Jacek miesiąc temu mówił nam, że czeka już tylko na śmierć. Dziś dziękuje za wsparcie wszystkim, którzy trzymali za niego kciuki i wierzyli, że uda mu się podnieść! Odwiedziliśmy go w schronisku, przeczytaliśmy wszystkie komentarze, które pisaliście, kiedy zdecydował, że zawalczy o lepsze życie. W tym wyjątkowym dniu pokazujemy dowód na to, że cuda się zdarzają.
*
Jacek chciał umrzeć na przystanku w centrum Oławy, sięgnął dna i stracił wszelką nadzieję. Mówił, że nie czuje się człowiekiem. Miesiącami stanowczo odmawiał pomocy. Służby (MOPS i straż miejska) podjęły kilkadziesiąt prób, aby zgodził się wyjechać do schroniska. 18 listopada wyczerpany i zziębnięty, po nocy spędzonej na ławce, mimo że bliski zamarznięcia - w pierwszej chwili znów odmówił. Ale nagle, zupełnie niespodziewanie nastąpił przełom. - Czekałem tutaj na śmierć, widziałem jak znajomi, którzy żyją normalnie - umierają, a mnie takiego menela Bóg wciąż nie zabiera. Dobrze. Spróbuję więc jeszcze raz - powiedział.
Kiedy się zgodził, trzeba było działać błyskawicznie, było niemal pewne, że za moment Jacek znów się rozmyśli i powie, że nigdzie nie jedzie. Strażnicy miejscy najpierw pojechali z nim do Jugowic, do ośrodka, który prowadzi ksiądz. W zamian za pracę bezdomni dostają tu dach nad głową. Na miejscu okazało się jednak, że Jacek ze względu na stan zdrowia nie może tam trafić. Wymagał pilnej opieki lekarza i nie był zdolny do żadnej pracy. Udało się zorganizować miejsce w schronisku św. Brata Alberta w Świdnicy. Tutaj trafił do pokoju z trzema starszymi osobami, mógł się umyć, przebrać a przede wszystkim zapewniono mu jedzenie i opiekę lekarską. Stopy Jacka były w tragicznym stanie, jedna po amputacji palców, z niegojącymi się ranami, druga o krok od amputacji... Mężczyzna nie mógł chodzić o własnych siłach, ból był nie do zniesienia.
18 listopada, kiedy przekroczył próg schroniska podjął walkę o lepsze życie. Nie ukrywa, że pierwsze chwile były koszmarne. - Od maja dzień w dzień piłem, byłem w ciągu, kiedy nagle przestałem zaczęło się piekło - mówi dziś. - Miałem drgawki, oblewały mnie poty, mdlałem, miałem koszmary. Nie mogłem ustać na nogach. Organizm oszalał bez alkoholu. Ale teraz jest dobrze. Chociaż wciąż mam kłopoty ze snem, a ostatnio złapałem jakiegoś wirusa, to jestem na prostej.
Potwierdziła to osoba zarządzająca schroniskiem, Jacek rzeczywiście się trzyma. Nie pije. Był już na kilku wizytach u chirurga, jedną nogę udało się uratować, o drugą wciąż trwa walka, niewykluczone, że konieczna będzie amputacja. Jednak wciąż jest nadzieja, że uda się uniknąć najgorszego. Jacek ma również wyznaczony termin stawienia się na komisji, która przyzna mu grupę inwalidzką. Złożył też wniosek o mieszkanie socjalne. Robi kolejny krok w stronę godnego życia. Przeczytaliśmy mu wszystkie komentarze, które pojawiły się na Facebooku Miasto Oława, kiedy zdecydował, że wyjeżdża do schroniska. Nie wierzył, że tylu ludzi trzyma za niego kciuki. Poprosił, żeby pokazać mu telefon, bo w pierwszej chwili myślał, że to nieprawda, że zmyślamy, aby po prostu było mu miło. - Ile tego jest?!!! Naprawdę, aż tyle osób do mnie pisało?! Podziękuj wszystkim w moim imieniu - powiedział łamiącym głosem. - Zwracam się do tych, co stracili nadzieję - upadłeś, powstań i zacznij od nowa. Ja już tyle razy upadałem, ale zawsze się podnosiłem.
***
Do Jacka nie pojechaliśmy z pustymi rękami. Akcję pomocy wydział promocji UM w Oławie zorganizował wspólnie ze strażą miejską. Pamiętajcie - dobro wraca - warto wierzyć w niemożliwe.
Napisz komentarz
Komentarze