Agnieszka Basiura od zawsze ma artystyczną duszę. Tańczyła w zespole "Porębiok", grała na akordeonie, lubi śpiewać, ale raczej tylko dla siebie. Robi tzw. ekowyploty, czyli coś, co wygląda jak wykonane z wikliny, a jest z... papieru. Pomaga przy wykonywaniu wieńców dożynkowych, próbowała malarstwa.
Na carving wpadła przypadkiem, choć mówi, że w życiu nie ma przypadków. Wszystko zaczęło się trzy lata temu, gdy pojechała na Ukrainę ze swoim życiowym partnerem Mikołajem. Spotkali Niemkę, która kupowała noże do carvingu, bo tam taniej. Miała przy sobie płyty z filmikami instruktażowymi, więc można było obejrzeć, co to takiego.
Gdy wrócili do Polski, Mikołaj poszukał podobnych filmów w sieci, na stronach rosyjskich, i się zaczęło. - Jak zobaczyłam, to pomyślałam, że też tak chcę - opowiada Agnieszka. - Zawsze chciałam spróbować rzeźbienia, ale nigdy nie było okazji. A przecież carving to właśnie rzeźbienie, tylko że w owocach i warzywach. Człowiek cały czas się rozwija, więc wciąż trzeba szukać w sobie talentów, które każdy ma. Jeżeli nie spróbujemy, to się nie dowiemy. Trzeba próbować bo to rozwija naszą osobowość a zarazem wrażliwość i otwiera na świat.
Powoli, co chwilę zatrzymując filmik, uczyła się rzeźbienia w owocach i warzywach. Najpierw zwykłym kuchennym nożem, potem takim specjalnym, malutkim. - Zaczęłam ćwiczyć na ziemniakach, bo były pod ręką - opowiada. - Potem kalarepa, marchewka, cebula, bo akurat to było na ogrodzie. Wreszcie przyszła pora na arbuz. I wyszło. To była dekoracja Koła Gospodyń Wiejskich z Jaczkowic, na dożynkach w Godzikowicach. Postawiłam na stole, ludziom się spodobało, więc zaczęłam się porządnie uczyć.
A jak się uczyć, to od najlepszych. Znalazła w internecie kontakt do mistrza Polski Marka Rybackiego, który zapoczątkował historię carvingu w Polsce. Czekała pół roku na rozpoczęcie kursu we Wrocławiu, bo musiała się znaleźć odpowiednia liczba chętnych. Ale wciąż brakowało dwóch osób. W końcu mistrz zaprosił ją do siebie na indywidualny kurs. - Wyrzeźbić można niemal wszystko, ale ja jeszcze tego nie potrafię, bo jestem po kursie pierwszego stopnia, choć wiele się uczę sama - tłumaczy. - Dla mnie najlepszy jest arbuz, bo do dyspozycji są trzy kolory, więc efekt jest bardziej dekoracyjny, ale cukinia też jest ok.
To nie jest naklejka, tylko efekt pracy rąk, wyposażonych w ostry nożyk
Zaczęła pokazywać swoje prace na imprezach charytatywnych, na piknikach. Jej prace trafiały na licytacje. Znajomi zaczęli ją prosić, aby zrobiła "coś takiego" na różne okazje, np. na rocznicę ślubu czy urodziny. Carving jest pracochłonny. Na rzeźbę w arbuzie potrzeba około dwóch godzin. No, chyba że to arbuz olbrzym. Ostatnio miała takiego, który ważył 10 kg. Pracowała nad nim cztery godziny. Gdy go przyniosła na imprezę w środowisku informatyków, uznano, że to musiała zrobić jakaś odpowiednio zaprogramowana maszyna. Bo przecież człowiek nie zrobiłby czegoś takiego!
Coraz częściej ma zlecenia od znajomych, którzy chcą uświetnić jakąś imprezę wyjątkową rzeźbą albo jarzynowym bukietem. - Dzięki wzmiance w waszej gazecie mam nadzieje, że ich liczba się zwiększy - mówi. - Wprawdzie trwałość takiej rzeźby to mniej więcej tydzień, ale przecież kwiaty po tygodniu też więdną, więc może raz, zamiast żonkili, bukiet z papryki, rzepy i ogórków?
Pąsowe róże z... buraka
Jerzy Kamiński [email protected]
Fot.: archiwum Agnieszki Basiury
Napisz komentarz
Komentarze