Chwałowice Pomyśl, zanim podpiszesz
Wszystko zapowiadało się pięknie. Na umówione spotkanie przyjechał do domu przedstawiciel handlowy z koleżanką. Przywiózł sprzęt i przez kilka godzin wymieniał jego zalety. Pokazywał, jakie cuda potrafi, a co najważniejsze, jakie są korzyści dla zdrowia. - To mnie przekonało - mówi Ewa Cybulska. - Złapałam haczyk.
Mieszkanka Chwałowic rzadko korzysta z takich okazji. Jest bardzo ostrożna. Zanim coś podpisze, zastanawia się trzy razy i dokładnie czyta. Tym razem było inaczej.
Firma, która kilkakrotnie dzwoniła do Ewy, aby umówić się na prezentację, miała jej numer od sąsiadki. - Powiedzieli, że jeśli zgodzę się na prezentację sprzętu, to sąsiadka otrzyma zestaw garnków. Czemu nie? Pomyślałam. Byłam pewna, że skoro sąsiadka ich zaprosiła, to zna tę firmę i można im zaufać.
Kobieta nie zdążyła porozmawiać o tym z sąsiadką. Prezentacja się odbyła, a Ewa, oczarowana odkurzaczem, podpisała potwierdzenie zawarcia umowy kupna sprzedaży i wniosek o kredyt. Na początku sprzęt miał kosztować ponad 6900 zł, ale przedstawiciel powiedział, że jest w stanie załatwić 1000 złotych dofinansowania z Unii Europejskiej. Poprosił o dowód osobisty klientki i zadzwonił do kierownika. - Rzeczywiście z kimś rozmawiał - dodaje kobieta. - Ale tak naprawdę, nie wiedziałam, z kim... Po kilku minutach stwierdził, że udało się!
Czy takie ekspresowe zdobycie dofinansowania na telefon nie dało Ewie do myślenia? Teraz sama się dziwi, że już na tym etapie nie zrezygnowała. Po obniżce sprzęt miał kosztować 5920 złotych. Ewa chciała kupić towar na raty. Usłyszała, że do tej kwoty należy doliczyć 600 złotych kosztów przyznania kredytu, a miesięczna rata nie będzie większa niż 220 złotych. Zgodziła się na 20 rat. Nie dostała żadnej symulacji kredytu, nie wiedziała, jak w rzeczywistości będzie wyglądać spłata. Podpisała potwierdzenie umowy kupna sprzedaży i wniosek o kredyt. Przed tym zapytała jeszcze: "A co, jeśli nie podpiszę?". - No to teraz będę miał przekichane, bo kierownik już załatwił dofinansowanie... - usłyszała.
Następnego dnia emocje po superprezentacji opadły. Ewa zaczęła się zastanawiać czy, aby na pewno dobrze zrobiła. Przeczytała na potwierdzeniu zawarcia umowy, że powinna zostać poinformowana o szczegółach kredytu. Zadzwoniła do przedstawiciela i zapytała, czy wniosek został rozpatrzony przez bank. Był czwartek, 15 sierpnia - święto. Mimo to mężczyzna zapewnił, że wszystko jest OK. Skąd to wiedział, skoro banki tego dnia nie pracowały? - Pewnie obawiał się, że się rozmyślimy i stwierdził, że wszystko załatwione - dodaje mieszkanka.
Zadzwoniła następnego dnia do banku. Potwierdzono, że taka umowa istnieje. Została zawarta 16 sierpnia, czyli dzień po zapewnieniach przedstawiciela, że wszystko załatwione. Okazało się jednak, że liczba rat to nie 20 a 36, a każda w wysokości 236 złotych, a nie 220. - Przeczuwałam, że coś może być nie w porządku, ale gdy usłyszałam o tych ratach, byłam pewna, że ten człowiek celowo wprowadził mnie w błąd. Postanowiłam, że nie odpuszczę i nie dam się oszukać.
Ewa napisała odstąpienie od umowy do firmy, z której zakupiła towar, i do banku. Pomocy szukała u rzeczników praw konsumenta, dzwoniąc do Wrocławia i Warszawy. Konsultowała to również z prawnikiem, który udziela porad w internecie. Robiła wszystko, żeby zwrócić odkurzacz i nie płacić ponad 8400 złotych. Wiedziała, że na odstąpienie od umowy ma tylko 10 dni, ale gdyby z ciekawości nie zadzwoniła do banku, mogłoby być za późno. W ciągu kilku dni od zakupu miała otrzymać umowę kredytową, umowę kupna sprzedaży i gwarancje na sprzęt. Prosiła przedstawiciela, który sprzedał odkurzacz, żeby dokumenty dostarczył osobiście. Powiedział, że nie może, bo są wysyłane listem poleconym, a to odnotowane w książce nadawczej. Kobieta próbowała poznać numer przesyłki w biurze obsługi klienta. Chciała sprawdzić, czy list polecony utknął na poczcie. To się nie udało, ale została umówiona na oddanie sprzętu.
Firma ma swoją filię we Wrocławiu, Ewa pojechała tam z mężem, koleżanką, która była u niej podczas prezentacji odkurzacza, i z sąsiadką. My też uczestniczyliśmy w tym spotkaniu.
Na początku było spokojnie. Pracownik zaprosił wszystkich do biura. Ewa od razu zapytała, dlaczego do tej pory nie dotarły do niej umowa i żadne dokumenty. Mężczyzna stwierdził, że wszystko zostało wysłane, a jeśli nie dotarło, to złoży reklamację na poczcie. W tym momencie odezwała się sąsiadka Ewy, która poprosiła o numer nadania przesyłki. To podziałało jak płachta na byka. Mężczyzna stwierdził, że nie musi tego udostępniać. - Ale proszę zrobić wyjątek - drążyła temat sąsiadka. - To będzie nam potrzebne do kompletu dokumentów.
- I tak nic nie macie. Wyjątki robię w piątki, a dziś jest poniedziałek. Kim pani w ogóle jest?! Nie jest pani uprawniona, by ze mną rozmawiać! Proszę wszystkich o opuszczenie pomieszczenia! Proszę wyjść!
W pokoju zostali Ewa z mężem. Teraz było już spokojnie. Mężczyzna sprawdził, czy odkurzacz działa, i przyjął zwrot. Po tym zgodził się na rozmowę z nami, ale od razu zaznaczył, że nie pozwala na nagrywanie ani cytowanie go w gazecie. Nieoficjalnie powiedział, że nie rozmawiał jeszcze z pracownikiem, który robił prezentację, że chłopak mógł popełnić jakiś błąd, bo pracuje w tej firmie około półtora miesiąca. Nie chciał komentować sytuacji, bo nie widział, jak przebiegała prezentacja i stwierdził, że klientka mogła coś źle zrozumieć. Podkreślił, że nie widzi tu żadnego problemu, bo kobieta zwróciła sprzęt i nie poniosła żadnych kosztów. A dlaczego po 10 dniach od zakupu towaru klient nie otrzymał umowy? Obiecał, że na pewno to sprawdzi i złoży reklamację na poczcie.
Ewa w zupełnie inny sposób odczytuje sytuację. - Teraz już wiem, że to celowa zagrywka, przeciąganie, aby człowiek nie zdążył złożyć rezygnacji z zakupu. Jest na to tylko dziesięć dni, a skoro do tej pory nie dostałam umowy, to sprawa jest jasna. Na szczęście zaczęłam działać już dzień po zakupie. Gdybym tego nie zrobiła, musiałabym zapłacić za odkurzacz więcej o 2500 złotych...
Kobieta zwróciła uwagę na jeszcze jedną rzecz. Na potwierdzeniu zawarcia umowy jest adres wrocławskiej filii, ale w nazwie ulicy jest literówka. - Moim zdaniem to kolejna pułapka. Załóżmy, że ktoś chce odstąpić od umowy, wysyła pismo na ten adres, ale otrzymuje zwrot, bo takiej ulicy nie ma, musi wysłać ponownie, a czas leci...
Ewa zgłosiła się do redakcji po to, żeby przestrzec czytelników. Kilkakrotnie podkreśla, że pierwszy raz zgodziła się na taką prezentację. Zawsze odmawiała firmom, które proponowały prezentację superproduktów w domu. Co się stało teraz? Zbiło ją z tropu to, że wcześniej byli u sąsiadki, a ona również pracuje w handlu, więc pomyślała, że na pewno zna firmę. Nie zdążyła jednak tego potwierdzić. - Ta prezentacja mnie otumaniła - dodaje. - Przedstawiciel cały czas czarował i nie przestawał mówić. Bardzo profesjonalnie prezentował sprzęt. Nie zdążyłam się nawet zastanowić. Napisał na kartce, że raty będą 20 razy po 220 złotych, a ja byłam tak oszołomiona, że nawet nie pomyślałam, że to bzdura, bo przecież to daje 4400 złotych, a odkurzacz miał kosztować 5920 złotych. Naprawdę dziwię się, że tak łatwo dałam się wprowadzić w błąd. Koleżanki w pracy nie wierzyły. Mówiły, że przecież ja zawsze jestem przesadnie ostrożna, zanim cokolwiek podpiszę... Na szczęście szybko się zorientowałam, że po prostu dałam się zwieść.
Klientka kilkakrotnie dzwoniła do pracownika, który sprzedał jej sprzęt. Pytała, dlaczego wprowadził ją w błąd z ratami. Wyparł się. Stwierdził, że nic nie mówił o żadnych dwudziestu ratach. Na koniec dodał, że nikt nie zmuszał Ewy do podpisywania czegokolwiek, a on nie wciskał jej na siłę długopisu...
Kobieta żałuje, że nie zatrzymała kartki, na której wyraźnie napisał wysokość rat. Przedstawiciel zabrał ją po prezentacji. Podczas rozmowy z nami kierownik zapewniał, że czeka na wyjaśnienia swojego pracownika, że chce usłyszeć jego wersję. Chcieliśmy się dowiedzieć, jak przebiegło to spotkanie, zostawiliśmy telefon z prośbą o informację. Kierownik nie odezwał się do nas. Wcześniej zaznaczył, że żaden bank nie udziela kredytu za darmo, a jeżeli kobieta ma uwagi do pracownika, może założyć mu sprawę w sądzie.
- Cieszy mnie, że udało się zwrócić odkurzacz - mówi. - Wystarczy mi już takich emocji. W tydzień straciłam sporo nerwów i kilka kilogramów. Śmiało mogę powiedzieć, że taki odkurzać, to świetna terapia odchudzająca. Ale nie polecam nikomu.
W poniedziałek do redakcji zgłosiły się dwie kolejne osoby, które twierdzą, że również zostały oszukane.
AKTUALIZACJA: ciąg dalszy sprawy -
Agnieszka Herba [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze