To jedno z zadań rajdu ratowników medycznych "Rescue Trophy Extreme". W imprezie brało udział siedem karetek z całej Polski, wśród nich z Oławy. Piotr Skibiński, Paweł Rojek i Michał Mycko pojechali tam nie tylko po to, aby się sprawdzić w trudnych warunkach. - Chcieliśmy znaleźć się na podium - mówi Piotr. - Walczyliśmy o jak najlepszy wynik.
Udało się. Oławska ekipa zajęła drugie miejsce. Otrzymali dyplom, który już wisi na ścianie podstacji pogotowia. Ktoś powie, że dyplom to żadna nagroda za taki wysiłek. Dla nich to przede wszystkim satysfakcja, że podołali w najcięższych warunkach. - Całe szczęście, że nie spadł śnieg, bo trasy były trudne do przejechania. Jeździliśmy po parku krajobrazowym gór wałbrzyskich. Wszystko działo się w kilku miejscach wokół Wałbrzycha, z metą w Karpaczu.
Podczas rajdu ratownicy pokazali, że w ich zawodzie liczą się nie tylko odporność na stres, umiejętności i precyzja działania. Trzeba mieć też dobrą kondycję. Jednym z najtrudniejszych zadań było przeprowadzenie resuscytacji krążeniowo-oddechowej na szczycie góry. Na miejsce musieli dotrzeć piechotą. Biegli, dźwigając cały sprzęt - plecak, defibrylator, butlę tlenową. Liczyła się każda minuta. - Miało być jeszcze trudniej, ale sędziowie odpuścili nam wchodzenie po linach. Na górę dotarliśmy szlakiem.
Za to zadanie ratownicy dostali najwięcej punktów, pokonując inne drużyny. - Wygraliśmy dostosowaniem się do obowiązujących procedur - dodaje Michał. - Wszytko robiliśmy zgodnie ze sztuką, a diabeł tkwi w szczegółach. Sędziowie byli cały czas przy nas i każdy miał swoją "check listę", zawierającą elementy, które muszą być spełnione.
Na Youtube dostępny jest filmik, na którym widać ekipę w akcji. Niektóre sytuacje od samego patrzenia zapierają dech. Na pionowej skarpie wisi rozbity samochód. W środku jest poszkodowany. W pobliżu biega jego dziewczyna, krzyczy i błaga o pomoc. Ratownicy muszą się dostać do samochodu. Wszystko wygląda dramatycznie i w stu procentach realistycznie. To, że to tylko rajd i próba umiejętności, zdradzają stojący w pobliżu obserwatorzy, którzy uśmiechają się, robią zdjęcia. Wiedzą, że wszystko jest udawane. Czy tak samo myślą ratownicy? W żadnym przypadku. Ani przez moment nie dają po sobie poznać, że biorą udział w zawodach. Zachowują się tak, jakby wszystko działo się naprawdę. Na pytanie - czy myślą o tym, że poszkodowani udają i można trochę odpuścić? - odpowiadają. - No właśnie! Tu tkwi sekret. Podeszliśmy do nich, jak do prawdziwych pacjentów. Całkowicie zapomnieliśmy o tym, że coś jest udawane.
Paweł i Michał pracują w zawodzie dziewięć lat, a Piotr trzy. Czy można mówić o rutynie? Na to słowo reagują uśmiechem. - Każdy pacjent to wyrzut adrenaliny, to mniejsze lub większe wyzwanie, bo każdy jest inny - mówi Michał. - Nawet u wcześniej znanego pacjenta może wystąpić coś nowego. Zawsze trzeba być przygotowanym na takie wyzwanie.
Opowiadają też o sytuacjach, które wymagają dużego wysiłku. Nie wszędzie przecież można dojechać. Zdarza się, że kiedy dojdzie do wypadku na autostradzie, trzeba z karetki zabrać cały sprzęt i po prostu biec, ile sił w nogach, bo cała droga jest zakorkowana, a dostęp do poszkodowanego utrudniony.
Dlaczego wybrali ten zawód? - To pasja - mówi Piotr. - Zamiłowanie do tego, co robimy. Tu nie chodzi o nic innego. Adrenalina uzależnia.
Przez tyle lat pracy widzieli już wiele. Czy są sytuacje, które jeszcze robią na nich wrażenie i zostają w pamięci ? Wszyscy zgodnie twierdzą, że zawsze najtrudniej pogodzić się ze śmiercią dziecka. To przytłacza najbardziej i nie daje o sobie zapomnieć. - Kilka lat temu pojechaliśmy do porodu. Niestety, noworodka nie udało się uratować, mimo dwugodzinnej resuscytacji - mówi Michał. Piotr dodaje, że nigdy nie zapomni wypadku w Stanowicach, kiedy maszyna do cięcia kostki brukowej zerwała twarz 33-latkowi.
Widać, że kochają swoją pracę, mówią o niej z błyskiem w oku. Na rajd zapisali się bez dłuższego namysłu. To był impuls. Pierwszy z pomysłem przyszedł Paweł, proponując to Piotrowi. Potem na swoją zmianę dotarł Michał i rzucił "chłopaki jedziemy na rajd". Po sprawdzeniu umiejętności w ekstremalnych warunkach mogą śmiało powiedzieć, że są gotowi na wszystko i potrafią pracować z zamkniętymi oczami. Dosłownie. Pierwsze zadanie rajdu odbywało się w podziemnym lochu, w zupełnej ciemności. Ratownicy musieli działać po omacku, ale poradzili sobie również w takich warunkach. Poszkodowany spadł z wysokości i miał złamaną miednicę. Znajdował się w bezpośrednim zagrożeniu życia.
Mieszkańcy mogli się przekonać, że ci ratownicy potrafią zachować zimną krew w naprawdę ekstremalnych sytuacjach, które wcale nie są udawane. Rok temu uratowali życie kobiecie, która pod szpitalem została zaatakowana przez dwa duże psy. Zareagowali jako jedyni. Paweł i Piotr otrzymali za swoje poświęcenie nagrody od starosty.
Agnieszka Herba
Napisz komentarz
Komentarze