Oława. Horror pod szpitalem
Usłyszeli przeraźliwy krzyk i że ktoś dobija się do garażu karetek. Natychmiast wybiegli. - To było szokujące - mówi Piotr Skibiński, ratownik medyczny. - Zwierzęta szarpały kobietę i na nic nie reagowały. Krzyczeliśmy, tupaliśmy, trąbiliśmy samochodowym klaksonem. Nic nie działało, a gdy chcieliśmy podejść, patrzyły w naszą stronę. Chwyciliśmy miotłę i na jednym połamaliśmy kij, wtedy odbiegły.
Ratownik Paweł Rojek też był przerażony sytuacją. Miał chwilę zawahania. Wiedział, że jak kopnie psa, ten zaatakuje i jego. - Zwierzęta były w amoku - mówi. - Trzeba było bardzo szybko działać, a one nie chciały odpuścić. Kiedy udało się nam je odgonić, zaczęliśmy ratować kobietę. Rany były bardzo poważne i głębokie. Nigdy nie widziałem takiego ataku. Po południu wchodziliśmy na posesję innej pacjentki, ona miała psa, który był na łańcuchu, ale mimo to, wzdrygnąłem się na myśl o tym, że mógłby się zerwać...
Ratownicy stawiają sprawę jasno. Gdyby psom udało się dostać do szyi i przegryźć tętnicę, nie zdążyliby nawet dobiec. Józefa zamarłaby pod szpitalem. Po kilku dniach to przeżycie wciąż wywołuje u niej silne emocje. Kiedy opowiada o zdarzeniu, ma łzy w oczach. To, co się stało w sobotni ranek, wyglądało, jak sceny z krwawego horroru. Psy osaczyły jadącą na rowerze z dwóch stron. Nagle jeden podbiegł do przodu, stanął na dwóch łapach i przewrócił kobietę. Leżącą szarpały za nogi, później jeden oderwał rękaw kurtki i gryzł rękę. - Myślałam, że tam umrę - mówi Józefa. - Czułam, że w pobliżu są ludzie, ale nikt mnie nie ratował, każdy się bał. Istny koszmar. Czułam, że życie mi się kończy. Piszczałam z całych sił, ale nic się nie zmieniało. Zakrywałam twarz, żeby mnie tam nie pogryzły. Wie pani, jak się zachowuje pies, gdy mu się rzuci dużą kość? One gryzły mnie właśnie w taki sposób.
Widzę tego psa
Poszkodowana jest niezmiernie wdzięczna ratownikom. Wie, że gdyby to się stało w innym miejscu, mogłaby nie przeżyć ataku. Rany na łydkach są bardzo poważne. Nie zamieszczamy zdjęć, bo są zbyt drastyczne. Józefa dostała morfinę i antybiotyki. Wiadomo, że w szpitalu będzie do końca tygodnia. Jednak wcale nie chce go opuszczać. Po tym, co ją spotkało, po prostu boi się wyjść na zewnątrz. - Jaką mam pewność, że znów jakiś pies nie wyleci? - mówi. - Nie wiem, jak sobie poradzę z taką traumą, bo nigdy czegoś takiego nie przeżyłam. Mam nadzieję, że jakoś to będzie. Kiedy zamykam oczy, widzę tego wielkiego psa, stającego na dwóch łapach.
Józefa była drugą ofiarą owczarków. Chwilę wcześniej pogryzły mieszkankę Ziębic, która przyjechała do szpitala, by odwiedzić syna. Dopadły również Sebastiana z Oławy, przechodzącego w pobliżu. Na szczęście u nich nie wyglądało to tak dramatycznie, ale również najedli się strachu. Psy pokaleczyły im ręce. - Najbardziej mi szkoda tej pani. Jak widziałem rany, to normalnie brak słów, to wyglądało, jakby rekin rozszarpał... - napisał na portalu www.gazeta.olawa.pl.
Ela Władyka, siostrzenica poszkodowanej, twierdzi, że tragedii można było uniknąć. - Właściciele wiedzieli, że było już kilka sytuacji, gdy psy uciekły i były agresywne - mówi. - Powinni wyciągnąć z tego wnioski. Wystarczyło zakładać im kaganiec, skoro w nocy biegały po posesji. Nawet jeśli uciekłyby, nikomu nic by się nie stało. Co by było, gdyby na rowerze z tyłu siedziało dziecko. Mogłoby tego nie przeżyć. Tu wcale nie są winne zwierzęta. Za to, jak się zachowują odpowiada właściciel.
Chwilę przed tym, jak owczarki zaatakowały przechodniów, widziała je doktor Barbara Śliwa. Zeszła na dół, aby schować w aucie torbę. Zobaczyła dwa duże czarne psy, które na jej widok skoczyły na szklane drzwi. Nie przestraszyła się, bo widziała, że są młode i wyglądało to tak, jakby się chciały bawić. Dla bezpieczeństwa jednak postanowiła nie wychodzić, przeszła korytarzem wzdłuż budynku. Widziała, że cały czas biegną obok okien i patrzą na nią. - To mnie zaniepokoiło - mówi. - Bałam się, że drugie wejście jest otwarte i wbiegną tamtędy. Na szczęście nie było. Pojechałam na górę, powiedziałam wszystkim, że na dole biegają duże psy. Nie minęło pięć minut i dowiedziałam się, że są pogryzione trzy osoby.
Przepraszali
Pracownicy szpitala powiadomili policję i straż miejską. Funkcjonariusze pojechali po właściciela, który zabrał psy. Kiedy przyjechał na miejsce tragedii, nie był świadomy tego, jak poważnie pogryzły Józefę. Myślał, że to był niewielki incydent. - Dopiero, kiedy pokazałem zdjęcia ran, chyba dotarło do niego, co się stało - mówi ratownik.
Józefa dowiedziała się, że mężczyzna jest pod szpitalem. Zapytano ją, czy chce zobaczyć tego człowieka. Wyraziła zgodę, jednak on nie pojawił się. - Chciałam, żeby zobaczył, co się stało - mówi. - Wieczorem przyszła jego żona. Widziała w wiadomościach, że sprawa jest poważna. Przeprosiła mnie. Tłumaczyła, że mąż nie przyszedł, bo rano go nie wpuszczono. Ale to nieprawda, bo wyraziłam zgodę na tę wizytę i wiem, że mógł tutaj przyjść.
Kilka dni później małżeństwo odwiedziło poszkodowaną ponownie. Przepraszali i oferowali pomoc.
Właścicielka owczarków zabrała głos na naszym portalu. Odpowiedziała na dosadne wpisy innych użytkowników: - Może odniosę się do zaistniałej sytuacji zanim, zrobicie państwo tu na forum z nas morderców. Psy są młode i faktycznie wykorzystują każdą sytuację, aby się wydostać poza ogrodzenie. Miesiąc temu miało miejsce podobne zdarzenie, ale nie doszło do żadnego pogryzienia, psy nastraszyły trzyosobową rodzinę, a ja osobiście, będąc tam na miejscu, przeprosiłam za zaistniałą sytuację. (...) Nikt nie uchyla się od odpowiedzialność za to co się stało, psy będę pod obserwacją weterynarza i jeśli faktycznie zostaną uznane za agresywne, zostaną uśpione. Bezpodstawne jest rozpisywanie się, że psy były głodne, czy też źle traktowane przez właściciela, żeby pisać takie rzeczy to chyba trzeba mieć jakieś dowody na to. Psy nigdy nie były szkolone na agresję, przebywają w odpowiednio przygotowanych kojcach, nigdy nie były wiązane na łańcuchach i są karmione odpowiednią karmą do ich wieku. Przecież to wszystko można sprawdzić. Zachowanie psów też nas niepokoi. Stała się tragedia, bardzo współczuję pogryzionym osobom, ale proszę tu nie pisać, że nie mamy sumienia, bo skąd możecie wiedzieć, co czujemy (...) Psy mają na swoim koncie parę ucieczek, nigdy nie miało to miejsca w momencie, gdy byliśmy przy nich i na pewno nie w tym momencie, gdy się wjeżdżało albo wyjeżdżało z posesji.
Wiadomo, że zwierzęta są szczepione i mają aktualne badania. Zostały poddane obserwacji, ale nie przebywają u weterynarza, tylko u właścicieli. Wojciech Aksman podjeżdża tam co kilka dni i wypytuje o zachowanie owczarków. - Na tym polega obserwacja pod względem wścieklizny - tłumaczy weterynarz. - Nie wydaję opinii o psychice tych zwierząt, tylko sprawdzam, czy nie są chore na wściekliznę.
Już uciekały
Co dalej stanie się z psami? Możliwe, że będą rozdzielone. Weterynarz twierdzi, że to dobre wyjście, a właściciele zapewne właśnie tak zrobią. - To są młode psy, z silnym charakterem - wyjaśnia Aksman. - W pojedynkę są łagodne i niegroźne. Przy właścicielu zachowują się spokojnie, ale poza posesją jest inaczej. W grupie czują się bardzo pewnie. Jeden przed drugim się popisuje, wzajemnie się nakręcają. Bardzo często pojawiają się problemy, gdy w domu jest kilka psów. Wtedy trzeba taką grupę rozbić. Te, które zaatakowały pod szpitalem, można porównać do nieletnich chłopców, którzy pozostawieni bez opieki, szaleją, cwaniakują i robią głupie rzeczy. W stadzie psów panuje hierarchia, a właściciel nie może się ich bać. Ważne jest, aby cały czas pracować nad swoim pupilem. Bardzo pomocni są trenerzy psów i różnego rodzaju szkółki. Warto uczestniczyć w takich zajęciach.
Strażnicy miejscy nie mieli problemów z ustaleniem, kto jest właścicielem psów. W grudniu interweniowali, bo ich nie dopilnował. Kilkakrotnie zdarzało się, że uciekały i biegały w pobliżu swojego domu. Widywano je przy szpitalu, przychodni Hipokrates, markecie Intermarche i Nowym Górniku. Mieszkańcy okolic szpitala kojarzą je i boją się. Właściciel był zdziwiony wizytą strażników, bo nie przypuszczał, że psy mogły się wydostać. Na noc wypuszczał je z kojców na posesję, ale wcześniej upewniał się, czy automatyczna brama jest zamknięta. Tak było i tym razem. Dlaczego więc zwierzęta uciekły? Mężczyzna tłumaczył policji, że ktoś postronny mógł otworzyć furtkę, a być może z powodu mrozu nastąpił spadek napięcia i mechanizm zabezpieczający przestał działać. Jak było naprawdę, ustali policja. - Zabezpieczono wszystkie ślady z miejsca zdarzenia, będą przesłuchiwani poszkodowani, właściciele i świadkowie - mówi Alicja Jędo, oficer prasowy KPP w Oławie.
Prowadzone jest dochodzenie w sprawie bezpośredniego narażenia na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia. Za to grozi do trzech lat więzienia. Ale w tym przypadku właściciel działał nieumyślnie, dlatego to zagrożone jest grzywną, ograniczeniem wolności lub pozbawieniem wolności do roku. Właściciel odpowie również z artykułu 157 kk - chodzi o uszkodzenia polegające na naruszeniu czynności narządu ciała lub rozstroju zdrowia. Tutaj jest przewidziany taki sam wymiar kary.
Zapytałam Józefę, czy będzie się domagała odszkodowania. - Na pewno tak tego nie zostawię i nie podaruję! Właściciele, którzy trzymają duże psy, powinni brać za nie pełną odpowiedzialność!
Piotr Gawerski, zastępca komendanta Straży Miejskiej w Oławie mówi, że strażnicy często interweniują w sprawie psów, biegających bez smyczy i kagańca. Do większości właścicieli dociera, że powinni bardziej przyłożyć się do opieki nad pupilem. Są jednak tacy, którym mandat nie przemawia do rozsądku. Mimo ponownie nakładanej kary, a nawet sprawy w sądzie, nic z tym nie robią. - To wyjątkowo uparci ludzie - mówi Gawerski. - Na szczęście są to pojedyncze przypadki, ale one mogą doprowadzić do tragedii. To, co się stało niedawno pokazuje, że pies to duża odpowiedzialność i trzeba go pilnować.
Podziękowanie
Poszkodowana wraz z rodziną bardzo gorąco dziękuje za akcję ratunkową i udzielenie pomocy medycznej: ratownikom medycznym, lekarzom, pielęgniarkom, osobom postronnym - świadkom, którzy w jakikolwiek sposób próbowali odgonić psy i wezwać pomoc SOR. Dziękują za słowa współczucia i wsparcia, przekazywane osobiście oraz w komentarzach internetowych. Dziękują także funkcjonariuszom policji i Straży Miejskiej - za sprawne odnalezienie właściciela i niedopuszczenie, aby w tym dniu zostały poszkodowane kolejne osoby
Świadkowie poszukiwani
Osoby, które miały w jakikolwiek sposób do czynienia z tymi psami, w obecnym zdarzeniu oraz we wcześniejszych sytuacjach (ubiegłych miesiącach, latach), proszone są o kontakt pod adresem e-mail: [email protected] oraz telefonicznie 609-256-786
Tekst i fot.: Agnieszka Herba
Napisz komentarz
Komentarze