Oława Przed Bożym Narodzeniem
- Jeżeli wierzyć przepowiedniom, to w tym roku nie doczekamy Świąt Bożego Narodzenia, bo 21 grudnia będzie koniec świata.
- Jeżeli tak by się stało, to byłby to tylko koniec tego świata. To jeszcze nie jest problem, przynajmniej dla chrześcijan. Przecież my wręcz czekamy na ten koniec, aby wreszcie połączyć się z naszymi bliskimi i naszym Stwórcą na zawsze.
- Jak Kościół podchodzi do tych przepowiedni, których motyw wykorzystuje teraz do reklamy wiele firm?
- Myślę, że warto patrzeć na to, jako swojego rodzaju fenomen, dowód na nieokiełzanego ducha ludzkiego. Człowiek nie jest w stanie zamknąć siebie w kawałku ciała. Nieważne ile waży, czy 60, czy 150 kilogramów. Intryguje go świat, który człowieka przekracza, przerasta. Jeżeli biznes wykorzystuje te mechanizmy, to potwierdza, jak mocne jest poczucie istnienia owego innego wymiaru egzystencji, jak mocno jest ono w nas zakorzenione. Czy jesteśmy wierzący, czy nie, jest w nas chęć życia. Nawet człowiek schorowany, w podeszłym wieku, ma w sobie potężną chęć życia. Lęk przed końcem świata odbieram jako sygnał, że nosimy w sobie gen nieśmiertelności. Jeżeli człowiek ma pokusę żyć wiecznie i nie chce umierać, to czyż nie jest to cudowna informacja?
- Kiedy obchodzimy święta, można się pogubić, patrząc na wystawy w wielu sklepach. Tam święta są już od listopada.
- Przede wszystkim zadajmy sobie pytanie - jakie święta? Powszechnie w wielu mediach i w świecie komercji, biznesu mówi się już tylko o "świętach", pomijając chrześcijańską część nazwy. W Stanach Zjednoczonych widziałem w sklepach nawet napisy "Happy season"! Cokolwiek to znaczy; jaki sezon i z jakiego powodu ma być szczęśliwy? W krajach Unii Europejskiej pojawiają się "dyskretne" dyrektywy, nakazujące skromniejsze dekoracje, aby nie drażnić niechrześcijan. To nie zmienia faktu, że biznes chce wykorzystać tę szczególną atmosferę. Warto, żebyśmy byli precyzyjni. Chodzi o chrześcijańskie święto: Boże Narodzenie. Jeżeli będziemy konsekwentni w myśleniu i nazewnictwie, łatwiej nam będzie zachować świadomość tego, co w nich istotne, ogarnąć otaczającą nas rzeczywistość. My potrzebujemy świętowania, jednak bardzo istotne, żebyśmy wiedzieli, co świętujemy. Wtedy człowiekowi łatwiej samego siebie zdefiniować.
Kościół nie chce walczyć z biznesem. Ten, kto otwiera sklepik i go dekoruje, ma prawo zrobić to jak chce i kiedy chce, nawet jeśli nam się to nie podoba. Natomiast ja, potencjalny klient, powinienem zachować swoje myślenie. Tak długo, jak będę strzegł swoich przekonań, będę wiedział, co mi w duszy gra, tak długo nie będzie mnie gorszyło, że ktoś ma inny światopogląd, inne podejście do świątecznego czasu.
- Nie sądzi ksiądz, że współczesnemu człowiekowi coraz trudniej być precyzyjnym, a Boże Narodzenie traci swój religijny wymiar?
- Nie sądzę. Przecież tak naprawdę nie wiemy, co się dzieje w sercu człowieka. Negatywny obraz, o którym pani mówi, jest tylko powierzchownym fragmentem rzeczywistości, obrazem przedstawianym nam np. w niektórych mediach. Ile ludzi, także młodych, niesie w sobie, po cichu, głębokie przeżywanie tych świąt? My, kapłani, spotykamy się z różnymi aspektami tego doświadczenia w konfesjonałach, widzimy mobilizację podczas rekolekcji adwentowych, na roratach... No właśnie - utarło się przekonanie, że roraty to msza dla dzieci. Tymczasem przychodzą na nią przede wszystkim dorośli. Wiemy, ile wysiłku to wymaga, jak trudno oderwać głowę od poduszki nieco wcześniej niż zwykle. W wielu parafiach organizuje się roraty po południu, żeby ułatwić sprawę. U nas często ludzie mówią: - nie, my właśnie chcemy wysiłku. On jest ważnym elementem naszego nastrajania się na święta. I o to chodzi, bo przecież do ambitnych i odważnych świat należy.
- Oławianie zdają ten egzamin?
- Zdecydowanie tak. Widać wyraźnie, jak wielu widzi w roratach ważny element dobrego przygotowania do świąt.
- Święta Bożego Narodzenia w Londynie, w którym ksiądz mieszkał przez jakiś czas, znacznie różniły się od tych oławskich?
- Przede wszystkim muszę powiedzieć, że jest to zupełnie inne doświadczenie Bożego Narodzenia niż w Polsce. Nie ma presji rodziny, ani środowiska, a kościół za rogiem nie zaprosi w środku nocy dostojnym biciem dzwonów na magiczną pasterkę. Wielokulturowe sąsiedztwo też ma swój wpływ na atmosferę. U boku hindusów czy muzułmanów chrześcijańskie Boże Narodzenie ma całkiem inną siłę wyrazu i wcale takie "oczywiste" (jako dominująca religia) nie jest. Jeśli ktoś chce zbudować sobie świąteczny klimat w wynajętym domu, zwykle zamieszkiwanym z gromadą przygodnych sąsiadów (z którymi trzeba dzielić zarówno łazienkę, jak i kuchnię), to musi polegać wyłącznie na sobie. Im kto więcej dobrych doświadczeń wyniósł z domu rodzinnego, tym więcej wniesie w kilka metrów kwadratowych świata, który stworzył sobie na Wyspach Brytyjskich. Oczywiście dotyczy to przede wszystkim młodych, którzy w ostatnich latach wyjechali z Polski w poszukiwaniu bardziej sensownej przyszłości. Ale jeśli nawet ktoś stanął już tam na przysłowiowe nogi, albo mieszka w Wielkiej Brytanii od lat, to i tak jest wyzwaniem uchronienie Bożego Narodzenia, którego obraz wywiozło się z kraju rodzinnego. Z tym większym podziwem patrzyłem na młodych, którzy z pietyzmem, choć wyraźnie bez wprawy, ubierali choinkę. Z uznaniem słuchałem młodych kobiet, pytanych o źródło pozyskania opłatków na stół wigilijny (u rodzimych Anglików ich nie znajdziesz), z dumą oznajmiały, że sprowadziły je z Polski. Inna rzecz, że z czasem, w ślad za Polakami, do miejscowych sklepów zdążył już przywędrować nasz rodzimy towar. Dlatego na Wyspach dostępne jest już niemal wszystko, czego tylko rodak na obczyźnie zapragnie, włącznie z akcesoriami kościelnymi. Szczytem duszpasterskiej radości były oczywiście pasterki, celebrowane przez naszą wspólnotę na Greenford (zachodni Londyn), w sali klubu parafialnego, udostępnionej przez angielskiego proboszcza. Choć nie mieliśmy szopki, a jedyną dekoracją świąteczną była sztuczna choinka, ustawiona naprędce, to i tak zaimprowizowana kaplica pękała w szwach. Nie brakowało twarzy, których nie widywałem podczas mszy niedzielnych. Tej nocy nie umieli siedzieć w domach, przed telewizorami. Nie brakło i takich, którzy na co dzień związali się już z parafiami angielskimi, ale przyszli, bo nie mogą się przyzwyczaić do kolęd w języku angielskim. "Po polsku bardziej w serce trafiają" - mawiali.
- Jak współczesny kapłan powinien mówić o znaczeniu świąt, żeby nie kojarzyły się tylko z prezentami i choinką?
- Przede wszystkim trzeba zauważyć, że składa się na to całoroczne nasze przepowiadanie. Nieustanne pielęgnowanie wiary najlepiej podpowiada, co zrobić, żeby zachować wrażliwość serca w rodzinie, żeby chciało się zasiąść przy wigilijnym stole w miłej atmosferze. Na to trzeba pracować nieustannie, nie tylko kilka dni przed; nie tylko sprzątając mieszkanie, czy piekąc placek. My, kapłani, czy to się podoba, czy nie, wciąż powinniśmy nieustannie przypominać, że miłość, uczciwość, wierność i dobro nadal mają sens, dlatego warto o nie walczyć.
- Nie jest trochę tak, że zamiast na wnętrzu, skupiamy się tylko na oprawie?
- Nie chcę być odebrany jako wielki optymista, ale proszę zobaczyć, ile jest ludzi w kościele co niedzielę. To oznacza, że pracują nad sobą. Z jakim skutkiem? To wiedzą oni sami i Pan Bóg. Jeżeli mamy się dobrze przygotować, powinniśmy to robić przez cały rok, uwrażliwiając się na to, co jest istotą Bożego Narodzenia. Jest wiele elementów, które przyczyniają się do atmosfery świąt. Większy problem z przygotowaniem do nich mają osoby, które są na bakier w relacjach z Panem Bogiem. Jeśli w duszy nie jest radośnie, a grzech nie wymazany, tym chętniej się ucieka w świat zewnętrznych dekoracji. Znam takich, którzy wręcz twierdzą, że nie lubią świąt. Myślę, że przemawia przez nich niesamowity smutek, poranione serce, może poczucie samotności.
- Jak przeżywać święta, żeby je przeżyć?
- Jest w "Małym Księciu" scena, w której lis rozmawia z głównym bohaterem i prosi, żeby go oswoił. Chłopiec pyta, co to znaczy, a lis odpowiada, że trzeba stworzyć więzi. Zaczyna opowiadać o rytuale spotkania, o narastającej atmosferze oczekiwania. Do takich wydarzeń, jakimi są grudniowe święta, warto zaangażować całą naszą emocjonalność. Najważniejsza praca powinna się wykonać w rodzinach. Dlaczego nie podjąć tego wyzwania? Warto się zastanowić, na ile wiara jest w nas silna i co możemy jeszcze zrobić, żeby była mocniejsza. Warto wypełnić czas, który nas dzieli od "godziny zero", konkretną treścią. Refleksja może sprawić, że te święta nie przyjdą z zaskoczenia.
Pamiętam, że jako dziecko w Szkole Podstawowej nr 1 kleiliśmy łańcuchy na choinkę. Często trochę nieudolnie, ale wszyscy z wielkim sercem. Pochwała rodziców była wielką nagrodą. Podobnie jak przy ubieraniu choinki, w której wszyscyśmy uczestniczyli. Cała oprawa dekoracyjna w domu jest ważna, ale pamiętajmy, że Wigilia ma przede wszystkim wymiar duchowy. Cudownym jego elementem jest modlitwa, rozpoczynająca wieczerzę. Spotykałem rodziny, w których mężczyźni, czując się odpowiedzialnymi za poprowadzenie modlitwy, pytali, jak to zrobić? To bardzo ważne zatroskanie, bo najlepiej dzieli się opłatkiem wtedy, kiedy jest zgoda w domu, a wypowiadane słowa są wyrazem pobożności i miłości, a nie jedynie pustym rytuałem. Warto więc przed nadejściem Bożego Narodzenia oczyścić swoje serce i relacje międzyludzkie.
- Jak ksiądz wita ludzi, którzy pojawiają się w kościele raz w roku, właśnie na pasterce?
- Przyjmuję ich z otwartymi ramionami. To jest dowód na to, że nawet jeżeli nie zawsze im po drodze z Jezusem, są takie momenty, kiedy czują potrzebę stanięcia przy nim. W naszym kościele są dwie pasterki, tradycyjna o północy i o godzinie 22.00. Podczas obu kościół jest pełny.
Nie wstydźmy się dobra w sobie, nawet jeżeli nie udaje nam się na co dzień to dobro uchronić. Powiedzmy sobie odważnie - tak, chcę stanąć w orbicie stajenki betlejemskiej, bo tu jest mi dobrze. Każdy jest zaproszony, każdy mile widziany.
Rozmawiała Malwina Gadawa
Reklama
Ksiądz Janusz Gorczyca, proboszcz parafii ŚŚ. Ap. Piotra i Pawła, mówi o "końcu świata", zbliżających się świętach i o tym, co jest ważniejsze niż choinka i prezenty
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze