Jelcz-Laskowice. Niezwykła historia
58-letni Zbyszek Śmiech trzeci raz zatrzymuje się na leśnej ścieżce. - Idźcie, ja dojdę za chwilę - mówi i odwraca głowę, ukradkiem ocierając łzy. Chociaż to dla niego trudne, nie rezygnuje. Idzie dalej. Od tamtego dnia minęły już prawie cztery lata. Wtedy był tu po raz ostatni. Nie wie, dlaczego? - Nieraz patrzyłem z mostu w tę stronę, ale jakoś trudno mi było tu przyjść - przyznaje. - Dziś jest ten pierwszy raz. Nie, niczego nie żałuję i nie marzę o tym, by cofnąć czas. Nawet gdybym wiedział, że to się tak skończy, zrobiłbym to po raz drugi. Uratowałem to dzieciątko i bardzo się z tego cieszę, ale ... ono uratowało też mnie. Nie wiem, jak wyglądałoby dziś moje życie, gdybym miał nogi. Wątpię, czy byłbym tym samym człowiekiem.
Krzyk matki i dziecka
29 grudnia 2009 był wyjątkowo ciepły, jak na tę porę roku. Bez mrozu, świeciło słońce. Chociaż poprzedzająca noc była na tyle zimna, że brzegi Smortawy w okolicy Jelcza-Laskowic przymarzły i pokryły się lodem. Zbyszek Śmiech spacerował po lesie, przy drodze z Oławy do Jelcza-Laskowic. Miał jechać do Nowego Dworu, na spotkanie z myśliwymi, ale było dopiero po godzinie 14.00. Miał dużo czasu. Wiedział, że po drugiej stronie rzeki też ktoś spaceruje. Słyszał trzask zamykających się drzwi samochodu i głosy. - Nie wiem, jak to dzieciątko wpadło do wody - wspomina. - Kątem oka zobaczyłem między drzewami, jak zbiega z nasypu przy rzece. Po chwili usłyszałem krzyk kobiety i dziecka. Rzuciłem rower i wskoczyłem do wody. Chciałem jak najszybciej dobiec do tonącego malucha. Wiedziałem, że to możliwe, bo rzeka w tym miejscu jest dość płytka. Gumofilce, które miałem na nogach, szybko namokły i zrobiły się bardzo ciężkie. Przewróciłem się na środku rzeki, ale w miarę szybko udało mi się wstać. Po chwili byłem na miejscu. Maluch złapał mnie kurczowo za ubranie i mocno się przytulił. Było ślisko i nie mogłem wyjść z nim na brzeg, a liczył się czas. Wziąłem go na ręce i podałem kobiecie, żeby jak najszybciej zabrała go do samochodu. Krzyknęła dziękuję i ... nigdy więcej nie widziałem ani jej, ani tego dzieciątka. Nawet nie wiem, czy to był chłopiec czy dziewczynka. Do dzisiaj pamiętam tylko, jak kurczowo zaciskało rączki na moich, gdy podawałem go mamie.
Nogi trzeba obciąć
Zbyszek nie wie, w jakim wieku był maluch. Gdy wyszedł z rzeki, właśnie odjeżdżał samochód, do którego wsiadła kobieta z dzieckiem. Śmiech zdjął z siebie mokre ubranie. Wycisnął je i włożył z powrotem, po czy wrócił rowerem do mieszkania przy ul. Techników, gdzie mieszka do dziś. Przebrał się i poszedł do kolegów, którzy poczęstowali go mocnym trunkiem. Szybko wrócił do domu, położył się spać. Było mu zimno, zwłaszcza w nogi. Miał nadzieję, że się rozgrzeje pod kołdrą. Tak się jednak nie stało. Z dnia na dzień czuł się gorzej. Był okres noworoczny, nie chciał nikogo martwić swoimi problemami. 6 stycznia trafił do szpitala. - Czułem się tak źle, że nie mogłem utrzymać się na nogach - mówi. - Sąsiadka zobaczyła, jak wracam do domu "po ścianie" i wezwała karetkę. Niewiele z tego pamiętam, bo miałem gorączkę i majaczyło mi się w głowie. Ponoć ratownicy uznali, że jestem pijany. Dali mi jakiś zastrzyk, kazali położyć się spać i odjechali. Nie wiem, jak to by się skończyło, gdyby nie sąsiadka. Po kilku godzinach znów zadzwoniła po pogotowie. Gdy przyjechali, kazała mi zdjąć skarpety i pokazać stopy. Były granatowe, więc zabrali mnie do szpitala w Oławie.
Tam okazało się, że nogi są odmrożone. Ponadto Zbyszek miał ostre zapalenie płuc. Leczenie trwało prawie miesiąc. Wrócił do domu, ale tydzień później znów trafił do szpitala. Lekarze powiedzieli, że odmrożonych nóg nie można uratować i muszą je odciąć. To jedyne rozwiązanie, jeżeli chce dalej żyć:- Nawet leżąc na stole operacyjnym miałem nadzieję, że znajdą jakieś inne rozwiązanie, że uratują moje nogi. Niestety, tak się nie stało.
Tylko nikomu nie mów
Lewą obcięli mu tuż pod kolanem. W prawej większą część stopy. Ten widok odebrał mu chęć do życia. Załamałem się. Pomoc przyszła niespodziewanie od Alicji Najderskiej, przewodniczącej chrześcijańskiego stowarzyszenia "Życie", które prowadzi też bank żywności. Śmiech często korzystał z tego wsparcia. Także tuż przed amputacją. Odbierając paczkę żywnościową wspomniał, że idzie do szpitala, że obetną mu nogi. Opiekunka społeczna i pani Alicja były jedynymi osobami, które odwiedziły go w szpitalu. Przekonywały, że dalsze życie jest możliwe i ma sens, bo "dla Boga najważniejsze jest to, co mamy w sercu, a nie to, czy jesteśmy cali".
Może te słowa, a na pewno sama obecność i zainteresowanie drugiego człowieka sprawiły, że Zbyszek odzyskał nadzieję.Wrócił do domu i postanowił spróbować. Nikomu jednak nie opowiadał o tym, co zaszło nad rzeką. O to samo poprosił też 29-letniego Marcina Krzyka, jedynego świadka tamtego zdarzenia: - Wędkowałem kilka metrów od miejsca, w którym dziecko wpadło do wody. Usłyszałem krzyk. Wiedziałem, że musiało się coś stać, więc pobiegłem sprawdzić. Gdy dotarłem na miejsce, zobaczyłem biegnącą kobietę z dzieckiem na rękach. Zbyszek wychodził z wody, na drugi brzeg. Zapytałem, czy wszytko dobrze i czy trzeba mu pomóc, ale tylko machnął ręką. Powiedział, że wszystko w porządku i zniknął w zaroślach, więc wróciłem do wędkowania. Nie widziałem jego twarzy, ale głos wydał mi się znajomy. Też mieszkam na Techników. Gdy się spotkaliśmy, zapytałem, czy to był on. Powiedział, że tak, ale poprosił, żebym o tym nie opowiadał, bo będą się z niego naigrawać.
Chce uścisnąć jego rączkę
Marcin spełnił prośbę Zbyszka, który rozpoczął nowe życie. Przestał pić i rzucił palenie. Jak kiedyś na rowerze, tak teraz na wózku inwalidzkim, przemierza okolice. Sens codzienności nadają spotkania w stowarzyszeniu "Życie", którego jest członkiem i wolontariuszem. Polepszyły się też jego stosunki z dziećmi.Wie, co znaczyć być dziadkiem. I prawdopodobnie nikt nigdy nie dowiedziałby się, skąd ta zmiana, i co wydarzyło się nad rzeką - gdyby nie telewizyjny konkurs "Zwykły Bohater". I znów pani Alicja. Chociaż bardzo pobieżnie znała historię Zbyszka, opisała ją w kilku słowach i zgłosiła do tegorocznego konkursu telewizji TVN. Wiedziała, że Śmiech nie chce o tym mówić, dlatego długo biła się z myślami, czy ma prawo postąpić wbrew jego woli. Po naradzie z Marcinem, który od jakiegoś czasu też przychodzi na spotkania stowarzyszenia, postanowiła zaryzykować. Ma nadzieję, że dzięki temu ten wyjątkowy człowiek zyska lepsze warunki życia, bo na to zasługuje. Może o jego historii dowiedzą się lokalne władze i dadzą mu mieszkanie z łazienką, której tak bardzo potrzebuje.
Co na to Zbyszek? - Może już czas żeby zainteresowani dowiedzieli się, jak to się stało. Przestali zadawać pytania, snuć nieprawdziwe historie i drwić. Tylko ... żaden ze mnie bohater. To był normalny ludzki odruch. Każdy by tak zrobił. Nie oczekuję podziękowań i żadnych gestów wdzięczności. Nauczyłem się żyć w nowej rzeczywistości i jestem szczęśliwy. Chciałbym jedynie zobaczyć to dzieciątko. Uścisnąć jego rączkę i zapytać jak ma na imię. Mam nadzieję, że jest zdrowe i nic mu się wtedy nie stało.
*
Wiemy, że kilka dni po wydarzeniu nad rzeką jakieś kobieta pytała sąsiadów o Zbyszka. Był wtedy w szpitalu. Dziś jest gotowy stawić czoła przeszłości i chciałby, aby ta historia znalazła wreszcie swój koniec. Może wtedy minie ten towarzyszący mu wewnętrzny niepokój. Pierwszy krok ma już za sobą. Po czterech latach odważył się pójść nad rzekę.
Ma nadzieję, że dzięki temu artykułowi spotka się z dzieckiem, dzięki któremu stał się innym, lepszym człowiekiem.
Tekst i fot.: Wioletta Kamińska
Reklama
Żaden ze mnie bohater
Nie oczekuje wdzięczności i nie chce podziękowań. Chciałby tylko zobaczyć dziecko, któremu uratował życie i zawdzięcza swoje. Nowe, lepsze, chociaż na wózku inwalidzkim
- 05.11.2013 09:22 (aktualizacja 27.09.2023 16:15)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze