- Gdy jechałem rano z Janikowa do Oławy, stał tuż przy drodze bardzo blisko jezdni - opowiada pan Janusz. - To wydało mi się dziwne. Jeszcze dziwniejsze było to, że nie uciekał przed samochodami, ale... stał na nogach. Wyglądał na zdrowego, więc pojechałem dalej. Gdy wracałem dwie godziny później, ptak nadal tam był. Tyle, że w rowie poniżej drogi. Siedział w pełnym słońcu, chociaż temperatura dochodziła do 30 stopni. Miał rozchylony dziób. Wiedziałem, że coś musi mu dolegać, skoro tak siedzi. Początkowo pan Janusz chciał zadzwonić po pomoc do straży gminnej, ale była sobota, więc nie pracują. Pomyślał o straży pożarnej albo policji, ale doszedł do wniosku, że nie zechcą interweniować w takiej sprawie. Po chwili namysłu uznał, że jedyną osobą w naszym powiecie, która może pomóc i na pewno nie odmówi, jest Adam Polit, miłośnik przyrody z Zakrzowa, który prowadzi przytulisko dla psów. Po krótkiej rozmowie telefonicznej Polit uznał, że w upalny dzień bez wody ptak padnie, więc trzeba mu pomóc. Zanim przyrodnik dotarł na miejsce, pan Janusz pojechał do najbliższego sklepu. Kupił butelkę wody mineralnej i wrócił na miejsce w pobliżu dawnego śmietniska przy drodze 369, gdzie siedział łabędź. Znalazł plastikowy pojemnik, wlał do niego wodę i starał się postawić jak najbliżej siedzącego w rowie ptaka. - Gdy się do niego zbliżyłem, podniósł się i zaczął syczeć, ale nie uciekał, tylko zrobił kilka kroków wstecz - opowiada. - Postawiłem miskę i odszedłem, a on znów usiadł. Po kilku minutach zgodnie z obietnicą przyjechał Adam Polit. Umiejętnie złapał łabędzie, by ten nie wyrządził krzywdy sobie oraz jemu. Po oględzinach stwierdził, że to młoda samica łabędzia niemego, prawdopodobnie dwuletnia.
Ptak miał nie całkiem wybarwione na biało pióra i sinawo-niebieski dziób z niewielką naroślą. - Nie miała żadnych ran i złamań - mówi Polit. - Nie mogła latać, bo prawdopodobnie uderzyła w linię wysokiego napięcia i solidnie się o nią poturbowała. Może poraził ją prąd, dlatego spadła. Upał i słońce dodatkowo ją osłabiły. Nie miała też odpowiednich warunków, by wystartować do lotu, np. tafli wody. By się upewnić, że młodej samicy nic nie jest, Polit zabrał ją do weterynarza. Ten potwierdził diagnozę przyrodnika, który zabrał ptaka i wypuścił do Oławki przy moście koło ul. Siedleckiej. - Gdy tylko dotknęła wody, zaczęła pić wielkimi chełstami, zanurzając głowę - mówi. - Trwało to dłużą chwilę, nim odpłynęła. Pomagać, a nie szkodzić Miłośnik przyrody mówi, że to nie pierwszy łabędź, którego ratował w tym roku. Zapewnia, że w tym przypadku pomoc człowieka była niezbędna, ale nie zawsze tak jest. Czasem ludzie proszą, by pomógł zwierzętom, które wcale tego nie potrzebują. Spacerując po lasach czy łąkach, zwłaszcza wiosną, bardzo często napotykają np. młode sarny, zwinięte w trawie czy zaroślach. Wielu wówczas wydaje się, że maleństwo porzucono albo się zgubiło. I zabierają malucha. - Nie można tego robić, a nawet go dotykać - apeluje miłośnik i znawca przyrody. - Matki zostawiają małe i idą żerować, ale co kilka godzin wracają, by je nakarmić. To normalne. Jeżeli zabierzemy malucha, on już nigdy nie wróci do natury. Jest skazany na życie wśród ludzi. Jeżeli zwierzę nie jest ranne albo nie leży w pełnym słońcu, to znaczy, że nic mu nie jest. Nie należy go nawet dotykać, bo matka może wyczuć zapach człowieka i odrzuci malucha, a wtedy na pewno zginie. Podobnie jest z ptakami. Jeżeli wypadną z gniazda, nie należy ich wkładać do pudełeczka i wieźć do weterynarza, a jedynie posadzić w pobliżu gniazda. Młode głosem skontaktują się z matką, która je odnajdzie i najlepiej o nie zadba. Polit apeluje też, by w okresie lęgowym wstrzymać się z ostrymi cięciami drzew, bo można odsłonić gniazdo z pisklakami, co zagraża ich życiu. Przypomina też, że nie należy zbliżać się do dzikich zwierząt, które nie okazują strachu. To może oznaczać, że są chore na wściekliznę. Tekst.KIWI, fot. arch.Adama Polita
Napisz komentarz
Komentarze