Przez Oławę. I gdy tak pociąg śmigał przez naszą stację, mignęło mi przed oczyma miejsce po tablicy, upamiętniającej pierwszą linię kolejową w tej części Europy. Jak pamiętacie, parę lat temu tablicę ktoś skubnął na przetopienie, a nowej nie ma. I żadnej informacji, że linia kolejowa Wrocław-Oława (173 lata temu) była pierwsza - też nie ma. Żal. Wprawdzie pasażerowie pięknego Pendolino raczej nie będę mieli okazji, by wysiadać/wsiadać na malutkiej oławskiej stacyjce, więc się nie dowiedzą o tym, co powinno być naszą chlubą, ale my? My powinniśmy pamiętać i przekazywać tę pamięć dalej.
A sam Pendolino? No cóż. Nowy, piękny, cichy, szybki, raczej wygodny, ale szału nie ma. Ponieważ bilet kupowałem dwa dni przed podróżą, za drugą klasę trzeba było wybulić aż 135 zł w jedną stronę. To dużo. Zwłaszcza, że na tej samej tasie jeździ zwykły Inter City za 122 zł. I co ciekawe, tę samą trasę 405 km pokonuje dokładnie tak samo długo, czyli 3 godz. 40 minut. Więc na razie polskie marzenia o kolei dużych prędkości wciąż możemy włożyć między bajki. Dopiero po dwóch godzinach jazdy z Wrocławia kierownik składu (kapitan pokładowy?) poinformował uprzejmie, i to w dwóch językach, że oto właśnie pociąg osiągnął prędkość 200 km na godzinę. Jak widać, trochę trwało to rozpędzanie się... Tylko po co się akurat tym się chwalić? Bo oczywiście głośnik zaraz dodał, że to jedyne koleje w tej części Europy, które osiągają takie prędkości. Więc niby przed kim mamy się tym szczycić? Przed Czechami czy Ukrainą? Bo przecież znacznie dalej na Wschód są nie takie koleje, podobnie jak na Zachodzie Europy. Jak widać, Pendolino nadal służy do leczenia naszych polskich kompleksów europejskiego prowincjusza.
Ale generalnie nie mogę narzekać. Wprawdzie ekrany nad głową cały czas były czarne, ale dzień później, gdy w tę samą trasę wybrała się żona, puszczali jakiej reklamówki i filmiki przyrodnicze, więc powstrzymuję krytykę. Wystrój przyjemny, czyściutko, może fotele przyciasne, ale za to w Warsie rewelacja. Szkoda tylko, że generalnie w pociągach IC odstąpiono już od poczęstunku, jaki był jeszcze parę miesięcy temu, to znaczy nie ma batonika, a kawę trzeba sobie zrobić (wsypać i zamieszać) samemu, bo obsługa już tego nie robi. Przy większej ciasnocie rodzi to pewne problemy. Jak ktoś pojedzie drugą klasą w pełnym przedziale i będzie korzystał z laptopa, zrozumie, o czym mówię.
Cóż, nie można mieć wszystkiego. Mamy 200 km/h gdzieś za Częstochową, a nie mamy batonika. Tym bardziej pamiątkowej tablicy na oławskiej stacji, otwartej poczekalni w zimowe wieczory, czynnej kasy na okrągło, odmalowanych ścian dworca itd. Coś za coś. Jak w życiu.
Jerzy Kamiński
Napisz komentarz
Komentarze