Jelcz-Laskowice
W sądzie
Aby zrozumieć, o co tu chodzi, trzeba się cofnąć do lat 70. Wtedy przy ulicy Zachodniej w J-L powstało składowisko odpadów przemysłowych, wykorzystywane przez fabrykę. W 1990 roku zmodernizowano je, dobudowano kolejne kwatery, bo odpadów wciąż było dużo. W 2006 roku Zakłady Samochodowe „Jelcz” SA podzieliły składowisko na dwie działki. Jedną, bez kwater z zanieczyszczeniami (nr 13/281), sprzedano. Od 2007 roku jej właścicielem jest gmina Jelcz-Laskowice. Na sąsiedniej (nr 13/282) składowisko działało jeszcze do roku 2008. Na przełomie 2011/12 syndyk masy upadłościowej ZS „Jelcz” SA za 221 tys. zł sprzedał tę działkę państwu B., którzy prowadzą różne biznesy, głównie w Jelczu-Laskowicach.
Parę tygodni później, w lutym, mieszkaniec podjelczańskiej wsi zadzwonił do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska (WIOŚ) z alarmem, że z dawnego składowiska po JZS ktoś wydobywa niebezpieczne odpady i zakopuje na sąsiedniej działce, w dołach po wydobyciu piasku. Teren nie był odpowiednio zabezpieczony, brama otwarta, a między sąsiadującymi działkami w ogóle nie było ogrodzenia.
Śmierdzi i grozi
Mieszkaniec jest wieloletnim pracownikiem JZS, więc dobrze wiedział, co się kryje w silosach na starym składowisku. - Te odpady, to był taki wymieszany szlam - mówi. - Gdy pod koniec lat 70. silosów jeszcze nie było, odpady zakopywano w ziemi, a wtedy mieliśmy skażoną wodę. Jak przywożono nowe, to śmierdziała cała okolica. To nie były odpady tylko z Jelcza, także z innych zakładów, produkujących chemię użytkową, np. z dawnej Polleny, robiącej proszek do prania.
Inspektorzy przyjechali na miejsce i stwierdzili, że faktycznie sporą część odpadów z działki państwa B. ktoś wydobył i przemieścił na działkę gminną. Zbigniew B. przyznał, że jego syn i pracownicy wyrównywali teren, a okolicznym mieszkańcom pozwolili na wycinkę samosiejek. Twierdzi jednak, że nic nie wiedział o tym, by ktoś wydobywał cokolwiek z jego działki i przenosił na sąsiednią.
WIOŚ rozpoczął sprawdzanie. Okazało się, że odpadowy szlam zawiera m.in. farby, także drukarskie, kit, tkaniny do wycierania, materiały filtracyjne, lakiery, emalię ceramiczną, pozostałości z chemicznej obróbki metali, z budowy. Badania gruntu wykazały, że jest znacznie zanieczyszczony, ponad dopuszczalne normy. Z materiałów WIOŚ wynika, że w kwaterze nr 8 składowano także odpady niebezpieczne, które teraz, po zmieszaniu z innymi, zostały rozwleczone na znacznym terenie. Uznano, że wydobycie odpadów niebezpiecznych w sposób niekontrolowany oraz ich składowanie w miejscu na ten cel nieprzeznaczonym, bez zabezpieczeń, stanowi poważne zagrożenie dla środowiska, w szczególności dla wód podziemnych oraz gleby, co w efekcie może zagrozić życiu lub zdrowiu wielu osób oraz spowodować istotne obniżenie jakości wody i powierzchni ziemi. Zwłaszcza że - jak zaznacza WIOŚ - pod obiema działkami jest duży zbiornik podziemnych wód, który może zostać zanieczyszczony.
W ślad za taką opinią wiceburmistrz Jelcza-Laskowic Piotr Stajszczyk poprosił Komisariat Policji w J-L, aby funkcjonariusze ustalili sprawcę wwiezienia odpadów na gminną działkę. - Podczas tych prac zostały dodatkowo wymieszane z glebą, co spowodowało zwiększenie ilości oraz zwiększyło obszar ich złożenia - czytamy w piśmie wiceburmisrza. W konsekwencji naraziło to gminę J-L na poniesienie dużych kosztów, związanych z unieszkodliwieniem i składowaniem. Inspektor ochrony środowiska w UMiG Danuta Chrzanowska, składając na policji zawiadomienie o „podrzuceniu” gminie odpadów, zeznała, że urząd ma umowę syndyka z państwem B., z której wynika, że kupiono działkę „wraz ze znajdującymi się w kwaterze 8 odpadami poprodukcyjnymi”. Zbigniew B. tłumaczył, że za bardzo nie interesował się tym, co jest na jego działce, bo kupił ją wyłącznie z myślą o odsprzedaniu, a klient oglądał to miejsce, więc wiedział, co kupuje.
Nie tak źle?
20 kwietnia 2012 WIOŚ skierował do oławskiej Prokuratury Rejonowej zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przeciwko środowisku, polegającego na wydobyciu odpadów niebezpiecznych z kwatery nr 8 składowiska odpadów przemysłowych na działce 13/282 oraz przemieszczeniu ich i zakopaniu na działce 13/281.
Parę tygodni później, w maju, później państwo B. odsprzedali działkę za 240 tys. zł. Pan B. zeznał, że komuś spod Warszawy, ale nazwiska nie pamięta.
We wrześniu prokuratura umorzyła śledztwo wobec braku znamion czynu zabronionego. W uzasadnieniu czytamy: - Nie ustalono, kto to zrobił, a zatem obowiązek niezwłocznego usunięcia odpadów z tej działki spoczywa na właścicielu, czyli na gminie J-L.
Jeśli sprawca się znajdzie, gmina może dochodzić swoich praw na drodze cywilno-prawnej.
Prokuratura uznała, że podrzucone odpady stwarzają zagrożenie, ale nie tak wielkie, jak chce WIOŚ, nie zagrażają życiu lub zdrowiu wielu osób, więc generalnie nie wyczerpują art.183 par.1 Kodeksu karnego, na który powoływali się inspektorzy ochrony środowiska.
Do końca
WIOŚ i gmina J-L jednak nie odpuścili. Złożyli zażalenie na postanowienie prokuratury.
- Wbrew życiowemu doświadczeniu oraz zwykłemu rozsądkowi jest twierdzenie prokuratury, że w chwili obecnej organy nie są w stanie ustalić, kto konkretnie wydobył szkodliwe odpady z działki państwa B. oraz przemieścił na działkę komunalną, gdyż w szczególności trudno uznać, aby tego rodzaju czynności dokonała osoba trzecia, niedziałająca w imieniu państwa B., jako właścicieli działki, na której pierwotnie były składowane te odpady - napisał w zażaleniu burmistrz J-L Kazimierz Putyra. Według badań, jakie gmina zleciła specjalistycznej firmie, „odpady mają charakter bardzo toksyczny i przy tym stanowią realne zagrożenie dla życia i zdrowia ludzi”. - Wbrew ustaleniom prokuratury w niniejszej sprawie jednak doszło do popełnienia przestępstwa z art. 183 par. 1 Kodeksu karnego, wskutek celowego i umyślnego działania pana Zbigniewa B. oraz pracowników jego firmy - pisze dalej Putyra.
Prokuratura uwzględniła zażalenie WIOŚ oraz UMiG i w listopadzie wróciła do śledztwa. Zlecono badania biegłemu sądowemu z zakresu ochrony środowiska, który potwierdził wcześniejsze ustalenia WIOŚ i gminy. Ustalił on, że w kwaterze nr 8 znajdowało się 3800 m sześć. odpadów oraz gleby do ich przykrycia, w tym odpady niebezpieczne dla zdrowia i życia ludzi.
Tak, czyli nie
Ponieważ ostatecznie nie udało się udowodnić, kto podrzucił odpady, 7 marca 2013 prokuratura zarzuciła państwu B., że „wbrew obowiązkowi zarządzającego składowiskiem odpadów, poprzez nieumyślne zaniechanie zabezpieczenia uniemożliwiającego dostęp osób nieuprawnionych i wykonywanie prac na tym terenie, dopuścili do bezprawnego przemieszczenia odpadów”. Do tak sformułowanej winy przyznali się byli właściciele działki. Zbigniew B. wyjaśniał prokuratorowi, że syn wyrównywał hałdy, ale nie przemieszczał ziemi i odpadów do niecki po wyrobisku. - Nie wiem, jak one tam trafiły, w każdym razie ja tych odpadów ze swojej działki nie usuwałem - mówił. Przyznał, że w chwili zakupu działki niedokładnie zapoznał się z obowiązkiem właściwego zabezpieczenia składowiska. Państwo B. oświadczyli prokuratorowi, że są gotowi dobrowolnie poddać się karze. Ustalono, że byłoby to10 tys. zł grzywny dla pana B. i 2 tys. dla pani, plus koszty postępowania. Takie były ustalenia z 19 marca. Parę dni później prokuratura zamknęła śledztwo i przesłała do sądu wniosek o skazanie oskarżonych bez przeprowadzania rozprawy, bo oboje zgadzają się na dobrowolne podanie się karze.
Sąd miał rozpatrywać ten wniosek 16 maja, ale państwo B., mimo że byli prawidłowo zawiadomieni, nie zjawili się w sądzie. Przysłali oświadczenie, w którym zmienili zdanie:
- Po gruntownej analizie prawnej całej sytuacji nie jesteśmy winni popełnienia jakiegokolwiek przestępstwa, a nasze przyznanie było wynikiem wykorzystania naszej nieświadomości prawnej przez prokuratora. Zapewniamy, że zamierzamy się aktywnie bronić w tej sprawie.
W takiej sytuacji sąd wyznaczył termin pierwszej rozprawy, w której oskarżonymi będą państwo B , a gmina będzie występowała w charakterze pokrzywdzonego i jako oskarżyciel posiłkowy.
(cdn.)
Jerzy Kamiński
[email protected]
Reklama
Po sąsiedzku, czyli kto podrzucił niebezpieczne odpady?
Ktoś przerzucił na gminny grunt niebezpieczne odpady z prywatnej działki, gdzie jest stare składowisko po Jelczańskich Zakładach Samochodowych. Właściciele działki najpierw przyznali się do zaniedbań i byli gotowi ponieść karę. Jednak się rozmyślili i teraz nie przyznają się do winy. Chodzi o spore pieniądze. Same ekspertyzy kosztowały gminę ok. 30 tys. zł, nie mówiąc już o przyszłych kosztach utylizacji niebezpiecznych odpadów
- 18.06.2013 10:39 (aktualizacja 27.09.2023 16:23)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze