Oława. Love story po oławsku
- Uwielbiam z nim rozmawiać. Kiedy wychodzi do pracy, czas dłuży się w nieskończoność - mówi Ania. - Czekam, aż minie te osiem godzin, i dzwonię, żeby usłyszeć jego głos.
- To cud, że ją spotkałem - wyznaje Arnold. - Już sobie nie wyobrażam życia bez niej.
Mieszkali 330 metrów obok siebie, on na Chrobrego, ona na Sportowej. Kończyli tę samą podstawówkę, mieli wspólnych znajomych, ale nigdy się nie spotkali. Uciążliwą chorobę, życiowe trudności i społeczną izolację cierpliwie znosili w pojedynkę. Aż do pewnego marcowego dnia 2007 roku, kiedy wszystko obróciło się o 180 %.
Kryteria wyboru
Samotny niedzielny wieczór 29-letnia Ania spędzała przed komputerem. Postanowiła zabić nudę internetowym flirtem. Wpisała do wyszukiwarki gadu-gadu trzy kryteria: mężczyzna, Oława, 30-35 lat. Wyskoczyła długa lista.
- Do jednego napisałam - nic, drugiemu chodziło tylko o jedno, wreszcie spostrzegłam ciekawe imię, Arnold, i postanowiłam do niego zagadać - wspomina tamten dzień, jakby to było wczoraj.
Arnold odpowiedział od razu, rozmowa potoczyła się gładko i ani się nie obejrzeli, jak przegadali cały wieczór. Mijały następne dni, a oni pospiesznie załatwiali swoje obowiązki, nie mogąc się doczekać ósmej wieczorem, kiedy wejdą na gg i zanurzą się w rozmowie.
- Dziwne, że aż tyle nas łączyło - zamyśla się Arnold. - Poczucie humoru, zainteresowania, nawet miasta, z których wywodzą się nasze rodziny. Ja byłem wówczas na zakręcie życiowym. Siedem lat wcześniej rozpadło się moje pierwsze małżeństwo. Do nowych związków podchodziłem dość sceptycznie. Tylko że kiedy poznałem Anię, wszelkie wątpliwości wyparowały.
- Od razu powiedziałam mu o mojej chorobie - zaznacza Ania. - Nie taiłam tego, bo nie chciałam, żeby chłopak się rozczarował przy bliższym poznaniu. Kiedy odpisał, że on też choruje, spadł mi kamień z serca. Nie będziemy musieli się tego wstydzić przed sobą.
Zakochani "epi"
Ataki padaczki towarzyszyły im od dzieciństwa. Arnold urodził się z tą chorobą, Ania zapadła na nią w dwunastym roku życia. U niego ma to gwałtowny przebieg, wstrząsy trwają do 10 minut, a z jego piersi wydobywa się straszny krzyk. Kiedy to mija, Arnold jest totalnie wyczerpany, tak jakby ktoś pozbawił go wszystkich sił. Napady bywają niebezpieczne dla życia - po jednym z nich ocknął się z rozbitą kością skroniową.
U Ani epilepsja przybrała rzadką postać. Dziewczyna traci przytomność na kilka minut. To może dopaść ją wszędzie - w domu, w autobusie, na ulicy. Jest w stanie iść dalej, ale bez świadomości, jak lunatyczka. Innym razem bezwładnie się osuwa i wtedy trzeba ją szybko posadzić na ławce lub przytrzymać. Tak wyglądała jedna z pierwszych randek. Spacerowali i nagle to przyszło. Arnold chwycił ukochaną w objęcia, mijali ich przechodnie, a oni tak stali. Przytuleni do siebie zakochani "epi".
Właśnie tym skrótem posługują się, kiedy opowiadają o swojej chorobie. Uważają, że w porównaniu do innych form niepełnosprawności o epilepsji wciąż mówi się za mało. Jest mnóstwo chorych, którzy nie potrafią przełamać wstydu, chowają się przed światem, przeżywają swoje cierpienie zamknięci w czterech ścianach. Między innymi dla takich osób Ania założyła stronę na Facebooku, zatytułowaną "Epileptyczny blues". Na rencie ma wiele czasu na jej prowadzenia. Opowiada o osobach, które pokonują nieśmiałość i kompleksy, nawiązują nowe kontakty i odkrywają, jak wielu ludzi los dotknął podobnym doświadczeniem.
Rozbita skarbonka
Na początku ubiegłego roku wydarzyło się coś niepozornego, ale wielce wymownego. W skarbonce, do której Ania i Arni od pięciu lat wrzucali jednogroszówki, nie było już wolnego miejsca. - Może to już czas, żeby znajomi nam sypnęli tym groszem, kiedy będziemy wychodzić ze ślubu? - pomyśleli. Na wielkanocne śniadanie Arnold przyszedł do domu Ani z zaręczynowym pierścionkiem i dwoma bukietami - dla ukochanej i jej mamy. Choć byli ze sobą już pięć lat, przy oświadczynach towarzyszyła mu ogromna trema. Ania zdążyła ledwie powiedzieć "tak" i rozpłakała się ze szczęścia. Wkrótce Arnold zaskoczył ją po raz drugi, zapowiadając, że chce przyjąć jej nazwisko. Nigdy mu tego nie mówiła, ale od wielu lat marzyła, żeby jej przyszły mąż przybrał nazwisko Biermajer. Po ślubie poszli na grób ukochanej mamy Arnolda, Henryki Bator, która zmarła w 2010. Przez wiele lat była działaczką Polskiego Związku Niewidomych w Oławie. Tato opuścił go jeszcze wcześniej, przed 21 laty. Natomiast Ania przypomniała swojej mamie, Marlenie, pewien epizod po pierwszym spotkaniu z Arnoldem. Podekscytowana wróciła wtedy do domu i powiedziała jej: - Zobaczysz mamo, coś z tego będzie.
Zaklęcie, które trwa
Ania kocha wszystkie dzieci - przez sześć lat nawet była wolontariuszką w oławskim Domu Dziecka. Ale także w tym obszarze życia los potraktował ich surowo. Ze względów zdrowotnych nie mogą mieć dzieci. Zakochani rozmawiali o tym i zaczęli rozważać możliwość adopcji. Do tego jednak daleka droga. Najpierw trzeba uzyskać opinię od lekarza. Na tej podstawie ośrodek adopcyjny kwalifikuje kandydatów, zaś ostateczną decyzję wydaje sąd. Biermajerowie jeszcze nie zdecydowali, czy podejmą te starania.
Jednego szczerze nie znoszą - kiedy inni litują się nad nimi. Nauczyli się żyć ze swoją chorobą i traktować ją z dystansem. - Tyle osób przeżywa większe tragedie - podkreśla Ania. - My możemy wszędzie pójść, wszystko załatwić, a że przy tym czasami zaliczymy glebę, to co? Kurze też trzeba czasem pościerać.
Znajomi mówią Arnoldowi, że odmłodniał przy swojej żonie. Zabrał się też do nadrabiania zaległości w wykształceniu. W 2010 ukończył liceum i od tamtej pory testuje kierunki policealne, szukając czegoś, co najlepiej pasowałoby do jego osobowości. Pracuje jako porządkowy w zakładzie pracy chronionej, ale jego prawdziwym żywiołem jest humanistyka. Arnold fascynuje się historią i polityką, a swoje refleksje zapisuje w wierszach. Kiedyś dominowały w nich ponure nastroje. Od kiedy poznał Anię, pisze o namiętnej miłości. Opisuje tęsknotę: "doczekam kiedyś chwili, że wezmę Cie w ramiona i we wzroku Twego płomieniu wyczytam słowa święte". Zdradza, że "za zamkniętymi drzwiami diabeł hula, choć jeszcze moment temu był niemal aniołem." Wyznaje Ani: "Bądź moim snem, bądź jawą, bądź marzeniem, bądź częścią mnie". Zaklęcie, które zmieniło ich życie i wciąż zachowuje swą moc.
Xawery Piśniak [email protected]
Reklama
Podwójne walentynki
Zmagają się z ciężką chorobą, ale czują się szczęśliwi. Gorąca miłość przyćmiła problemy, związane z epilepsją. To, co było kiedyś zmorą, zbywają teraz żartem. - Walentynki obchodzimy podwójnie - mówi z uśmiechem Arnold. - Bo przecież święty Walenty jest patronem zakochanych i chorych na epilepsję
- 20.02.2013 11:08 (aktualizacja 27.09.2023 16:30)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze