Przemysław Pawłowicz precyzuje: - Jan Lisiecki zbudował dwa samoloty. Pierwszy dwusilnikowy z silnikami od trabanta, dwumiejscowy, z zakrytą kabiną. Byłem na oblocie tego samolotu, mój znajomy Stanisław Pasternak go oblatywał, znakomity pilot. Moim zdaniem 2001 rok to jest zła data oblotu, bo na zdjęciach jest mój maluch, a wiem kiedy go miałem i kiedy sprzedałem.
Zdaniem Pawłowicza oba samoloty powstały w latach 90., z tym że ten drugi to kolejna realizacja znanego w Polsce samolotu "Prząśniczka" (później "Polonez" ). Budowa samolotów trwała, nie wcześniej niż w latach 1997-98.
Lisiecki bardzo się angażował w budowę.
- Jeździł na lotnisko w Skarbimierzu, gdzie poznawał wielu pilotów, motolotniarzy - wspomina jego żona. - Miłością do latania zaszczepił go taki jeden z Lutni, pan Pasternak. Jak tylko przychodziła niedziela, odpalał naszego mercedesa i mówił: - Jadę na Skarbimierz! Tam było wielu takich "wariatów". Kiedyś przyjechali tutaj, do naszego domu. Żartowałam z nich: - Głupich nie sieją, sami się rodzą i jeszcze wspólnie chodzą. A na to ten Pasternak do mnie: - Pani Lisiecka, kocham panią! Jeszcze żadna kobieta nam tak nie powiedziała. A ja do nich, że teraz jeszcze tego mojego Jaśka wciągają w te grupę. I tak się zaczęło. Robił ten samolot w garażu, na podwórku, w piwnicy...
Gdy były już skrzydła do przymiarki, trzeba była na jakiś czas płot między domem Lisieckich a sąsiadów rozbierać, bo konstrukcja nie mieściła się na podwórku.
- Pamiętam te samoloty, bo sama im "skrzydła" szyłam - mówi Lila, z zawodu krawcowa. - Wykorzystywaliśmy do tego materiał na żagle.
Samolot na pewno latał, to potwierdzają wszyscy. Są zresztą zdjęcia z pierwszego oblotu. Nie ma informacji o dłuższych przelotach, ale na pewno maszyna wzbiła się w powietrze.
Czy sam Lisiecki latał swoim samolotem? Nie wiemy.
Na pewno za sterami siedział oławianin Wojtek Tetlak, choć nigdy nim nie poleciał. Jako mechanik samochodowy pod koniec lat 90. miał praktyki w warsztacie Jakubowskiego przy ulicy 3 Maja. Którego dnia przyszedł tam Jan Lisiecki i zostawił mercedesa do naprawy. Okazało się, że szuka kogoś młodego do pomocy przy samolocie, bo on już nie jest taki silny i zwinny.
Wojtek Tetlak przed hangarem w Skarbimierzu (fot. Jerzy Kamiński)
- To ja od razu ręka do góry! - wspomina Wojtek Tetlak. - Gdy Lisiecki, skromny pan, powolny, przyszedł po swoje auto, pogadałem z nim chwilę i umówiliśmy się. Głównym parkingiem tego samolotu był hangar w Skarbimierzu.W tamtych latach zbierało się tam spore środowisko miłośników lotnictwa. Chciałem je poznać. Pojechaliśmy tam. Na lotnisku wszyscy go znali. Pamiętam, że potężne bramy hangaru zrobiły wtedy na mnie wielkie wrażenie. W środku parę motolotni, ze dwa małe samoloty... Zaraz po wejściu buchnął zapach benzyny. To jest to - pomyślałem, bo pasjonowałem się lotnictwem, paralotniarstwem i w ogóle motoryzacją. Lisiecki pokazał mi swój samolot. Z jednej strony było: "Wow!", z drugiej: "O kurde, czy to w ogóle może latać?". Lisiecki mówił mi jednak, że samolot już był oblatany. Wypchaliśmy go przed hangar, bo do tego właśnie byłem potrzebny konstruktorowi, pokazał mi procedurę odpalania. To była konstrukcja siermiężna, ale latająca. Najpierw trzeba było pokręcić śmigłem, aby gaźnik zassał paliwo. Potem wiele razy siedziałem w nim, a nawet jeździłem po pasie lotniska. Po odpaleniu silników wszystko potężnie drgało, ale maszyna potrafiła mocno zasuwać, nawet sama próbowała się wznieść.
Pierwszy i jedyny
Ten dwusilnikowy był najprawdopodobniej pierwszym samolotem, który w całości powstał w powojennej Oławie i wzbił się w powietrze. - Nie znam innego przypadku, aby ktoś w Oławie zbudował od podstaw samolot, nie mówiąc już o dwu - potwierdza Przemysław Pawłowicz. Niestety, nic nie wiemy o tym, aby Lisiecki jakoś ten samolot nazwał - jak to zwyczajowo bywa, np. imieniem żony czy nazwą miasta. Dla historii pozostanie więc po prostu samolotem Lisieckiego w charakterystyczne biało-czerwone paski.
Napisz komentarz
Komentarze