Gorąca sprawa
Jerzy Wojtasik mieszka od 25 lat w starym budynku przy ulicy Chrobrego. Twierdzi, że tu nigdy warunki nie były dobre. Wilgoć, nieszczelne drzwi i okna. Od 2012 roku prosił o przebudowę starego kaflowego pieca. Wtedy mieniem komunalnym zarządzał Bronisław Paszyński. - Tłumaczyłem, czym to grozi - mówi Jerzy Wojtasik. - Przyszły panie z komisji od Paszyńskiego i oceniły, że wszytko jest w porządku, a piec trzeba tylko wyczyścić. Jak wyczyścić?! Skoro w środku w ogóle nie ma szamotu.Wszystko się wykruszyło.
W 2014 roku mieniem komunalnym zarządzało miasto. Wtedy w załatwieniu sprawy pieca pomagała Jerzemu siostra. - Chodziłam do Witolda Niemirowskiego i prosiłam, ale bez skutku - mówi. - Wciąż było, że nie mają pieniędzy. Łapałam go w Rynku i pytałam "panie Witku, kiedy wreszcie zrobicie ten piec?". Odpowiadał, że to kosztuje, proponował, żebyśmy zrobili to za własne pieniądze, a miasto obniży nam czynsz.
Genowefa nie była zadowolona z tego rozwiązania, ponieważ jej brata nie stać na taki wydatek. Jest bez prawa do zasiłku, ona sama ma niewiele i robi wszystko, żeby pomóc. Ostatnio pomalowała mu mieszkanie. Dostała na to sto złotych z opieki społecznej. Resztę dołożyła. - Dałam tu nowy dywan, włożyłam tyle pracy, ledwo podołałam - mówi ze łzami. - Większość poszła z dymem. Teraz mieszkanie to jedna wielka ruina. Oni w urzędzie maja to wszystko w czterech literach, ale trzeba z tą mafią skończyć wreszcie. Niech teraz dadzą ze swojej kieszeni. Żądamy, żeby oddali nam to, co zostało zniszczone. Firanki się popaliły, pościel, kurtka... wszystko.
Genowefa twierdzi, że mówiła Bronisławowi Paszyńskiemu, a później Witoldowi Niemirowskiemu, że przez ten piec jej brat może zginąć. Jakiś czas temu kupiła preparat odporny na temperaturę i sama łatała nieszczelności. Najbardziej boli ją to, że nikt nie reagował, gdy prosiła o pomoc i jak twierdzi zawsze zasłaniano się brakiem pieniędzy.
O to zapytaliśmy Niemirowskiego, który w 2014 roku był odpowiedzialny za sprawy mieszkaniowe. - Jest mi bardzo przykro, że doszło do pożaru. Natomiast ja działałem tak, jak fundusze pozwalały. Chciałem pomagać wszystkim, ale budżet był jaki był i zlecenia nie były podpisywane przez burmistrza i panią skarbnik. To burmistrz decydował. Interweniowałem w wielu podobnych sprawach i wiem, że wiele takich wciąż jest. Może ten przypadek obecną władzę nauczy, że środki na remonty należy zwiększać. Na pewno jako radny będę wnioskował na potrzeby remontowe tych starych budynków.
Trzy miesiące temu wymieniono okna w mieszkaniu Jerzego. - Doprosiłam się od miasta po wielu trudach i krzyku - dodaje siostra. - Teraz w pokoju znów jedno trzeba wymienić, bo zniszczyło się pod wpływem temperatury.
Pożar wybuchł w nocy z 10 na 11 stycznia. Niecały miesiąc przed tym Jerzy napisał do burmistrza, prosząc o przebudowę pieca. Tłumaczył, że zostały już same kafle, glina jest całkowicie wykruszona, można spalić cały worek węgla, a piec i tak nie grzeje. Zaznaczył też, że dwie kobiety przysłane przez poprzedniego zarządcę - Paszyńskiego, zachowały się nieprofesjonalnie i nawet nie zaglądnęły do pieca. Oto fragment pisma: "One się w ogóle nie znają na takiej pracy. Piec był stawiany 24 lata temu, więc pora go odnowić, teraz jest jeszcze ciepło, ale jak przyjdą mrozy, to ja zamarznę. Dość, że jest zimno i wilgoć, to ja będę chyba musiał zdechnąć w tym mieszkaniu. Proszę o szybka interwencję w tej sprawie."
Bronisław Paszyński mówi, że zastrzeżenia do pracy dwóch inspektorek technicznych są bezpodstawne i krzywdzące. - Nie ma takiej możliwości, aby nie znały się na tym, co robią. Jedna z nich pracowała w tym zawodzie od 30 lat! Na bank wszystko było OK, tak jak napisały w protokole. Gdyby w środku brakowało szamotu, to piec po czasie po prostu rozpadłby się. Nie ma możliwości, aby był do rozbiórki.
Dzień po pożarze rozmawialiśmy z burmistrzem. Tomasz Frischmann poinformował, że zapoznał się ze sprawą. Na miejsce wysłał specjalistów, którzy ocenili, że w mieszkaniu przy Chrobrego w wyniku pożaru został zniszczony piec, okno i fragment instalacji elektrycznej. To będzie wymienione. Burmistrz potwierdził też, że 18 grudnia do Urzędu Miejskiego wpłynęło pismo z prośbą o przestawienie pieca. Dodał, że mieszkaniec nie składał takich wniosków wcześniej. - Znalazłem natomiast zapis z 2012 roku, kiedy mieniem komunalnym zarządzał Bronisław Paszyński, z informacją, że piec kaflowy jest w stanie dobrym, ale nie był czyszczony, dlatego powoduje zadymienie. Wykazane jest, że problem był z właściwą eksploatacją. Mam tu kolejny dokument z września, wtedy był robiony przegląd okresowy. Kominiarz ocenił sytuację i nie formułował żadnych wniosków na temat pieca.
Frischmann podkreśla, że zgodnie z dokumentami wszystko było w porządku i bez żadnych przesłanek ku temu, aby rozbierać piec: - Doszło do pożaru, ale przyczyna nie jest jeszcze znana - mówi. - 12 stycznia zostało wydana opinia, że piec trzeba wymienić, ale dlatego, że został uszkodzony w pożarze. Pozostałe czynności będę podejmował po wydaniu opinii przez jednostkę ratowniczo gaśniczą. Jeżeli się okaże, że przyczyna jest po stronie mieszkańca, to zostanie zgłoszone do ubezpieczyciela i lokator musi się wtedy poczuć odpowiedzialny, aby pewne rzeczy wykonać. Mówię tu miedzy innymi o malowaniu. Teraz robimy wszytko, żeby pomóc temu człowiekowi, aby jak najszybciej mógł tam zamieszkać.
Co się stało w nocy z 10 na 11 stycznia? Jerzy mówi, że rozpalił w piecu, bo było mu zimno i chciał spokojnie zasnąć. Po godzinie pierwszej ze snu wyrwał go ogień. Na miejsce przyjechali strażacy z Oławy, Jelcza-Laskowic, Bystrzycy i Siedlec. Wygasili piec i tlące się meble. Zapytaliśmy o prawdopodobną przyczynę pożaru. - Przy samym piecu stały materiały łatwopalne - mówi st. kpt. Marek Strugacz, z KP PSP w Oławie. - Przepisy wyraźnie określają, że absolutne minimum to pół metra. W tym wypadku było inaczej. W wyniku promieniowania cieplnego zapaliły się przedmioty będące w pobliżu. Mieszkaniec mówił strażakom, że zgłaszał problemy z nieszczelnością do urzędu, ale tym bardziej nie powinien trzymać materiałów łatwopalnych przy samym piecu.
Siostra Jerzego jest pewna, że do pożaru doszło przez to, że piec nie był remontowany. Ma żal do władz miasta i Bronisława Paszyńskiego. Nie szczędzi ostrych słów: - Gdyby brat zginął, to ja bym ich wszystkich... Zarabiają ogromne pieniądze, a oszczędzają na tych, którzy są w najgorszej sytuacji. Warunki w starym budownictwie są fatalne. U brata pod oknem jest taka wilgoć, że pies by po tygodniu zdechł.
Tekst i fot.: Agnieszka Herba [email protected]
Reklama
Pożar od pieca. Czyja wina?
Ze snu wyrwała go ściana ognia. Zdążył złapać spodnie i wybiegł po wodę. Ratował, co się dało. - Cud, że się obudził i przeżył - mówi Genowefa Dąbrowska, siostra mieszkańca, u którego wybuchł pożar. - Prosiliśmy kilka razy, żeby wymienili ten stary piec, ale władza miała nas gdzieś. Odpowiedź zawsze była jedna: "nie ma pieniędzy". Teraz przez ten piec doszło do tragedii, bo nikt nas nie słuchał. Burmistrz tłumaczy, że w tej sprawie nie ma żadnych niedopatrzeń, a zgodnie z protokołem przeglądu, z piecem wszystko było w porządku
- 22.01.2015 08:11 (aktualizacja 27.09.2023 15:54)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze